Prolog


Claudia

Jest koło dwudziestej drugiej, leżę w łóżku, w tle leci jakaś płyta którą przypadkowo wybrałam. Dzisiaj jest ostatni dzień wakacji, a właściwie to już powoli się kończy. Kompletnie nie wiem co ze sobą zrobić. W głowie mam tysiąc pomysłów, które są nielegalne albo nie do zrealizowania o tej porze. Myśl o powrocie do szkoły wzbudza we mnie odruchy wymiotne, dosłownie. Jeszcze w tym roku zaczynam liceum. Nie wiem jak to będzie, nie znam nauczycieli, ludzi. Budynku zresztą też nie. Jedyną znaną mi osobą będzie moja przyjaciółka Michelle, która mam nadzieję trafi do tej samej klasy co ja. Jeżeli nie, to naprawdę nie wiem jak wytrzymam te lekcje, wśród kompletnie obcych dla mnie osobników. Spytacie pewnie, czemu nie znam żadnych osób. Ano nie znam, bo większość towarzystwa z Lafayette to ćpuny i wyrzutki społeczeństwa (nie to, żebym ja się do nich nie zaliczała) albo wycyckani synkowie i córeczki "bogaczy" z naszego zadupia. Więc jakoś nigdy mi nie zależało na nawiązywaniu nowych znajomości z takimi ludźmi jak ci wypełniający moją okolicę. Mam Michelle, to mi wystarczy. Zawsze tak było. Poznałyśmy się gdy miałyśmy może z 10 lat. Siedziałam na krawężniku trzymając kasetę, którą ukradłam ze sklepu starego Johnsona z jakimś nieznanym zespołem. Obracałam w dłoniach małe pudełeczko, gdy podeszła do mnie właśnie ona. Zaczęłyśmy rozmawiać. I od tej pory już zawsze trzymałyśmy się razem. Właśnie, już wiem co zrobię. Żeby zapomnieć o kłopotach najlepiej się schlać do nieprzytomności. Tak, to będzie bardzo dorosłe z mojej strony.

Chwyciłam bluzę, która wisiała na krześle i zbiegłam szybko na dół. Zajrzałam do barku mojej wiecznie pracującej matki, żeby sprawdzić czy nie zakupiła ostatnio jakichś porządnych trunków. No cóż, tym razem chyba się nie pokwapiła o to. Wzięłam jakiegoś taniego winiacza z samego końca. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma. Michelle i tak nie będzie wybrzydzać, bo to właśnie do niej się udaję. Wygrzebałam moje ostro znoszone glany (niedługo trzeba pomyśleć o jakichś nowych) i szybko wsunęłam w nie stopy, nawet ich nie sznurowałam. Moja przyjaciółka mieszka tylko ulicę dalej. Wino w rękę i w drogę.

Szłam dosyć szybkim marszem, jednak nie biegłam. Nie chciało mi się.
 Po 5-10 minutach dotarłam na miejsce. Stanęłam przed domem i zastanawiałam się jak wejść do środka. Jeśli wejdę drzwiami to jej ojciec mnie odeśle i dupa. Przeskoczyłam furtkę od ogródka i spojrzałam na balkon należący do jej pokoju. Siedziała akurat paląc papierosa. Pewnie czerwone Marlboro. Weszłam do szopy, która stała w ogródku od bardzo, bardzo dawna i szukałam czegoś, po czym mogłabym się wspiąć. Znalazłam starą drabinę której czasami używa jej ojciec. Nada się. Oparłam ją o mur domu i sprawdziłam czy stoi stabilnie, bo nie chciałam zrobić jeszcze większego rumoru moim ewentualnym upadkiem. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć. Cel osiągnięty, nadal żyję, nie spadłam. Sukces. Wspięłam się na poręcz balkonu tak, aby mnie nie usłyszała.
- Witam szanowną panią! - krzyknęłam pół-szeptem.
- Boże, kurwa, chcesz żebym zawału dostała?!
-Nie krzycz, bo obudzisz ojca. Zresztą, nie cieszysz się, że żona Cię odwiedziła? - w tym momencie zrobiłam moją idealnie wyćwiczoną smutną minę.
- Normalnie skaczę z radości, że moja żona bawi się w jakiegoś pieprzonego Romeo o dwudziestej drugiej. - powiedziała lekko zirytowanym głosem.
- Oj tam, nie gadaj moja Julio. Patrz co mam. - zaczęłam wymachiwać butelką wina przed jej oczami.
- No, teraz to zupełnie inna rzecz. - stwierdziła, po czym na jej ustach wstąpił typowy zadziorny uśmiech.
- No właśnie. Więc proszę mi tu na mnie nie krzyczeć, bo sama sobie to wypiję.
Weszłyśmy do pokoju i usiadłyśmy koło siebie na łóżku. Które jest bardzo wygodne tak a propos.
- No dobra, ale stało się coś, że o tej godzinie składasz mi wizytę? Bo chyba nie dlatego, żeby się narąbać. Nie zapominaj, że jutro mamy rozpoczęcie, a ja nie chcę wyglądać jak zombie.
- Rany, czy coś musiało się stać? Ostatni dzień wakacji nam mija, jutro zacznie się ta pierdolona szkoła i nie wiadomo kogo tam spotkamy. Chcę się trochę rozluźnić. Po jednym winie nie będziesz miała kaca. - po chwili dodałam - No chyba, że ostatnio coś Ci się wytrzymałość pogorszyła.
- Haha, mi?! No chyba sobie żarty robisz. Na twoim miejscu to bym taka pewna tego nie była. - odparła z dosyć ironicznym tonem.
- Czy to wyzwanie?
- Jeśli tak Ci pasuje.
- Dobre sobie. Idź na dół zobaczyć czy twój ojciec śpi i przynieś coś większego kalibru, bo jednym winiaczem to się nie zadowolimy.
- Kotku, ja wiem co mam robić.

1 komentarz: