Nowy projekt, nowe opowiadanie

Pisałam to już u siebie na asku, ale chciałabym wspomnieć o tym i tutaj. Jeśli komuś spodobało się to co tworzę, chciałby przeczytać coś w podobnych klimatach, serdecznie zapraszam na http://the-central-park-stories.blogspot.ie/. Będę tam tworzyć wraz z zaprzyjaźnioną osobą. Co prawda nie ma Gunsów, jest to coś kompletnie własnego, ale być może przypadnie wam do gustu. To opowiadanie będziemy oczywiście z Michelle dalej kontynuować, jednak chciałam spróbować swoich sił w czymś innym. Byłabym wdzięczna za rzucenie na to okiem. c:
Claudia

Rozdział 25

Na początku chcemy przeprosić za tak długą przerwę, jednak obydwie z Michelle jesteśmy w takim roku, gdzie egzaminy i stres robią swoje, nie wliczają w tego braku weny i innych mniej ważnych bzdet. Po tak długim oczekiwaniu wreszcie jest! Mamy nadzieję, że nadal tu ktoś zagląda. Enjoy! :)

Michelle

Muszę przyznać, że Axl wyglądał cholernie dobrze po koncercie. Naprawdę. Claudia pewnie zauważyła, że na niego spoglądam. Już nawet wiem co myśli „Ta idiotka znowu to robi. I znowu będzie tak samo.” Nie, tak nie będzie. Mimo wszystko pamiętam jak mnie potraktował, jak się przez niego czułam.
-Michelle, słuchasz mnie?- zapytał mnie Slash.
-Przepraszam, mógłbyś powtórzyć?
-No pytałem się czy idziesz na piwo. –powtórzył raz jeszcze poprawiając swoje loki.
-Chodźmy wszyscy, będzie większy ubaw. –poklepałam go po ramieniu i skierowałam się w stronę baru by zamówić sobie drinka. Po kilku minutach odkąd usiadłam przy jednym ze stolików wszyscy byli już obecni, aby świętować. Jak zawsze na stole stały z 3 butelki Danielsa, wódka i inne alkohole. Niestety przypadło mi miejsce obok Rose'a. Super.
-Spoglądałaś na mnie.- szepnął mi do ucha rudy chłopak. To raczej oczywiste, że to zauważył. On widzi wszystko, od zawsze tak było.
-Tak. I co z tego?- zapytałam obojętnym tonem.
-Nadal ci się podobam.- jego pech, że akurat brałam łyk drinka bo naplułam mu nim prosto w twarz przez atak śmiechu jaki mnie ogarnął.
-Wybacz, ale nie pij już więcej bo ci to nie służy. Naprawdę ci odpieprzyło. – nikt nie zwrócił na nas uwagi. Może to i lepiej, później Claudia zadawałby mi pytania o co mu chodziło.
Wróciłam do sączenia drinka.  Kątem oka zauważyłam, że Axl nadal się na mnie wściekle patrzy. No i dobrze, niech robi co chce. Nie minęło nawet 10 minut, a Izziego już nie było przy stole. Pewnie poszedł sprzedawać towar, przecież imprezy to idealna okazja by zarobić na tym gównie. Stwierdzam, że dzisiaj nie mam ochoty się upić. Fakt, mój humor jest do niczego, ale nie widzi mi się bycie jak większość dziewczyn, czyli utopić swoje smutki i wylądować z jakimś przypadkowym facetem w łóżku i umrzeć na HIV. Nie, dziękuję.
Obserwowałam jak każdy z moich znajomych się upija. Jako pierwszy odleciał Steven, po prostu zasnął pod krzesłem i nikt nie pofatygował się go podnieść, nawet ja. Slash gdzieś zniknął z Monicą, Veronica chyba poszła do domu. Najbardziej martwiło mnie to, że naszego Dzwonka nadal nie było.
-Michie, kiedy zbieramy się do domu?- zapytała Claudia.
-Nie wiem, a o której chcesz iść?- spojrzałam na nią, stukając paznokciami w stół.
-Ej no, dziewczyny jest dopiero 3, a wy już chcecie iść?- dziwię się, że Axl jeszcze coś kontaktował i zadał nam to pytanie, bo naprawdę dużo wypił. Przynajmniej nie chowa już urazy, na razie.
-Dla twojej cudownej wiadomości, niektórzy mają pracę.- uśmiechnęłam się do niego słodko, za to Claudia zupełnie go zignorowała.
-Właśnie, masz jutro pod opieką małą. To może idź już do domu, a ja dojdę sama. Musisz się wyspać.- nie byłam pewna co do tego pomysłu. Różne rzeczy dzieją się w nocy, szczególnie na ulicach LA.
-Ja ją odprowadzę!- nagle krzyknął Duff, zupełnie zapomniałam o jego istnieniu. I całe moje wątpliwości nagle się rozwiały. Lubiłam go, był chyba jedynym ogarniętym gościem w tej grupie.
-Dobra, to ja się już zbieram.- poczułam się niesamowicie senna. – McKagan, ale masz ją na pewno przyprowadzić.
-Przyprowadzę ją aż pod same łóżko.- odpowiedział z wielkim uśmiechem, za to moja przyjaciółka spaliła buraka i szturchnęła go lekko w ramię, jak pięciolatka. Ah, ta miłość.

Byłam jakieś 3 ulice od domu, gdy nagle ktoś chwycił mnie za łokieć. Zalała mnie fala strachu, już miałam krzyczeć, jednak zakryto mi usta. Już po mnie.
-To ja! Nie drzyj się!- "krzyknął" szeptem mój napastnik. Kiedy zwolnił swój uścisk, natychmiast się odwróciłam.
-Stradlin, czy Ciebie do końca popierdoliło?! Ty chcesz żebym dostała zawału w tak młodym wieku?! – pomimo jego proźby, krzyknęłam na całą alejkę i uderzyłam go z całej siły w ramię.
-Ała! Dziewczyno spokojnie. To był tylko taki żart.- przewrócił oczami i odpalił papierosa. Brał coś, jestem tego pewna.
-Tylko pozazdrościć poczucia humoru. - odgryzłam mu się, po czym zapytałam. - Co wziąłeś?
-Nic nie brałem.- odpowiedział obojętnym tonem.
-Co brałeś się pytam! - po raz kolejny krzyknęłam.
-Michie, nie musisz się tym przejmować, nic nie brałem.
-Wiem, że tak. Mnie nie okłamiesz, ale niech będzie na twoim. Skąd wiedziałeś, że idę do domu?
-Wróciłem do klubu, a Ciebie tam nie było. Claudia mi powiedziała.
-Aha... i co tu robisz?- zanim się obejrzałam od mieszkania dzieliły mnie trzy budynki.
-Odprowadzam Cię do domu.
-Haha, Izzy, to do Ciebie nie podobne. Ty cichy podrywaczu.- zaśmiałam się, zauważyłam że jego kąciki ust także lekko się podniosły.

-Już jesteśmy, ja wracam do siebie. - odpalił kolejnego papierosa i skierował się w stronę schodów.
-Nie chcesz wpaść do środka?- naprawdę byłam zmęczona, ale wypada zapytać.
-Nie tym razem. Na razie, mała.- spojrzałam na niego spod łba, jednak on nic sobie z tego nie zrobił i poszedł.
Gdy weszłam do mieszkania, poczułam że nadchodzi błogi stan snu. Nawet nie chciało mi się już brać prysznica, po prostu przebrałam się w rozciągniętą koszulkę i rzuciłam się na łóżko. Tego mi było trzeba.

Punkt 11 zadzwonił budzik. Nie... jeszcze chwila, jeszcze odrobinę. No dobra, czas wstawać. Gdy chciałam się wygramolić z łóżka, poczułam że ktoś ściska mnie w pasie. Obróciłam się szybko do tyłu i zauważyłam nikogo innego a słodko śpiącą Claudię, której leciała ślina z kącika ust. Za to właśnie ją kocham, że umie przyjść do mnie w nocy nie robiąc hałasu i położyć się koło mnie. Pewnie nie mogła zasnąć. No niestety, ja muszę wstać. Delikatnie wzięłam jej ręce i objęłam nimi poduszkę. Momentalnie dziewczyna przyciągnęła ją do siebie i obróciła się na drugi bok. Jako, że Claudia spała ja skorzystałam z szansy i wzięłam sobie długi prysznic. Od razu poczułam się pobudzona i gotowa na kolejną walkę z dniem w Los Angeles. Poszłam do kuchni, zaczęłam przygotowywać śniadanie. Jako, że ostatnio dosyć dobrze nam się powodzi, jak na tutejsze standardy, mogłam zrobić jajka z bekonem oraz jakąś sałatkę.
Kiedy kończyłam już popijać poranną herbatę, ktoś zadzwonił do drzwi. Była to Ana z malutką Rose.
-Wybacz, że dzisiaj wcześniej ale dostałam pilny telefon z pracy. Mam nadzieję, że cię nie obudziłam. – zapytała zmartwiona kobieta, a dziewczynka przybiegła do mnie i przytuliła mi się do nogi. Jak tu jej nie kochać?
-Coś ty, nie ma problemu, a i tak niedawno wstałam. Właśnie skończyłam śniadanie, mała coś jadła?
-Tak, tak, nie musisz się o to martwić. Ja lecę, dzięki wielkie za opiekę nad nią! Papa słonko, mama Cię bardzo kocha.- dziewczynka pomachała mamie i weszłyśmy do środka.

-Co chcesz dzisiaj robić? - zapytałam małą prowadząc ją do pokoju.
-Placyk! - wykrzyknęła.
-No to pójdziemy na placyk, ale najpierw zrobię nam jakieś kanapki i dla ciebie picie.
Równo o 13 wyszłyśmy z domu. Po drodze zauważyłam, że Rudy szedł z jakąś laską. Pierwsza opcja – dziwka, druga opcja – koleżanka, i ostatnia opcja - jego nowa dziewczyna, jeśli tak to szczęścia. Chłopcy pewnie by robili zakłady ile by razem wytrzymali. To niezwykły zbieg okoliczności, że przechadzali się niedaleko naszego mieszkania.
Rosie biegła przede mną i już skręcała w plac zabaw na który uwielbiała chodzić. Wszystkie matki patrzyły się na mnie i na dziewczynkę. Owszem, byłyśmy do siebie podobne, ale bez przesady. No chyba aż tak staro nie wyglądam, żeby te panie brały mnie za jej matkę. Chociaż w sumie nastoletnie ciąże to też nic nowego.
Na początku Rosalin chciała się pobujać na huśtawce, za to kolejne dwie godziny spędziłyśmy w piaskownicy.
Mała była tak zmachana, że do domu musiałam nieść ją na rękach. Muszę przyznać, że taka zabawa mnie też zmęczyła, a tym bardziej że się nie wyspałam.

Kiedy wróciłyśmy, wraz z małą zasnęłam na kanapie. Claudia może siedziała w swoim pokoju, a może w ogóle jej nie było w domu. Nie wiem.
Zrobiło mi się niewyobrażalnie gorąco. Przecież nie przykrywałam się kocem, ani kołdrą. Pierwsze co zobaczyłam po przebudzeniu to to, że znajduję się w swoim pokoju, a obok mnie nie ma Rosalin. Gdzie ona jest?!
-Dziewczynka jest z chłopakami.- odpowiedział mi ktoś, kiedy zaczęłam się nerwowo rozglądać. Spojrzałam na jego mościa, resztki mojego dobrego humoru właśnie się ulotniły.
-Co ty tu robisz? - wysyczałam.
-Obserwuję jak śpisz. - zaśmiał się.
-Axl, w co ty grasz? - zapytałam go sfrustrowana. Byłam zmęczona spotykaniem go gdzie tylko bym nie poszła. Chciałam się od niego uwolnić. Może powinnyśmy zmienić grono znajomych?
-W nic. Wróć do mnie.
-Nie. - powiedziałam natychmiastowo i stanowczo.
-Michelle, wróć do mnie. - wstał z fotela i skierował się w moją stronę.
-Nie wrócę do Ciebie. To ty mnie zostawiłeś, to Ty sprawiłeś, że byłam w takim stanie w jakim byłam. Wyjdź stąd. - wstałam i wskazałam palcem w stronę drzwi.
-Przestań wyolbrzymiać! W żadnym stanie nie byłaś, skończ robić z siebie pierdoloną ofiarę losu!
-Haha, jesteś żałosny. - uśmiechnęłam się do niego pobłażliwie. - Skoro Ty nie chcesz wyjść, to ja to zrobię. - ruszyłam w kierunku drzwi, jednak on chwycił mnie za ramiona.
-Michelle, wróć do mnie. - delikatnie przejechał mi nosem po szyi. Kurwa.
-Axl, zostaw mnie. Widziałam Cię dzisiaj z jakąś dziewczyną, ona wie?- nie chciałam się odwracać. Wiedziałam, że jeśli to zrobię to zmięknę, a na to pozwolić nie mogę, nie teraz.
-Ona się nie liczy. - chwycił mnie mocniej, jego ucisk sprawiał był coraz ciaśniejszy.
-Puść, to boli.
-Wróć. – jeszcze mocniej zacisnął.
-Puść mnie! -  wyrwałam mu się i wyleciałam do pokoju prosto w ramiona Slasha. Cudownie. Chyba chciał sprawdzić co się dzieje.
-Wszystko ok, malutka? - zapytał, już podpity.
-Tak. Gdzie Rose?- zaczęłam szukać dziewczynki wzrokiem.
-W twoim pokoju. – spojrzał na mnie dziwnie.
-Nie Axl! Rosalin!- on jest idiotą czy tylko udaje?
-Aaa... mała. U Claudii, rysuje z nią.
Od razu poszłam do pokoju przyjaciółki.  Mała słodycz siedziała przy biurku i szukała chyba jakiejś kredki.
-Claudia, nawet nie wiem jak ci dziękować. Mogliście mnie obudzić.
-Spokojnie, jak widzisz mała się świetnie bawi, a ja też coś tam próbuje nabazgrolić. Poza tym, już prawie 19, a Any jeszcze nie ma. - powiedziała i zaczęła obracać ołówek między palcami.
-Miała jakieś ważne zlecenie, pewnie odbierze małą później. - usiadłam koło niej i oparłam się o jej ramię.
- Michelle, drżysz. Co jest? - zapytała, nadal gapiąc się w ten głupi ołówek.
Rudy chciał żebym do niego wróciła. –  zrobiłam głęboki wdech i podniosłam głowę. Zauważyłam, że Claudia patrzy się teraz na mnie jak na idiotkę.
-Zgodziłaś się?
-Nie! Boże, nie. Obie wiemy, że do normalnych ludzi nie należę, ale nie padło mi na głowę aż tak. – obie uśmiechnęłyśmy się do siebie. Zawsze uważałyśmy, że obydwie byłyśmy ostro popieprzone, od zawsze. Dla niektórych w pozytywnym sensie, a dla innych w negatywnym. Co kto woli.
-Ale ciągnie Cię do niego. - stwierdziła i założyła ręce.
-A Ciebie do Duffa nie ciągnie?
-Ciągnie. - przyznała szczerze.
-No więc dziękuję, że sobie odpowiedziałaś. – wzruszyłam ramionami.
-Tylko wiesz, Duff jest trochę lepszym kandydatem niż Pan Mam-Wiecznie-Kija-W-Dupsku, nie sądzisz? – dała mi kuksa w bok.
-Wiem wredoto, wiem. – zaśmiałam się na jej nowe określenie. Claudia i jej poczucie humoru. W tym momencie zadzwonił dzwonek.
Rosalin od razu zeskoczyła z krzesła i pobiegła w stronę drzwi.
-Rose, to pewnie Twoja mama. – poszłam otworzyć drzwi. Oczywiście stała w nich Ana.
-Przepraszam Michelle, że tak długo! Szef mnie zatrzymał, rozumiesz. Mówiłam mu, że muszę odebrać moją córkę, a on, że "co go to obchodzi"! Cholera, czasami mam ochotę go udusić! – powiedziała na jednym tchu, a kiedy złapała oddech pocałowała córeczkę w oba policzki i wzięła ją na ręce.
-Spokojnie, nic się nie stało. Jak zawsze Rosalin była bardzo grzeczna. – uśmiechnęłam się do małej, która wyszczerzyła swoje białe ząbki.
-Dziękuje raz jeszcze i życzę miłego wieczoru!
-Wzajemnie! - pomachałam małej i weszłam z powrotem do środka. Na kanapie od lewej siedział Saul z Monicą na kolanach, później Popcorn który żartował z Verą, następnie Izzy który gapił się w sufit i Axl patrzący się prosto na mnie. Jego wzrok mnie przenikał, za bardzo się wpatrywał. Przeklinam cię, ruda mendo. Za to na fotelu siedział Duff, który oczywiście całował się z Claudią, bo jakby inaczej. Słodko. Mi została podłoga. Zawsze lepsze to niż nic. Wzięłam jedno piwo i usiadłam opierając się o kanapę. Ostatnio nie mam zupełnie ochoty na alkohol.
-Claudia, jutro masz pracę, prawda?- zapytałam. Nadal czułam jego wzrok na mnie.
-Taa, znowu zobaczę mojego kochającego ojczulka.  Uwielbiam ta pracę. A szczególnie to pierdolenie o kawie i innych herbatach. - westchnęła.
-Żonko, ale nie rezygnuj z niej. Dobrze ci płacą, a nam są potrzebne pieniądze.
-Przecież wiem. Dla kasy mogę zrobić wszystko. - odpowiedziała pewnie, jednak po chwili dodała - No, prawie wszystko.
-Mogę wam coś pożyczyć. – odezwał się nagle Axl.
-Nic od Ciebie nie chcemy. Dajemy sobie świetnie radę, a sądząc po tym jak wyglądasz, Ty potrzebujesz jej bardziej. – odpowiedziała szybko Claudia. Widziałam, że nie podoba jej się jego obecność tutaj. Mi też niezbyt to pasowało.
- Jeszcze jeden komentarz z Twojej strony a pożałujesz. - oho, zaczyna się. Jednak zanim Claudia mogła wypalić kolejną "ripostę", przerwał jej Duff.
- Axl, wyluzuj. Obydwoje wyluzujcie, nie chcemy chyba zjebać tak miłego wieczoru, hm? - zapytał, na co obydwoje przycichli. Dzięki Ci blondas.
-Idę do domu. Slash, idziesz ze mną?- wstała nagle Monica i popatrzyła znacząco na mulata. Coś się kroi.
-Nie, ja zostanę tutaj. – ignorując ją kompletnie zabrał się za kolejną butelkę wina.
-Chodź ze mną.- No, Monica zaczęła się wkurzać. To zabrzmiało bardziej jak rozkaz a nie prośba.
-Nie idę, chcesz to idź sama.- chyba im się nie układało. O ile można mówić o jakimkolwiek związku. Chłopak trochę się przesunął i wziął mnie za rękę. - Siadaj.
Nawet gdybym chciała odmówić to nie mogłam, bo sam mnie posadził jak małe dziecko. Mało co nie wylałam piwa na Monicę. Szczerze? Coraz mniej ją lubiłam. Zaczynała być coraz bardziej arogancka i, jakby to powiedzieć, sukowata. Nie wiem czy to przez dragi czy też nie. Nie obchodzi mnie to.
-Jak chcesz. - zarzuciła swoimi włosami do tyłu, a mnie obdarzyła dosyć nieprzyjemnym spojrzeniem. Zauważyłam, że Claudii już też zaczęła działać na nerwy.

Minęły dwie godziny od pójścia Monici. Ja siedziałam i dyskutowałam z Saulem o alkoholach, Adler już leżał jako pierwszy jak zawsze, Stradlin zaczął grać na gitarze, a rudy sobie podśpiewywał. Za to Duff z Claudią przytulali się nadal i gadali o dawnych czasach. Norma. W naszym mieszkaniu zawsze było gwarno. Panowała ta miła atmosfera, pomijając fakt, że tworzyli ją ludzie tacy jak my. Cieszyło mnie to. Pomijając kilka szczegółów, byłam szczęśliwa. Myślę, że Claudia też. Pasowało nam to.
Po raz kolejny dzisiejszego dnia zadzwonił dzwonek do drzwi, każdy to zignorował, bo być może była to Monica, ale nieproszony gość zaczynał być coraz bardziej natarczywy. W końcu się wkurzyłam i poszłam otworzyć te cholerne drzwi.
-Cześć... Michelle? - przywitał się "pytająco" nieznajomy.
- Tak, zgadłeś. A Ty to kto? - zapytałam podirytowana.
- Pewnie mnie nie pamiętasz. Jestem Keith. Jest może Claudia? - spojrzał mi przez ramię do środka, a ja na dźwięk tego imienia zaniemogłam. Dosłownie.



Rozdział 24

Claudia

Obudziłam się z dosyć mocnym bólem głowy i suchotom w gardle. No tak... kac morderca. Czyli nie skończyło się na paru piwach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w którym się znajdowałam i stwierdziłam, że jestem u siebie. Co za ulga. Kompletnie nic nie pamiętałam. Czy picie z nimi zawsze musi się tak kończyć?
Westchnęłam cicho i próbowałam wstać, jednak mój plan nie powiódł się, ponieważ coś owinęło się wokół mojej tali. A może ktoś. Odwróciłam się i zobaczyłam nadal śpiącego mocnym snem Duffa. Uśmiechnęłam się na ten widok, wyglądał tak niewinnie. Ale hola... co on robi w moim łóżku?!
- Wstawaj, McKagan! - krzyknęłam i użyłam całej mojej siły, aby zwalić go z mojego wyra. Udało się.
- Po nazwisku to po pysku... - odpowiedział zamroczony i na wpół obudzony, ale dzielnie się podniósł i złapał za głowę. - Co jest? - spojrzał na mnie niezrozumiale.
- Jak to co jest? Wytłumacz mi, co Ty tu robisz. - tym razem to ja spojrzałam na niego. Jak na idiotę.
- Śpię, nie widzisz? A raczej spałem... - mówiąc to usiadł na brzegu łóżka. Zauważyłam, że był w samych bokserkach. A ja byłam w samej bieliźnie... Czy między nami coś zaszło? A co, jeśli tak? I nawet tego nie pamiętam. Cholera jasna!
- No ja widzę, ale czemu akurat w moim pokoju? - zapytałam, tracąc powoli swoją pewność siebie.
- Sama mnie zaprosiłaś, nie pamiętasz? Czy już byłaś wstawiona? - zaśmiał się głośno i przybliżył.
- Z wczoraj nie pamiętam kompletnie nic. - czułam, jak policzki robią mi się czerwone. Świetnie Claudia, świetnie.
- W sumie to Ci się nie dziwię, po takiej ilości alkoholu. - powiedział i okrył się kołdrą, zabierając mi kawałek. Tak zaczęła się nasza kilkuminutowa szarpanina, która skończyła się na tym, że znowu wylądowaliśmy przytuleni do siebie. Nie to, żebym narzekała, ale nadal pozostawała jedna kwestia...
- Duff... Czy my spaliśmy ze sobą? - zapytałam prosto z mostu i z niecierpliwością oczekiwałam odpowiedzi.
- Hahahah, Ty tak na poważnie? - po raz kolejny wybuchnął śmiechem, a ja byłam coraz bardziej zirytowana.
- Tak, na poważnie! Obydwoje jesteśmy w samej bieliźnie, ja byłam najwyraźniej mocno wzięta... - zaczęłam się głupio tłumaczyć i wbiłam wzrok w jakiś punkt na pościeli.
- Nie, nic nie było. Zresztą, za kogo Ty mnie masz? Nie zrobiłbym tego z Tobą po pijanemu. Wolałbym, abyś zapamiętała każdy szczegół. - stwierdził i zamruczał mi do ucha, na co tym razem ja się roześmiałam.
- Naprawdę? Taki prawilny jesteś?
- Tak. Zresztą... Nie potrafiłbym Cię wykorzystać. - nie powiem, zamurowało mnie lekko kiedy te słowa padły z jego ust. Nie spodziewałam się tego, ale jednocześnie zrobiło mi się niesamowicie miło.
- Jaki romantyk, no proszę. - spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
- A nawet gdyby coś się wydarzyło, to stałoby się coś?
- Tak, stałoby się. Nawet nie jesteśmy razem, tylko się całowaliśmy. - w końcu trzeba było poruszyć ten temat. Bo taka była prawda. Żadne z nas nie wyszło z inicjatywą zaproponowania stałego związku. Może Duffowi odpowiadała taka otwartość... Mi raczej nie.
- No tak, przecież jeszcze oficjalnie się nie zapytałem. - westchnął głęboko i przyciągnął mnie do siebie.
- Na to wychodzi. - wymamrotałam i nawet nie wiem, czy mnie usłyszał.
- Więc, Claudio Liddel, czy chcesz być moją...
-Chwila, wybacz, że Ci przerwę. Jaki dziś dzień tygodnia? - spytałam nagle, zaniepokojona.
- Wtorek. Czemu pytasz? - był wyraźnie zaskoczony moim pytaniem i w pewnym stopniu zbity z tropu.
- A która jest teraz godzina...? - byłam coraz bardziej przerażona...
- Coś koło 10. Powiesz mi wreszcie o co chodzi?
- Kurwa mać! Na 11 mam być w nowej pracy u ojca! - wykrzyczałam i ruszyłam pędem do łazienki, zostawiając chłopaka w łóżku.

Na śmierć zapomniałam! Dzisiaj miałam się stawić w biurze, aby rozpocząć okres próbny. A droga tam zajmie mi z 40 minut, jak dobrze pójdzie i nie będzie korków. Cholera jasna, że też zawsze coś takiego musi się mi przytrafić!
Kiedy biegłam do łazienki, na domiar złego przez przypadek strąciłam wazon, najpewniej budząc resztę domowników. Jednak mało mnie to obchodziło. Teraz liczyło się tylko to, abym szybko się wyszykowała. Inaczej jestem w dupie.
Przemyłam twarz i umyłam zęby, potem dorwałam szczotkę i próbowałam rozczesać moje poplątane włosy. Pewnie wyrwałam ich połowę, ale - jebać to. Jak skończyłam poranną toaletę, zabrałam się za makijaż. Najprostszy, delikatny. W końcu idę do pracy i muszę wywrzeć wrażenie dobrej i ułożonej pracownicy. Zależy mi na tym. Mam dość wegetowania i utrzymywania się z pieniędzy Michelle.
Wyszłam z łazienki i skierowałam się z powrotem do mojego pokoju, ale zatrzymała mnie właśnie Michelle, zbierająca kawałki wazonu z podłogi.
- Czy Ty musisz już robić rozpierdol z samego rana? - zapytała rozdrażniona. Chyba lubiła ten wazon...
- Przepraszam, ale właśnie szykuję się do roboty. - odpowiedziałam jej z błagalnym uśmiechem na twarzy i delikatnie ją wyminęłam, a ta spojrzała na mnie z politowaniem.
- Znowu zaspałaś?
- Tak...
- I jak to z Tobą żyć? Współczuję Duffowi. - zgarnęła ostatnie szkiełka i podniosła się na nogi.
- Oh, zamknij się. - odburknęłam i udałam się do sypialni.
Kiedy weszłam, po raz kolejny zobaczyłam śpiącego blondyna. Nie obudził go nawet dźwięk tłuczonego szkła. No cóż, może nawet i lepiej. Przynajmniej w spokoju będę mogła się ubrać.
Wyciągnęłam z szafy białą, koronkowaną koszulę i szare spodnie w kant. Nawet nie wiedziałam, że mam takie rzeczy. Z dna wyszperałam jeszcze jakieś lakierowane buty na wyższym stanie. Do biura się nadadzą.
Ubrałam się dość szybko, jednak z guzikiem od koszuli męczyłam się dobre 5 minut, co tylko powodowało wzrost mojej złości.
- Kurwa... - przeklnęłam cicho. - Pierdolę, nie zapinam na ostatni.
- I dobrze, tak Ci lepiej. - nagle, poczułam dłonie na swoich biodrach i ciepły oddech przy swoim uchu. Chciałam krzyknąć, jednak ten w porę zasłonił moje usta. - Cii, bo obudzisz więcej osób.
- Boże, nie strasz mnie tak idioto! - odpowiedziałam, kiedy wziął w końcu swoją rękę.
- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. - roześmiał się i mocno mnie przytulił.
- Spóźnię się przez Ciebie.
- No dobrze, już Cię puszczam. Powodzenia.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i dałam mu całusa w polik, na co ten się uśmiechnął jeszcze szerzej niż wcześniej.

Ostatni raz spojrzałam w lustro wiszące w przedpokoju aby sprawdzić, czy wyglądam należycie. Gdy ujrzałam swoje odbicie, miałam ochotę się roześmiać. Takie wydanie zdecydowanie mi nie pasowało. A będę musiała chodzić tak ubrana przez większość czasu... No cóż. Modliłam się w duchu, abym sprostała.

***

Telefon

- Cześć Claudia. 
- Ile razy mam Ci powtarzać, że masz mi dać święty spokój?!
- Słyszałem, że nie masz pracy.
- Nawet jeśli, to nie jest Twój interes.
- Schowaj swoją dumę do kieszeni. W mojej firmie zwolniło się stanowisko sekretarki, nie trzeba mieć jakichś specjalnych kwalifikacji, a całkiem dobrze płacą. Co Ty na to?
- Wypchaj się.
- Pozwól sobie pomóc. Nie zapominaj, że mimo wszystko nadal jesteś moim dzieckiem. Wiem, że to nie wynagrodzi tych wszystkich straconych lat, ale chcę abyś godnie żyła.
-...
- Musisz być taka uparta jak twoja matka?
- Nie waż się jej do mnie porównywać!
- Po prostu się zgódź.
- Chyba nie mam innego wyboru...

***

Byłam 5 minut spóźniona. Wychodząc z taksówki prawie wypadłam, ponieważ potknęłam się o chodnik na tych przeklętych butach. Mam nadzieję, że nikt z firmy tego nie zobaczył. Szybko się poprawiłam i wzięłam głęboki oddech. Będzie dobrze. Nigdy nie wykonywałam niczego pokrewnego zawodu sekretarki, ale jeśli chcę... to potrafię. Zdecydowanie. Jestem cholernie zdeterminowana.
Weszłam do środka ogromnego, nowoczesnego budynku i skierowałam się w stronę recepcji. Siedziała tam dziewczyna około mojego wieku. Na jej nosie spoczywały wielkie okulary, a włosy miała spięte w kitkę. Była pogrążona w jakichś papierach i zawzięcie recytowała coś pod nosem. Widać, zależało jej na tej pracy. Jak i mi. Tylko nadal nie byłam pewna, czy się tu odnajdę. Postanowiłam zapytać, gdzie znajduje się biuro mojego ojca.
- Cześć. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie znajduje się biuro pana Christophera Liddela? Ja w sprawie pracy. - starałam się brzmieć naturalnie i serdecznie, nawet zmusiłam się do uśmiechu, ale reakcja dziewczyny zmyła mi głowę.
- Z takim podejściem długo tu w takim razie nie popracujesz. Nie pamiętam, abyśmy przechodziły na "ty". - odpowiedziała zarozumiale, mierząc mnie od góry do dołu.
- Przepraszam, zacznę więc od początku. Czy mogłaby mi PANI powiedzieć, gdzie znajduje się biuro Christophera Liddela? - próbowałam powiedzieć to najspokojniej jak potrafiłam, jednak zaczęło we mnie aż kipieć ze złości. Czy wszyscy tutaj są tacy nadęci?
- 7 piętro, biuro numer 112. - rzuciła mimochodem i wróciła do swoich zajęć, a ja natychmiast ruszyłam do windy.

Spokojna muzyczka lecąca w środku dolewała oliwy do ognia. Jeśli będę mieć okazję, pokażę jeszcze tej zarozumiałej idiotce. Przecież to oczywiste, że była ode mnie niewiele starsza, a może nawet wcale. Stanowisko jej nie usprawiedliwiało. Dobra, teraz Claudia uspokój się. Nie pozwól, aby ktoś taki zepsuł ci dzień. Wdech, wydech. Aghr, gówno pomaga. Liczenie do dziesięciu? Nie. Ile Ty masz lat? 5? Opanuj się!
 Musiałam zapukać trzy razy, aby usłyszeć łaskawe "proszę". Weszłam do środka, jednak przede mną zauważyłam tylko puste, zagracone biurko. Spojrzałam w prawo i zobaczyłam kolejne drzwi, otwarte. Tam pewnie jest ojciec. Nie myliłam się. Siedział w wielkim, skórzanym fotelu, ubrany w jeden z licznych jego prochowych garniturów i wpatrywał się w widok za oknem. Kiedy usłyszał, że weszłam odwrócił się do mnie i uśmiechnął. Spodziewałam się uderzającej fali nienawiści, ale tak się nie stało, co szczerze mnie zdziwiło. Poczułam... nostalgię? To był jeden z tych uśmiechów, jakim obdarowywał mnie kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Kiedy nas jeszcze nie opuścił.
- Do twarzy Ci w takim stroju. Usiądź proszę. - odezwał się pierwszy i wskazał ręką na jedno z obitych siedzeń. Skorzystałam z propozycji.
- Jestem innego zdania. No więc, jestem, tak jak mi kazałeś. Czyją sekretarką będę? - spytałam, bo wiedziałam tylko tyle, co właściwie nic.
- Moją. - oświadczył i wziął łyk kawy.
- Co proszę? - nie mogłam w to uwierzyć. Perfidnie mnie wrobił!
- Jakbym powiedział Ci przez telefon, to nigdy byś się nie zgodziła. Daj spokój, nie będzie tak źle. - odstawił filiżankę i zaczął przeglądać papiery, byleby uniknąć kontaktu wzrokowego.
- Gdybym była tylko w innej sytuacji, to za cholerę byś mnie tu nie zobaczył. - odwarknęłam.
- Ale w niej nie jesteś. Chodź. - zupełnie ignorując ton w jakim się do niego zwracałam, nakazał mi gestem dłoni podążyć za nim.
Znowu stanęliśmy przed biurkiem zagraconym stertą papierów i przeróżnych faktur. No cóż, będę miała trochę roboty... Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, prawda? Nie zwracając uwagi na ojca, zaczęłam się rozglądać po moim nowym miejscu pracy. Tak jak u niego, miałam wielkie okno z widokiem na ulicę przy której znajdował się budynek. Jakiś plus tego wszystkiego. Ściany były koloru brązowego, a podłoga z mahoniu. Na bogato widzę. Usiadłam na moim fotelu. Było całkiem wygodne, nie mogłam narzekać. Chociaż, jak mogło być niewygodne, skoro większość czasu tu przesiedzę... Nie chciałabym się dorobić odcisków na tyłku lub tak zwanego płaskodupia.
- No dobra, fajnie jest, ale powiedz mi w skrócie co mam tu robić. - zapytałam, niby to znudzona.
- Zajmować się papierkową robotą, odbierać telefony, umawiać mnie na spotkania, parzyć herbatkę i kawusię...
- Kawusię? Herbatkę? - parsknęłam śmiechem.
- Tak, właśnie tak. Najlepiej mocno zaparzone. Uwielbiam mocne aromaty. Mógłbym wąchać cały czas. Jak wy, młodziki, klej czy jakoś tak. Od niepamiętnych czasów kawa i herbata to potęga, oznaka dystyngowania. Zielona, Earl Grey, czerwona... Latte, Macchiato, Cappuccino... - chyba zupełnie zatracił się w swoim świecie kawy i herbaty. Matko boska, czy to naprawdę mój ojciec? I ja mam z nim pracować...

***
Popołudnie

Jak dobrze już być w domu! Pierwszy dzień w pracy, pomimo, że zaczął się dosyć nieprzyjemnie i... dziwnie, zaliczyłabym do udanych. Obyłam się już z moimi obowiązkami, tak samo jak z parzeniem "kawusi" i "herbatki"... Jednak czułam, że będę musiała kupić nowe buty. Są okropnie niewygodne i odciski na stopach były nieuniknione. Nie wspominając o spodniach. W spódnicę też trzeba będzie zainwestować.
Chwyciłam za klamkę i tak jak się spodziewałam, drzwi były otwarte. Lecz kiedy weszłam do mieszkania, było zaskakująco cicho. Wszyscy zawinęli się już do siebie? Mimo wszystko, powinna być jeszcze Michelle. Odłożyłam buty na stojak i przewiesiłam torbę na wieszaku. Cicho przeszłam na palcach do salonu. Mam nadzieję, że nie chcieli nas okraść... Tym razem nie mam niczego do samoobrony. Nawet marnej łyżki do butów. Jednak gdy przekroczyłam próg pokoju, to co zobaczyłam zamurowało mnie. Na naszej kanapie siedział Saul. Niby nic dziwnego. Ale na nim siedział nie kto inny, a Monica. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzymałam. Zakradłam się do nich od tyłu, a że Ci byli tak sobą zajęci, nie spostrzegli mnie nawet z tak bliskiej odległości.
- Jeśli doszło tu do czegoś więcej to odkupujecie nam kanapę. - powiedziałam cicho nad uchem chłopaka, a tamci jak jeden mąż krzyknęli z przerażeniem. Nie mogłam już dłużej wytrzymać i głośno się roześmiałam.
- Ja pierdolę! Czy Ci już totalnie padło na mózg?! - wrzasnęła zirytowana i pozbierała się z podłogi.
- Mi nie, ale Tobie niedługo pewnie tak. - ucięłam, i skierowałam się do pokoju Michelle. Brunetka zaczynała mi już działać na nerwy swoją postawą, a nie chciałam jej jeszcze bardziej dokopać.

Nie pukając, wmaszerowałam do środka i zobaczyłam, że moja przyjaciółka siedzi i spokojnie czyta jakąś książkę. Zdziwiłam się, bo byłam przekonana, że coś się stało skoro nie siedziała z nimi w jednym pomieszczeniu. Spojrzała na mnie łagodnie.
- I jak było w pracy? - zapytała, jakby nigdy nic.
- Było lepiej, niż przypuszczałam. Jakoś tam dam radę. Czemu siedzisz tutaj sama?
- Jakby to ująć... - odchrząknęła. - nie chciałam im przeszkadzać. - wyszczerzyła się.
- Ah, no tak. Wszystko jasne. - zaśmiałam się i usiadłam obok.
Oparłam głowę na jej ramieniu i siedziałyśmy tak przez dłuższy czas. Jeszcze trochę i bym zasnęła, przysięgam.
- Chcesz ich zobaczyć na żywo? - wypaliła, a ja natychmiast się przebudziłam.
- Oczywiście. Czemu pytasz?
- Nic. Tak tylko...
- Boisz się, że Axl zeskoczy ze sceny, podejdzie do Ciebie w tłumie dziewczyn, przeprosi w jakimś wydumanym i jakże romantycznym stylu a następnie namiętnie pocałuje? - uniosłam brew i szturchnęłam ją w ramię.
- Zamknij się, idiotko. - odburknęła, ale po chwili obydwie się roześmiałyśmy. - Ale po części masz rację. Martwię się, że coś odwali. Nie wiem co, nie musi być to konkretnie związane ze mną. Cokolwiek.
- Jeśli będziesz się tak zamartwiać na zapas, to bardzo możliwe. - westchnęłam i podniosłam się na nogi. - Idę się przebrać, bo nie wyrobię w tych ciuchach. Poza tym, dawno wyszedł Duff? - zapytałam, pociągając za klamkę.
- A co, już się stęskniłaś? - tym razem to ona ze mnie zakpiła, a ja kulturalnie pokazałam jej środkowy palec i wróciłam do siebie.

Dochodziła 21, a ja czułam się, jakby była czwarta nad ranem. Nigdy więcej picia w niedzielę lub kiedy na drugi dzień muszę iść do pracy. Saul i Monica dawno opuścili nasze progi, najwyraźniej zmieszani moją interwencją. Nie bronię im się mizdrzyć, ale nie na sofie, która należała do mnie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Michelle pomimo naszej rozmowy nadal chodziła zadumana, ale jak już coś sobie ubzdura to ciężko jej to wybić z głowy. W sumie, to nie jestem lepsza. A może u mnie jest nawet gorzej? Nieważne. Zastanawiałam się co u Duffa. Chwila. Nie widziałam go tylko kilka godzin. Claudia, opanuj się! Chociaż, mogłabym zadzwonić... Ale nie mam jego numeru. Nawet nie wiem, czy posiada telefon. I gdzie mieszka. Rany, umknęły mi tak ważne szczegóły! Wypytam się go kiedy znowu nas odwiedzi.

Nie było czuć żadnych zapachów z kuchni więc domyśliłam się, że kolacji nie będzie. Trudno, pójdę się umyć. Wzięłam ręcznik z szafki i poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro. Naprawdę mógł pokochać kogoś tak nieproporcjonalnego? Czy w ogóle mnie pokochał? Nie, stop. Utnę tutaj. Znowu zacznę snuć niepotrzebne domysły, które mają tendencję do niszczenia mojego dobrego samopoczucia. I cholera jasna, nie mogę się tak nad sobą użalać. Weź się w garść dziewczyno, są gorsi i słabsi ludzie od Ciebie! Jestem silna, jestem silna, jestem silna. Autosugestia. Powinna pomóc? Liczę, że tak. Odkręciłam strumień zimnej wody i zrzuciłam z siebie wynoszone ubrania. Kiedy pierwsze krople dotknęły mojego ciała, poczułam przyjemny dreszcz orzeźwienia. Tego mi trzeba było. Odruchowo zamknęłam oczy.
- Claudia! - z tego dziwnego stanu wyrwał mnie czyiś głos.
- Claudia do cholery jasnej! Nie zapominaj, że nie dostałaś jeszcze swojej wypłaty! - Michelle. Widocznie znowu się trochę zapomniałam. Zakręciłam kurek i owinęłam się ręcznikiem. Wytarłam szybko włosy i z kolejnego ręcznika zrobiłam turban. Odblokowałam drzwi i wyszłam z łazienki.
- Co Ty robisz pod tym prysznicem? - zapytała zirytowana.
- Myję się? - głupie pytanie, głupia odpowiedź.
- Raczej nie brałaś udziału w walce w błocie, więc chyba nie musisz się myć prawie dwie godziny, prawda?
- Dobrze mamo, następnym razem się to nie powtórzy. - wytknęłam jej język i udałam się do swojego pokoju.
- Spierdalaj, małpo. - lekko zaśmiała się pod nosem i poszła w swoją stronę.

Zmęczona, walnęłam się na miękkie łóżko. Było niesamowicie wygodne. Chwyciłam jedną z poduszek i wtuliłam się w nią. Pachniała inaczej. Chyba nawet wiem kim. Powoli dochodzę do wniosku, że naprawdę wpadłam. Ale nie mogę przez całe życie nosić pancernej ochrony przez jedną, nic nie wartą osobę. Nie każdy musi taki być. Muszę sobie to wbić do głowy. Być bardziej otwarta. Mam cholerne szczęście. W innym przypadku po czymś takim co ja mu zrobiłam nie chciałby mnie znać. Kiedyś mu o tym powiem, podziękuję. Wdzięczność. Z takim uczuciem przy sercu zasnęłam.

***
Te dwa tygodnie dzielące nas od koncertu przesiąknięte były normalnością i rutyną, dlatego też z niecierpliwością odliczałam dni. Nie mogłam się doczekać, aby zobaczyć chłopaków w akcji. To miał być ich debiut. Grali przed dosyć popularną grupą w L.A. Wejściówki miałyśmy już załatwione, więc o nic się nie martwiłam. W pracy też całkiem dobrze mi szło, przyzwyczaiłam się do ojca i roboty papierkowej. I nawet nie jest taki zły. Pomijając jego odchyły dotyczące kawy i herbaty... Ale to się wytnie. Co do Duffa i mnie. Było dobrze. Widywaliśmy się często, czasami zostawał u mnie. Zaczęłam poznawać jego stronę, której nie zdążyłam poznać w Seattle. Śmiem twierdzić, że jest cudownie. Nie martwiło mnie już nic. Żadne sprawy egzystencjonalne ani problemy Monici. Niczyje. Mam pracę, i kogoś, komu na mnie zależy. Wszystkich ludzi których potrzebuję są przy mnie. Czy można prosić o coś więcej?

***
Było już po 18, razem z Michelle byłyśmy już po kolacji. W mojej jak i jej głowie siedziała tylko jedna rzecz - koncert. O 20 wpadają do nas dziewczyny i razem wychodzimy. Byłyśmy niesamowicie podekscytowane.
- Wyszykuję się w dwie godziny? - zapytałam.
- Jeśli będziesz siedzieć i marnować czas, to nie. Zresztą, nie martw się, Duff by Cię przeleciał nawet w worku po ziemniakach. - szturchnęła mnie w bok, a ja spojrzałam na nią zabójczym wzrokiem.
- Odezwała się! Uważaj, żeby Axl nie zaciągnął Cię siłą za kulisy, bo ja Ci nie pomogę. - odpłaciłam jej się tym samym.
- Dobra, koniec. Jak nadal będziemy tak tu ględzić, to faktycznie nie zdążymy i skończymy w wynoszonych jeansach i jakichś za dużych koszulkach. - po tych słowach rozeszłyśmy się do swoich pokoi.
Kiedy stanęłam przed szafą, narodził się problem, z którym musiała się zmierzyć chociaż raz każda kobieta na tym świecie. Co na siebie założyć? Nie miałam czasu na przebieranie, więc wywaliłam wszystkie ciuchy z szafy na łóżko. Posprzątam gdy wrócę. Omiotłam wzrokiem części mojej garderoby, i nadal nic mi nie przychodziło do głowy. Zajrzałam do komody. Kiedy zobaczyłam wzorzyste rajstopy, mogłam powiedzieć, że ten problem jest już zażegnany. Usiadłam na podłodze i wciągnęłam je na moje nogi, uważając, aby przez przypadek nie zrobić dziury, co często mi się zdarzało. Chwyciłam z łóżka krótkie jeansowe shorty i koszulkę sięgającą do połowy brzucha zakończoną frędzlami. Spojrzałam w lustro wiszące naprzeciwko. Nie było źle. Pójdą do tego kowbojki i będę wyglądać przyzwoicie. Styknie. Lubię to słowo.

W pełni ubrana, weszłam do kuchni, w której malowała się już moja przyjaciółka. Szybka była. Miała na sobie swoje najlepsze wiązane, skórzane spodnie i bluzkę z szerokimi rękawami w kolorze bordowym.
- No nie wiedziałam, że aż tak się dla niego wystroisz. - tym razem to ja jej dogryzłam. Lubiłyśmy się przekomarzać, to fakt. Ale to tak z miłości, wiecie o co chodzi.
- Lepiej spójrz na siebie. - odpyskowała i zmierzyła mnie od góry do dołu.
- Zajmuję łazienkę. - rzuciłam, kompletnie ignorując to co przed chwilą powiedziała.
Licząc na dobrą zabawę, nie szalałam z makijażem. Mocno wytuszowane rzęsy i czerwona szminka. Więcej nie było trzeba. Włosy lekko natapirowałam, aby podnieść ich objętość. Chociaż w sumie, wszystko i tak się rozwali. Koniec. Bez żadnych fanaberii.
Wróciłam do kuchni i usiadłam naprzeciwko Michelle. Ta też już kończyła. Wyglądała świetnie. Mam nadzieję, że mi jej tam nikt nie zgwałci.
- Co się tak patrzysz? - spytała, chowając kosmetyki do torebki.
- Nie wolno mi? Ładnie wyglądasz po prostu. - odpowiedziałam jej i założyłam ręce.
- Oh, dziękuję, ale takie komplementy z Twojej strony... Chcesz coś ode mnie? - roześmiała się i podniosła z krzesła.
- I bądź tu człowieku miły, eh. - westchnęłam i skierowałam się do salonu.
- Oj no, przepraszam już. - przytuliła mnie i dała buziaka w polik, na co szczerze się uśmiechnęłam. Cieszyłam się, że była już tu ze mną. Cholernie się cieszyłam.

Wybiła godzina dwudziesta, a Monici i Very jak nie było tak nie było. Zaczynałam się niecierpliwić i denerwować, tak samo jak Michelle. Chociaż, ona chyba bardziej. Szykuje się solidny opierdol.
W końcu usłyszałyśmy wyczekiwane pukanie do drzwi. Michelle zdecydowała się pójść otworzyć, aby wygłosić swoją reprymendę. Po niespełna minucie usłyszałam krzyki mojej przyjaciółki, więc wychyliłam się i zobaczyłam zmieszane dziewczyny. Postanowiłam do nich podejść.
- Dobra, już, koniec. Wyluzujmy. Dzisiaj mamy się dobrze bawić, tak? To ma być ich pierwszy koncert, więc uczyńmy go zajebistym. - powiedziałam i spojrzałam na nie wszystkie. Przytaknęły. - No, to jak już jesteśmy gotowe, to w drogę.

Przed klubem, czy barem, czymkolwiek to było, zbierały się już grupy ludzi. Nigdy wcześniej tu nie byłyśmy, więc nie wiedziałyśmy czego się spodziewać. Chłopaki powiedzieli nam, aby na nich nie czekać i spotkamy się po wszystkim, więc zdecydowałyśmy się wejść do środka aby zająć miejsca pod sceną. Jeden z ochroniarzy przyczepił się do Very, której nie chciał wpuścić z niewiadomego powodu, jednak koniec końców pozwolił jej wejść, na całe szczęście. Wygląd tego budynku nie zachwycał, mogę powiedzieć, że był trochę obskurny. Taki klubik dla ludzi niewymagających, którzy chcą się tylko porządnie nawalić. Nic dziwnego, że tu wcześniej nie byłyśmy. Zdezorientowane tym wszystkim, po prostu udałyśmy się pod scenę, na której mieli niedługo wystąpić nasi chłopcy. Była już 21, instrumenty rozstawione, więc lada moment powinni się pojawić.
- Myślisz, że dobrze im pójdzie?! - zapytała, a może raczej krzyknęła mi do ucha Michelle, ponieważ wbrew pozorom, ludzi było teraz całkiem sporo i większość z nich również podjęła się rozmowy, przez co inni nie mogli się usłyszeć i także podnosili głos. Błędne koło.
- No pewnie! Czemu by nie?!
- Nie wiem, po prostu...
Nie dokończyła, bo na sali zgasły światła i podświetlona była już tylko scena. Ludzie wokół również wydawali się być podekscytowani, chociaż można było dostrzec już znudzone twarze. Zirytowało mnie to, bo nawet ich nie usłyszeli. A grali świetnie. I przekonają się jeszcze o tym.
W końcu wyszli. Pierwszy był Axl, który według mnie wyglądał dosyć śmiesznie. Za nim Slash, wyglądający tak, jakby wziął coś na rozluźnienie. Po nim Duff, pełen energii. Uśmiechnęłam się na ten widok. Kolejny był Izzy, cichy jak zawsze, wypalając ostatniego papierosa. I na koniec Steven, ze swoim typowych zacieszem. Dadzą radę, wiedziałam to.

Po tym, jak rudy przedstawił zespół, można było usłyszeć buczenie. To nie wróżyło niczego dobrego...
- Widzę, że niektórym coś tu nie pasuje. Skoro nie chcecie nas oglądać, to wypierdalać! Przyjdźcie potem, jak skończymy, bo nie chcemy mieć chujowej publiczności! - wykrzyczał rozzłoszczony Axl. No tak, można by się tego po nim spodziewać. I faktycznie, część osób wyszła. Przynajmniej nie było tak ciasno...
- Dzisiejszy wieczór rozpoczniemy kawałkiem zatytułowanym... Nightrain. - ciągnął, jak gdyby nigdy nic. I widziałam, jak jego oczy spoczęły na moment na osobie obok mnie, czyli Michelle. Zobaczyłam, jak jej policzki lekko się zarumieniły, ale nie dała tego po sobie poznać i zwróciła wzrok na Stradlina.
Wtem, poleciały pierwsze dźwięki, szmery i rozmowy ucichły. Nie słyszałam tej piosenki, więc nie mogłam się jej doczekać. Slash kompletnie zatracił się już na początku, a Steve zaczął ochoczo uderzać w bębny. Dołączył Duff z Izzym. I wtedy zgromadzeni ludzie po raz pierwszy usłyszeli, że Axl nie posiada typowego głosu rockmana.

♪Loaded like a freight train, flyin' like an aeroplane,♪
Feelin' like a space brain, one more time tonight!

Well I'm a west coast struttin'
One bad mother got a rattlesnake suitcase under my arm
Said I'm a mean machine been drinkin' gasoline
And honey you can make my motor hum
I got one chance left in a nine live cat
I got a dog eat dog sly smile
I got a Molotov cocktail with a match to go
I smoke my cigarette with style
An I can tell you honey you can make my money tonight.
(...)

On the nightrain float me home
Ooh I'm on the nightrain, ridin' the nightrain
Never to return,
Nightrain!

Wszyscy byli oszołomieni. Tłum wyraźnie się ożywił i zupełnie zapomniał, jak na początku ich wybuczał. Chcieli więcej, i oni to widzieli. Nagle poczułam na sobie czyiś wzrok. Odruchowo spojrzałam na scenę i zobaczyłam, że był to Duff. Uniosłam kciuk w górę na znak, że mi się podobało, na co ten jeszcze bardziej się rozpromienił. Szybko jednak wrócił na ziemię, bo szykowali się do kolejnego utworu. Spojrzałam na Michelle i dziewczyny, te też były oczarowane. Ten wieczór będzie niezapomniany.


Występ się skoczył. Weszłyśmy za kulisy, pokazując swoje wejściówki i od razu do nich podeszłyśmy. Każdy wyglądał na zmęczonego, ale spełnionego. Wspaniały widok. Veronica zaczęła gawędzić ze Stevenem, Monica za to uczestniczyła w rozmowie rudego i Stradlina. Ja podbiegłam do... mojego chłopaka. Pierwszy raz tak go nazwałam. Nadal nie mogłam się do tego przyzwyczaić... ale to tylko ja i moje dziwne podejście. Kątem oka spojrzałam, jak Michelle spoglądała na Axla rozmawiając z Saulem. No nic. Pewnie historia się powtórzy, ale nie chcę o tym teraz myśleć. Nieważne. Mocno go uściskałam pomimo tego, że był cały spocony, a ten mnie pocałował.
- Podobało Ci się? - zapytał, ciekawy mojej opinii.
- No wiesz...
- Nie mów, że było chujowo... - powiedział zawiedziony, na co się roześmiałam.
- Idioto, było zajebiście! Pomijając wstęp Axla, wszystko poszło świetnie. Macie idealne zgranie czasowe z Popcornem, Slash ma genialne riffy, Izzy na rytmicznej też wymiata... - wyliczałam, jednak przerwał mi jego śmiech.
- O co Ci chodzi? - odburknęłam.
- O nic. Kocham Cię. - zaskoczona jego słowami, nie wydusiłam z siebie ani słowa, a ten jeszcze mocniej mnie do siebie przycisnął.
- Wiem.







Rozdział 23

 Michelle
 
Bosko. Okłamałam moją kochaną żonkę, że mam dzisiaj robotę, a przecież Anna wzięła specjalnie wolne żeby pobyć trochę z małą. Udałam się do parku. Muszę pobyć sama, mam dość udawania, że jest dobrze. Jak ma być kurwa dobrze, skoro moja wielka miłość z lat licealnych nagle się objawiła jak grom z jasnego nieba. Nie chcę mi się nawet rozmawiać o tym z Claudią, bo dobrze wiem co mi powie. Że to śmieć, dupek, i tak dalej. I ma rację, on jest tym wszystkim, jednak dlaczego mam takie rozdarcie... Już sama nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.
-Dlaczego Pani płacze? - nagle zapytało mnie jakieś dziecko. Co? Ja płaczę? Dotknęłam swoich policzków. Faktycznie były mokre od łez.
-Trochę smutno, wiesz. No nic dziecino, idź, baw się dalej.- odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem. Chłopczyk mi pokiwał i pobiegł do swojej mamy. Trzeba przyznać, że takie dzieciaki są słodkie.  Spojrzałam na zegarek, dopiero 16, a już się czuję jakby był wieczór. Chyba czas się zbierać, bo niedługo chłopcy się zejdą i pewnie dziewczyny, a nie ma w ogóle obiadu. 

Postanowiłam wrócić do domu dłuższą drogą. Tak sobie szłam i patrzyłam w boczne uliczki. Zawsze można tam było spotkać jakieś dziwki albo dilerów. Naprawdę zastanawiam się jak można tak sobie spieprzyć życie. Ja z pewnością nie umiałabym zarabiać na życie swoim ciałem. Gardziłabym sama sobą. Gdy byłam już blisko domu, przy jednej uliczce stanęłam jak wryta. Spojrzałam na chłopaka, który sprzedawał komuś podejrzany towar. Ten kapelusz... znam go. Izzy taki nosi. Nie, to niemożliwe... Stradlin byłby dilerem? Hahah, na pewno nie, on jest zaspokojony. Przyjrzałam się jeszcze raz dobrze osobie która zaledwie stała kilka metrów ode mnie, nagle odwrócił się w moją stronę i ukazał swoją twarz. Szukał kogoś wzrokiem i znalazł. Niedaleko ode mnie stała dziewczyna. Zawołał ją, a ona pobiegła do niego jakby dawał pieniądze za darmo. To jakieś żarty. 

Wystarczyły mi tylko cztery minuty żebym już siedziałam skulona i zapłakana w swoim pokoju. Kurwa mać! Jak ten debil mógł zostać dilerem? No jak, ja się pytam. Ten spokojny i miły chłopak z Lafayette którego znałam. Ja rozumiem, trzeba znaleźć jakoś kasę, ale dlaczego ten idiota akurat wybrał taki sposób? Czułam jak łzy nadal mi lecą, jednak ja tylko wgapiłam się w ścianę i rozmyślałam. Znowu. Nie mogę powiedzieć Claudii. Przecież to jej przyjaciel, już w liceum nim był. Czy Axl wie? A co z chłopakami? Ten pierwszy na pewno, ale czy reszta... nie mogę nic nikomu powiedzieć. Muszę zatrzymać to dla siebie.
Z tych całych zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi, a raczej walenie. Jeszcze chwila i zawiasy przecież pójdą. Godzina 18:30, super Michelle. Na pewno wszyscy będą zadowoleni, że siedziałaś w pokoju zapłakana i nie zrobiłaś tego pieprzonego obiadu.  Wstałam i otworzyłam drzwi. Jak mogłam się spodziewać, stał w nich Axl i Stradlin. Bosko, chyba zacznę skakać na ich widok.
-Mizernie wyglądasz kwiatuszku. - dogryzł mi lekko rudy palant.
-To, że mizernie wyglądam nie oznacza, że moja siła także taka jest. Więc lepiej się wstrzymaj z twoim kwiatuszkiem i innymi uwagami jeśli nie chcesz mieć rozciętej wargi zaraz. - nie mam w zupełności humoru na jego teksty, a tym bardziej na kolejną kłótnie. Usłyszałam tylko jak brunet zaśmiał się pod nosem. Tak, tak ty też nie jesteś bez winy i śmiej się póki możesz, bo niedługo także cię czeka poważna rozmowa ze mną.
-Naprawdę jesteś nie w sosie.
-Brawo! Axl, masz aż 10 punktów za spostrzegawczość. A teraz jeśli mogę was prosić to zajmijcie się sobą, a ja idę się na chwilę przespać. – kiwnęłam im lekceważąco ręką i udałam się powrotem do siebie. Rzuciłam się na łóżko, owinęłam mocno kołdrą i spojrzałam w stronę okna. Znowu się tak czuję jak kilka lat temu. Po raz kolejny czuję pustkę w tym miejscu gdzie powinny być płuca. Ktoś wszedł do pokoju. Szybko zamknęłam oczy udając, że śpię.
-Mnie nie nabierzesz. Wiem, że nie śpisz. Michie, co się dzieje?- no tak, opiekuńczy Izzy się w nim odezwał.
-Nic się nie dzieje, po prostu jestem zmęczona.- znowu kłamstwo, tyle tylko, że inna okłamana osoba.
-Michie.
-No a co mam ci kurwa powiedzieć. No co? Że mnie boli to, że on tam siedzi? Że przypominam sobie wszystkie te dawne czasy? A może to, że dzisiaj cię widziałam w pracy? - wyszeptałam cicho, po raz kolejny łkając. Ostatnio zbyt często mi się to zdarza. Zdecydowanie za często.
- W jakiej znowu pracy?- zapytał zdziwiony.
-Błagam cię, przestań udawać, że nie wiesz o co chodzi. Widziałam cię jak sprzedawałeś jakiejś dziewczynie narkotyki. Po co to robisz? Nie możesz znaleźć sobie innej pracy. Dlaczego dilerka Izzy, dlaczego?
-Michelle... na tym łatwo zarobić. I nie są to jakieś małe pieniądze, ale też nie duże. A nie obchodzi mnie życie tych co im sprzedaję. Chcą brać, niech biorą.- odpowiedział mi na moje pytanie, jednak nie spojrzał na mnie ani razu.
-Czyli jakbym chciała brać, nie obchodziło by cię to? Miałbyś to gdzieś, że sprzedajesz mi jakieś gówno od którego mogę umrzeć? - krzyknęłam na niego. Jak on mógł tak powiedzieć, jak może go nie obchodzić życie tych ludzi?!
-Nie. Ty byłabyś wyjątkiem, ale ty nie bierzesz. I nie będziesz brała. Nigdy. – zamknął oczy i zacisnął dłonie. Siedzieliśmy tak przez dłuższy czas, już nie mogłam wytrzymać.
-Zagraj mi coś. Błagam, zagraj mi coś żeby przerwać tą ciszę.
-Jak chcesz. - odpowiedział krótko i wziął gitarę. Zaczął coś grać, jednak nigdy w życiu nie słyszałam tej melodii. Była piękna. Powolna i smutna, ale miała w sobie trochę nadziei. Idealnie pasowała do zaistniałej sytuacji. Przytuliłam się do pleców chłopaka. Rzadko go dotykałam, dlatego też wzdrygnął się po tym czynie. Musiałam to zrobić, bo gdybym tego nie uczyniła to czułabym się, jakbym spadała w jakąś wielką przepaść. W nicość.
-Izzy, obiecaj mi, że nie będziesz się tym długo zajmował. Obiecaj mi to.- szepnęłam od razu gdy muzyka się skończyła.
-Przepraszam, nie mogę ci tego obiecać, ale postaram się. A wracając do Axla. Nie przejmuj się nim. –poklepał mnie po ręce i usiadł obok mnie na łóżku zapalając papierosa.
-Łatwo powiedzieć. Co ty byś zrobił gdybyś zobaczył dziewczynę, dla której mógłbyś zrobić wszystko jeszcze dwa lata temu?- poszłam w jego ślady i także zapaliłam.
-Nie wiem. A teraz chodź, bo czuję, że zaraz coś się zacznie. Claudia przyszła.- wstał i podciągnął mnie do góry z łóżka, gdy miałam z powrotem owinąć się kołdrą.
Miał rację, Claudia przyszła z Duffem, a po niecałej minucie do mieszkania wszedł Adler z Slashem. Moja żonka była wręcz piekielnie szczęśliwa i nawet nie zwróciła uwagi na wiewiórkę. Miała zaczerwienione policzki. Coś się musiało stać. Spojrzałam szybko na blondyna i on także miał je czerwone. Oho, już chyba nawet wiem co się działo.
-Michelle, zrobiłaś obiad?- zapytała Claudia wchodząc do kuchni. Chłopcy jak zawsze rozsiedli się na kanapach i o czymś tam gadali.
-Nie, źle się czułam więc postanowiłam się przespać. – usiadłam na blacie i wlepiłam w nią wzrok.
-Co się tak patrzysz?
-Jesteś czerwona, tak samo McKagan. Claudia, co się działo? - po moim pytaniu zrobiła wielkie oczy i jeszcze bardziej się zarumieniła. Od razu zaczęła wyjmować chleb i obkład który był potrzebny do kanapek, a to było u niej rzadkością.
-Nic, co by się miało dziać? Gdzie mamy nóż?
-Druga szuflada. Nie umiesz kłamać, dobrze o tym wiesz. No mów już co się wydarzyło, noo!- krzyknęłam cicho, cała podekscytowana.
-Nie tak głośno! Już dobrze... ale nic takiego się nie wydarzyło. Tylko się całowaliśmy.- szepnęła i wbiła wzrok w ziemię.
-Tylko?! Tylko się całowaliście?! No brawo żonko, ale mi jesteś wierna. Już moja miłość ci nie starcza, tak? A tak na serio, to wreszcie jakiś postęp. Jestem z was dumna.- zeskoczyłam z blatu i uściskałam mocno przyjaciółkę. Po 10 minutach wszyscy siedzieliśmy w salonie i objadaliśmy się kanapkami. To chyba jedyna rzecz jeśli chodzi o jedzenie która udaje się Claudii.
-Tak po za tym, to może chciałybyście przyjść na naszą próbę?- wyleciał z propozycją mulat.
-Jasne, czemu nie. Zawsze chciałam iść na próbę jakiegoś zespołu. Może być fajnie. Co o tym sądzisz?- szturchnęła mnie moja przyjaciółka, lecz ja tylko spojrzałam na Stradlina który kiwnął ledwo zauważalnie głową na znak, że mam przyjść.
- Ok. Może być ciekawie. No ,i zobaczę jak Popcorn gra na bębnach.
-Oj malutka, nie zawiedziesz się, mogę ci to zagwarantować!- objął mnie jednym ramieniem i wszyscy wyszliśmy z domu. 

Przez około 10 minut chodziliśmy jakimiś ścieżkami, aż w końcu dotarliśmy do jakiegoś budynku mieszkalnego. Okazało się, że w piwnicy mieści się salka do ćwiczeń.
Kiedy już wszystko przygotowali, zaczęli grać. Muszę przyznać, że... robili to niesamowicie. Jakby byli stworzeni do tego. Wszyscy mieli to coś, jednak wokal Axla, to najbardziej we mnie uderzało. Nadal ochrypnięty, ale głębszy. Taki jak wtedy, taki jak za dawnych lat. Poczułam, że znowu zbiera mi się na płacz. Nie no kurwa, okres mi się zbliża, że mam takie wahania nastrojów? Spojrzałam na Claudię. Patrzyła jak zaczarowana na Duffa, który miał świetne zgranie z Popcornem. Slash kompletnie zatracił się w swojej grze, natomiast Stradlin patrzył na mnie. Chyba sprawdzał jak się trzymam. Odpowiedziałam mu ciepłym uśmiechem, a on pomylił się w grze.
-Nie no, kurwa stary! Weź się skup! W takim tępię to my możemy się pożegnać z koncertami. - krzyknął rudy. No tak, wszystko u niego musi być idealnie. Szkoda tylko, że on sam w sobie nie jest idealny. –Jeszcze raz!
-Przestań już tak na niego patrzeć, bo zaraz on się pomyli.- szepnęłam do przyjaciółki, która zalała się rumieńcem. Ależ to jest piękny widok. A jaki rzadki!
-Mamy ten urok osobisty, no nie? - zapytałam ją żartobliwie i szturchnęłam w bok.
-Mhm, jasne.- odpowiedziała mi dosyć niechętnie, ale po chwili się roześmiała. Podniosłam rękę do góry, jakbym była w szkole podstawowej.
-Co mała?- jako pierwszy odezwał się Slash.
-Kotku… można tu palić, prawda?- on do mnie mała, to ja do niego kotku.
-K-kotku? Znaczy, tak jasne. Wszyscy tutaj palimy więc się nie krępuj kochanie.- puścił mi oczko i sam zapalił.  Poszłam w jego ślady. Musiałam się od stresować.
-A może by na chwilę Michelle zastąpiła Izziego? – wyleciał z propozycją Alder. No tak. On zawsze musi wymyślić coś bezsensownego, cały Steven.
-Czemu nie? Rzadko komu daję swoją gitarę, no ale ty jako moja uczennica to co innego. Masz i zagraj coś z nimi.- podał mi gitarę, a ja patrzyłam na niego jak na idiotę.
-TY tak na serio mówisz?- odpaliłam papierosa i wstałam.
-No tak, dalej chętnie posłucham jak kaleczysz ten piękny instrument.- odpowiedział i usiadł na moim miejscu.
-Dupek.- po kilku minutach zaczęliśmy grać. Całkiem dobrze nawet szło, tylko przeważnie ja się trochę gubiłam, co wprawiało rudego w furię, więc szybko oddałam Dzwonkowi  gitarę i z powrotem usiadłam. Claudia wręcz umierała ze śmiechu. Dzięki, zawsze zapewniasz mi wsparcie.
Po kilku godzinach grania wreszcie udaliśmy się wszyscy do swoich domów, ale za nim to nastąpiło szybko podziękowałam Izziemu za poprawienie mi humoru. Mimo, że to on się przyczynił do tego, że był taki fatalny, to chociaż umiał go naprawić.
Wróciłyśmy do domu, ale byłyśmy tak zmęczone, że nie miałyśmy ochoty rozmawiać ani podzielić się wrażeniami z próby po powrocie. Od razu gdy weszłam do pokoju rzuciłam się na łóżko, nawet nie chciało mi się przebierać w piżamę.

-Michelle! Michelle, no obudź się wreszcie!- po głosie poznałam, że to Claudia. Była jakoś dziwnie podekscytowana.
-Umm... co się dzieje?- usiadłam i przetarłam oczy. W ogóle się nie wyspałam. Super.
-Dostałam pracę, uwierzysz?!- zaczęła mi skakać po łóżku. Okej… zaczynam się jej bać. McKagan, co ty z nią robisz człowieku?
-Nie wierzę. – odpowiedziałam sarkastycznie. - A tak serio, jaką pracę?
-Jakąś za biurkiem w biurze, nie wiem. Ojciec mi coś załatwił. Jednak się do czegoś przydaje. Pewnie chce mi odpłacić te wszystkie lata. Więc czemu nie skorzystać?
-No to super. Mam nadzieję, że będziesz dużo zarabiać.
-Żoneczko, doskonale widać twój entuzjazm.- zaśmiała się pod nosem. Spiorunowałam ją wzrokiem i poszłam się wykąpać. Wiedziała, że mnie obudziła i że nie jestem w humorze.
Kąpiel była przyjemna, później poranna herbata. Tak, wiem. To dziwne, przeważnie pije się kawę, ale ja zbytnio za nią nie przepadam.  Taka jest już moja natura.
-I jak, już lepszy humorek?- do kuchni weszła Claudia i od razu wzięła jedną z kanapek, którą uszykowałam.
- Trochę lepszy, jednak jestem wykończona. Niby spałam, ale jestem nadal zmęczona.  No, ale przynajmniej jedna miła wiadomość od rana, że nie będzie już cienko z kasą.
-Kochanie… bo jest sprawa.- zaczęła nagle inny temat z dupy.
- O nie. Jak już mi mówisz „kochanie” to coś chcesz. No, ale dobra. Co jest?
-Bo... trzeba zrobić zakupy, a mi się nie chce iść do sklepu.- zrobiła ten swój uśmiech numer pięć i czekała na moją odpowiedź.
-Serio? Kurwa, serio Claudia? Tylko o to ci chodziło?- po prostu ręce opadają. Przecież to ja przeważnie robię zakupy i jeszcze gotuję, i co?! Nagle by to się miało zmienić, ja pierdolę.
-No tak. Oh, zrobisz je prawda? Kocham cię! To ja idę porysować. – wstała i pobiegła do pokoju. Pewnie myślała, że zmienię zdanie. Dopiłam do końca herbatę i poszłam się ubrać. 

Wbiłam się w krótkie spodenki i jakąś cienką bluzkę. Naprawdę ostatnie dni w L.A znowu zrobiły się takie gorące. Jeszcze szybko spięłam jakoś włosy w koka, ubrałam trampki i wyszłam. Droga do sklepu wcale nie jest taka długa jednak jak na mnie przystało i tak musiałam zapalić papierosa. Oczywiście szybciej doszłam niż spaliłam. Gdy stałam tak pod tym sklepem, dokańczając papierosa, ktoś mnie chwycił za ramię.
-Malutka, jesteś tu sama?- zapytał jakiś starszy facet. Naprawdę? To jest obrzydliwe. Jeszcze zgaduję, że ma żonę i dwójkę dzieci. Ale pewnie woli młodsze.
-Tak, jestem tu sama. Jednak źle pan trafił. Nie daję dupy, może pan poszukać gdzieś indziej jakiejś naiwnej idiotki lub iść po prostu do żony.
-Ty mała szmato! Nie wyglądasz na taką co nie daje, więc przestań się zgrywać. - chwycił mnie za nadgarstek i już miał mnie gdzieś zaciągnąć, kiedy nagle… ktoś po prostu wymierzył mu idealny cios w szczękę. Zaskoczony gwałciciel nie podjął się nawet na oddanie uderzenia, oszołomiony gdzieś uciekł. Łatwo poszło.
-Dziękuję. Myślał, że może niewiadomo co.- pomasowałam chwilę nadgarstek i spojrzałam na mojego wybawcę. Wyśmienicie.
-To co? Może jakiś całus na podziękowanie?- zapytał cwaniacko nie kto inny jak Axl.
-Śnisz kurwa. Możesz iść, dzięki i spadaj.

Weszłam do środka. Po 15 minutach miałam wszystko w koszyku co było nam potrzebne na kolejne dni. Kasjerka strasznie się gubiła, ponieważ jak mówiła plakietka, dopiero się uczyła i prosiła mnie o wyrozumiałość. Wreszcie wyszłam. I co? Stał oparty o ścianę i palił czerwone Marlboro. Jak zawsze, i jak zawsze poczułam tą pierdoloną ochotę na przytulenie się do niego. Żeby było jak dawniej. NIE! Michelle, stop. On cię zostawił, wyjechał sobie a ciebie zostawił na tym zadupiu. Nie myślał nawet o mnie przez te lata. Dosyć, nie poddawaj się.
-Co ty tu robisz?- warknęłam na niego. Tak, dobrze. Nie możesz mu pokazać,  że cię obchodzi w innym znaczeniu.
-Czekam na ciebie. Nie widać? Długo ci to zajęło.-uśmiechnął się szeroko i puścił mi oczko. Czułam jak moje nogi lekko się ugięły. Ja pierdolę.
-Nie musisz. Dam sobie radę i bez twojej pomocy.
-Właśnie widziałem jakieś kilkadziesiąt minut temu jakbyś sobie dała radę beze mnie. Michelle, o co ci chodzi?- chwycił mnie za łokieć i obrócił w swoją stronię. O nie, to nie jest bezpieczna odległość. Jest za blisko. Odsunęłam się na kilka kroków od niego.
-O co mi chodzi? Ty tak na poważnie?! O chuj mi chodzi! Co ty myślisz, że nagle mnie znalazłeś i będzie tak jak dawniej? Tak jak w liceum? Śmieszne. Zostawiłeś mnie i przez kolejne lata nawet słowem się nie odezwałeś! Ba, jestem pewna, że nawet przez sekundę o mnie nie pomyślałeś tylko pieprzyłeś jakieś laski! – krzyczałam na środku chodnika. Kilku ludzi nawet się zatrzymało i gapili się na tą całą scenę. Czułam się zażenowana. - Wiesz co? Nie idź za mną, bo ci po prostu przyjebię. Nie żartuję.- on tylko stał i patrzył na mnie z bólem. Tak, ma cię boleć tak jak mnie. Ruszyłam szybkim krokiem do domu.  Jak zawsze trzasnęłam  drzwiami. Rzuciłam siatki do kuchni i poszłam do siebie. Puściłam muzykę i zaczęłam tańczyć. Tego właśnie potrzebowałam. Muszę się wyluzować. Sięgnęłam do mojej szafki nocnej. Wzięłam małą paczuszkę i bletki, które załatwił mi pewien ktoś. Szybko zrobiłam skręta i zapaliłam.  Po kilku minutach poczułam ulgę. Wszystko mnie bawiło i chodziłam uśmiechnięta. Nareszcie. Tak było jeszcze przez godzinę. Później wyszłam do salonu gdzie okazało się, że siedzą chłopcy. Wszyscy. Miałam ochotę się zastrzelić, ale musiałam zachować pozory. Usiadłam Slashowi na kolana i oparłam głowę na ramieniu.
-Michelle, Stradlin się gapi. I chyba nie jest zbytnio zadowolony. –szepnął do mnie mulat.
-Niech się odpierdoli. On mnie też zostawił.
-Brałaś co? Spójrz na mnie.- I spojrzałam. Wiedziałam, że się dowie że paliłam. Przecież widać to po moich oczach. Jednak on nic nie powiedział tylko pokręcił głową i mocniej przytuli
-Michie, mogę cię prosić na stronę?- nagle cały nastrój zepsuł nie kto inny, a Izzy. Claudia przerwała rozmowę z Duffem i spojrzała na nas.
-Tak, tato.- odpowiedziałam i od razu się zaśmiałam.
Gdy byliśmy już sami na klatce przyparł mnie do ściany. Jezu, czuję się tak samo, gdy zrobił to Slash.
-Co brałaś?!- był zdenerwowany. I to bardzo.
-Wyluzuj. Zapaliłam tylko. A co, przejmujesz się mną? – zapytałam rozbawiona.
- Masz niczego nie brać, zrozumiałaś?! I tak, przejmuję się tobą. – puścił moje ramiona i odsunął się trochę.
-Ooo, to miło z twojej strony. Dziwne, że nie przejmowałeś się mną i nie dawałeś żadnego znaku życia gdy wyjechałeś z tym dupkiem! Wtedy cię jakoś nie obchodziłam.
-Michie… przecież wiesz, że żałuję. Ile razy mam to jeszcze powtarzać i udowadniać?- no tak, stary kochany Jeff. Patrzył wszędzie tylko nie na mnie.
-Wiem. Wiem to, ale to nadal boli. Przepraszam. – przytuliłam się do niego. Musiałam. Wiem, że żałuje. Że mu głupio. Ale mi się wszystko nawraca.
-Nie musisz. To ja powinienem cię co chwilę przepraszać, a nie Ty mnie... Dobra, wejdźmy do środka.- tak jak powiedział tak też zrobiliśmy. 

Adler z Veronicą poszli po kolejne piwa, a my się śmialiśmy i opowiadaliśmy historię z dawnych lat. Oczywiście żadne z naszej czwórki nie zaczął tematu mojego i Axla. Temat tabu. Stwierdziłam, że Slash miał nawet ciekawe dzieciństwo, jednak najbardziej rozśmieszyło mnie to, że przyłapał swoją matkę z Davidem Bowie. Chciałabym zobaczyć jego minę wtedy. Po 10 minutach przyszła Vera i jej wierny towarzysz Popcorn z kolejną dawką alkoholu.
Była 3 nad ranem. Gdy już wszyscy mieliśmy się zbierać spać czyli:  ja z Slashem do mnie (tylko zbyt dużo sobie nie wyobrażajcie), Claudia z Duffem do niej (o dziwo) a reszta w salonie. Nagle Rose wstał i podniósł butelkę piwa do góry.
-Chciałbym coś ogłosić!- nagle spojrzałyśmy na siebie z Claudią. O co mu znowu może chodzić?
-Za dwa tygodnie gramy nasz pierwszy koncert!- momentalnie wszyscy zaczęli skakać, przytulać się, a nawet całować (w wypadku McKagana z moją przyjaciółką), jakby nastąpił Nowy Rok.
-No nie idziemy spać w takim razie i oblewamy nasz przyszły występ!- krzyknął Slash i zakręcił mną dookoła.  Cały czas czułam na sobie wzrok rudego. Trudno, nie zepsuje mi tej nocy.

Polecane

A więc. Razem z Michelle już od dawna myślałyśmy aby na naszym blogu zrobić taką "listę czytelniczą", czyli specjalną podstronę na której znalazłyby się linki do innych opowiadań godnych polecenia. W ten sposób może poznałybyśmy autorki innych blogów, z którymi mogłybyśmy się wymienić jakimiś radami w pisaniu itp. I oczywiście aby poznać nowe Gunsowe historie. Więc jeśli chcesz aby twoja historia znalazła się na naszym blogu, pisz w komentarzu (nie zapominając o linku do opowiadania oczywiście). Zawsze jakaś reklama, prawda? :---))  

Rozdział 22

Z miejsca chciałybyśmy podziękować za wszystkie nominacje do Versatile Blogger Award, których trochę nam się nazbierało. Naprawdę, doceniamy to, że czytacie nasze wypociny i wam się one podobają, bo to tylko motywuje do dalszego pisania. Tak naprawdę gdyby nie Wy, to pewnie porzuciłybyśmy pisanie po paru rozdziałach. Niestety, nie będziemy pisać faktów o nas, ani nikogo nominować, ponieważ ostatnio nie mamy czasu na czytanie innych blogów. A jeśli chcecie się czegoś o nas dowiedzieć, zapytać, to po prostu zapraszamy na nasze aski lub inne miejsca w internecie. :--))
Rozdział pisany pod presją. Wiem, że mi nie wyszedł, za co serdecznie przepraszam.

 ***
Claudia
Kiedy Michelle weszła razem z Axlem do pokoju zaczęłam się niepokoić. Już w Lafayette ten skurwiel miał nierówno pod sufitem, więc nie wiadomo jak jest teraz. Reszta nie zwróciła na to większej uwagi oprócz Jeffreya i mnie. On też wiedział o co chodzi. Siedziałam tam jak na szpilkach, a minuty wydawały się godzinami. Nagle usłyszeliśmy krzyki. Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam się do drzwi. Tylko na to czekałam. Zobaczyłam, jak Rose już tracił panowanie nad sobą. Widocznie Michelle mu się postawiła. I dobrze. Obydwoje zwrócili swój wzrok na mnie.
- Wyjdź z tego pokoju, i najlepiej z domu. Tam są drzwi. - powiedziałam spokojnie, ale stanowczo i wskazałam palcem. Nie bałam się go. 
- Ktoś taki jak Ty nie będzie mi rozkazywał. Zresztą, sama tutaj nie mieszkasz. - wycedził przez zęby. 
- Z tego co mi wiadomo, to formalnie mieszkanie wynajmuję JA, a Michelle jest tylko współlokatorką. Wypierdalaj stąd, trzeci raz nie będę się powtarzać. 
- Claudia, spokojnie... - wtrąciła się Michelle, bo widziała, jak Axl robi się coraz bardziej agresywny. 
- Wkurwiasz mnie już od dłuższego czasu, i uwierz, nie wiem ile będę się jeszcze powstrzymywać, więc kurwa trochę zestopuj, dobrze? - wysyczał i zobaczyłam, jak zaciskają mu się pięści. 
- Ty mnie za to wkurwiasz od początku naszej jakże zacnej znajomości. I jeśli ktoś tu musi zestopować, to na pewno nie ja. Kurwa, nie widziałam cię dwa lata, a moja niechęć do Ciebie nawet nie zmalała o jeden procent. Co w Tobie widziała Michelle zastanawia mnie do dziś. - odpowiedziałam mu głosem przepełnionym kpiną i arogancją. Nie czułam się z tym źle. Wręcz przeciwnie. 
- Przesadziłaś szmato. - w jego oczach zobaczyłam istną nienawiść, trafiłam w czuły punkt. Już chciał na mnie ruszyć, ale pomiędzy nim a mną stanął... Jeffrey. 
- Axl, przestań. Potem będziesz tego żałował. - powiedział i chwycił go za ramiona.
- Izzy, nie wtrącaj się. Ta kurwa sama się o to prosi! - wykrzyczał rudy.
- Nie mów tak o niej, bo już nigdy więcej w tym domu się nie pojawisz, przysięgam! - wydarła się też ostro wkurzona już Michelle. 
- Co tu się do chuja pana dzieje?! - w tym momencie wbiegł do pokoju Slash z resztą. No świetnie. Nikt nic nie powiedział, tylko Axl patrzył się to na mnie, to na moją przyjaciółkę. Jeff nadal stał pomiędzy nami. Muszę mu potem podziękować. Gdyby nie on, pewnie miałabym już obity ryj. 
- Jeśli chcecie zagrać tą pieprzoną próbę to do roboty, spotkamy się u nas za godzinę. - wymamrotał rudy i wyszedł, za nim Jeffrey. Dałam mu tylko porozumiewawcze spojrzenie, na co on lekko się uśmiechnął. Zostałyśmy tylko my z chłopakami. 
- Spytam jeszcze raz. Co to, kurwa mać, było? - odezwał się po raz kolejny Saul, kompletnie zbity z tropu. 
- Drobna sprzeczka. - odburknęłam. 
- Jeśli to jest drobna sprzeczka, to nie chcę wiedzieć czym jest dla ciebie prawdziwa kłótnia. - tym razem wtrącił się Duff. 
- Boże, dajcie już spokój i zostawcie nas same. I tak macie niedługo próbę. - powiedziała Michelle i opadła na łóżko. 
Nic już nie powiedzieli, zrobili tak jak kazała. Usiadłam koło niej i mocno ją przytuliłam. Wtuliła się we mnie i poczułam, jak wilgotnieje mi rękaw. Ta sytuacja widocznie ją przerosła. I wcale się jej nie dziwię. Bo mimo, że podczas tej całej kłótni udawałam twardą, to myślałam, że w pewnym momencie nie dam rady. Ale nie mogę tego okazać. Przynajmniej nie teraz, kiedy ona jest w takim stanie. Chociaż już od jakiegoś czasu miałam dziwne wrażenie, że coś się stanie. Wszystko szło zbyt idealnie. I wykrakałam. Odsunęłam ją na chwilę od siebie i podeszłam do gramofonu, który przywiozła z Lafayette. Pamiętam go bardzo dobrze. W końcu odziedziczyła go po swojej mamie. Sięgnęłam do pudła z winylami i wyciągnęłam "American Prayer" Doorsów. 
- Przestańmy myśleć o tej sytuacji chociaż przez chwilą i po rozkoszujmy się poezją Morrisona, co Ty na to? - odwróciłam się do niej i posłałam serdeczny uśmiech. 
- Dziękuję. Naprawdę. - powiedziała dosyć cicho i słabo odwzajemniła mój uśmiech.
- Od tego tu też jestem. - wróciłam do niej na łóżko i znowu się do siebie wtuliłyśmy. Nie wiem jak, ale zasnęłyśmy. Widocznie to całe zajście miało na nas nie tylko wpływ psychiczny. 

Obudziłam się z dosyć dużym bólem głowy i od razu skierowałam mój wzrok na zegarek. Była już 18, więc chłopaki pewnie już dawno skończyli próbę. Wyczołgałam się z łóżka tak, aby nie obudzić mojej przyjaciółki i udałam się do kuchni. Przy okazji spojrzałam w lustro wiszące w korytarzu. Wyglądałam okropnie. Typowy "artystyczny nieład" na głowie, lekko rozmazany makijaż. Niezbyt się tym przejęłam, w końcu byłam u siebie w domu. Od razu zaczęłam szukać jakichś tabletek, bo ból nie ustępował. Kiedy w końcu je znalazłam, wzięłam dwie i popiłam szklanką zimnej wody, tak na wszelki wypadek. Chciałam już usiąść, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Pewnie to była któraś z dziewczyn. Mozolnie poczłapałam w stronę wejścia, i kiedy otworzyłam ogarnęło mnie lekkie zdziwienie.  
- Może nie powinienem przychodzić dzisiaj, tylko jutro czy coś... - wymamrotał Duff, patrząc na mnie. Nie można go było winić.
- Daj spokój, wchodź. - wpuściłam go do środka i zaprowadziłam do "telewizorni". - Myślałam, że po próbie będziesz dosyć zmęczony i ogólnie już nie spodziewałyśmy się żadnych wizyt, więc wybacz moje nieogarnięcie. - kiedy to powiedziałam, zaobserwowałam na jego twarzy lekki uśmiech. - Co cię sprowadza? 
- Po prostu się martwiłem, bo po tej całej akcji z Axlem byłem totalnie zdezorientowany, no i wściekły. - kiedy to mówił, uważnie mu się przyglądałam. Boże, Claudia, przestań idiotko! - Więc chciałem-
- Czemu masz zadrapanie na policzku? - przerwałam mu i przyjrzałam mu się jeszcze bardziej, przysuwając się do niego.
- Nic. - odpowiedział, wbijając swój wzrok w podłogę.
- Duff, znamy się nie od dziś. Z kim się biłeś? - zapytałam prosto z mostu. 
-... - cisza. 
- Prędzej czy później i tak się dowiem, a wolałabym to usłyszeć z twoich ust. - spojrzałam na niego niczym jego matka, co w pewnym sensie poskutkowało.
- Z Axlem. - wypalił.
- Przepraszam, czy ja się przesłyszałam? 
- Sama chciałaś odpowiedzi to masz. - teraz przeniósł swój wzrok z podłogi na mnie, oczekując mojej dalszej reakcji.
- Czemu? - zdołałam tylko wydusić z siebie to pytanie, chociaż kłębiło się w mojej głowie parę innych. Z Axlem? Czemu akurat z nim? Przecież w domu było wszystko okej. A może coś zaszło na próbie? 
- To chyba oczywiste? 
- No widocznie nie. 
- Mimo, że jesteśmy teraz kolegami z zespołu to kurwa nie pozwolę, aby cię tak bezpodstawnie obrażał. - wysyczał przez zęby i zacisnął pięści. Zrobiło mi się głupio... Bo znając rudego, granie razem z Duffem stoi teraz pod znakiem zapytania. Przeze mnie. A przecież ja sama się o to wręcz prosiłam, wiedziałam jaki on jest a i tak porwałam się z nim na kłótnię. I gdyby nie Jeffrey, to pewnie miałabym teraz obitą mordę, mówiąc brzydko. 
- Nie musiałeś... - wyszeptałam, bo było mi po prostu wstyd. 
- Musiałem. 
- Przyniosę Ci lodu. - wstałam, nie patrząc na blondyna i poszłam po woreczek z lodem. Świetnie. Mogło im się naprawdę udać, Duff w końcu by spełnił jedno ze swoich marzeń, ale ty to zjebałaś. Brawa dla mnie. Dobra, co się stało to się nie odstanie. W głowie już powoli układałam plan. Przy najbliższej okazji przeproszę tą wiewiórę i poproszę o schowanie urazy do chłopaka, którą pewnie ma. Będzie mnie to dużo kosztować, ale jestem mu to winna. 

Wróciłam na swoje miejsce, tym razem siadając jeszcze bliżej. Nic nie mówiliśmy, ujęłam jego twarz w swoje dłonie i delikatnie przyłożyłam opakowanie. Poczułam, jak on też przysuwa się coraz bardziej, ale nic z tym nie zrobiłam. Nie mogę się dłużej oszukiwać, ciągnie mnie do niego. Zawsze tak było. I ja chyba też nie byłam mu obojętna. Gdybym wtedy nie uciekła, kto wie czy nie bylibyśmy nadal razem. Lód zaczął trochę topnieć, więc odłożyłam go na bok. Tym razem to Duff położył swoją rękę na moim policzku. Czułam, jak serce zaczynało mi bić coraz szybciej. Znowu czułam się jak wtedy, kiedy miałam 16 lat. Wspomnienie tamtych świąt również wróciło. Ale tym razem nie ucieknę. Nie mogę przez całe życie bać się zaangażowania. Teraz albo nigdy. Nasze usta już miały się spotkać, kiedy...

- Kurwa. - przeklnął chłopak i trochę się odsunął.
- Pójdę odebrać. - powiedziałam zażenowana i jednocześnie wściekła. Ten, kto teraz zadzwonił - spłoń w piekle, skurwysynie. Podeszłam do telefonu i podniosłam słuchawkę. 
- Halo? - odezwałam się w miarę spokojnie i czekałam na odpowiedź.
- Czy to Claudia Liddel przy telefonie? - spytał nieznajomy mi głos.
- Zależy kto pyta. - wymamrotałam. 
- Proszę mi powiedzieć czy to Claudia, to bardzo ważne. - tym razem mogłam stwierdzić, że osobą po drugiej stronie był mężczyzna. Jednak nadal nie miałam pojęcia kto to mógł być. 
- Tak, tu Claudia. A czy teraz mogę się dowiedzieć z kim mam niebywałą przyjemność rozmawiać? - powiedziałam z wyczuwalnym sarkazmem w głosie, na co chyba ten ktoś się speszył, bo długo nie odpowiadał. Już miałam się rozłączyć, kiedy nagle "ktoś" się odezwał.
- Nie mogę Ci teraz powiedzieć kim jestem, ale bardzo mi zależy na spotkaniu. Nie zdziwię się, jeśli odmówisz, ale proszę. Bardzo mi na tym zależy. - zaczął błagać, co lekko mnie przeraziło. Kto aż tak chciałby się ze mną spotkać? I co jeszcze dziwnego mnie dziś spotka? 
- Skąd mam wiedzieć, czy nie jesteś jakimś psychopatą, który naciąga takie dziewczyny jak ja, a potem gwałci je gdzieś w parku i porzuca? - kiedy to powiedziałam, Duff spojrzał na mnie wyraźnie zaniepokojony, co trochę mnie rozbawiło. 
- Uwierz mi, nigdy bym cię nie skrzywdził. Po prostu mi uwierz. Proszę. - rany, ten facet nie dawał za wygraną. 
- Dobrze, zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem. 
- Dziękuję! Jakim warunkiem? - spytał wyraźnie podekscytowany.
- Powiedz mi jak się nazywasz. - po raz kolejny zapadła cisza, jednak cierpliwie czekałam.
- Naprawdę, nie mogę Ci tego powiedzieć. Ale... mów mi Chris. Moglibyśmy się spotkać jutro?
- W sumie to nie mam nic do roboty... Chris. Możemy się umówić o 14:30 w klubie Rainbow, pasuje? - sama nie mogłam uwierzyć, że godzę się na spotkanie z jakimś psychopatą, ale ciekawość aż zżerała mnie od środka. I to imię... Chris. Coś mi ono mówiło, ale nie mogłam sobie przypomnieć co. 
- Postaram się tam być. Jeszcze raz Ci dziękuję, Claudia. 
- Nie ma za co... Ale, jak cię poznam? Halo? - ów tajemniczy ktoś się rozłączył. Kiedy odłożyłam słuchawkę stałam jeszcze przez chwilę zdezorientowana tym telefonem, ale z tego stanu wyrwał mnie Duff. 
- Co to miało być? - zapytał lekko zirytowany.
- Co miało być? - próbowałam udawać głupią, bo nadal dziwnie się czułam i nie mogłam znaleźć odpowiedniej odpowiedzi. 
- Ten telefon. Z tego co udało mi się wyłapać, to właśnie zgodziłaś się na spotkanie z jakimś nieznajomym facetem, który równie dobrze może okazać się jakimś świrem. 
- Powiedz mi coś czego nie wiem. - wypaliłam i wyszczerzyłam się do niego najlepiej jak potrafiłam. Ten tylko westchnął bezradnie.
- Idę jutro z Tobą. - stwierdził i ruszył w stronę wyjścia. 
- Jak sobie chcesz. Nie zostajesz na noc? - zapytałam, kiedy odprowadzałam go do drzwi.
- A masz na to ochotę? - na jego twarzy zagościł typowy zadziorny uśmiech, ale tym razem się nie dałam.
- Dobrze, jeśli chcesz jutro ze mną iść to idź i się wyśpij. Bądź tu o 14. - rozkazałam i z uśmiechem zamknęłam mu drzwi przed nosem. Wiedziałam, że się nie obrazi więc zrobiłam to bez wyrzutów. 

Udałam się do łazienki i spojrzałam po raz kolejny w lustro. Nawet nie poczułam, że moje policzki przybrały kolor intensywnej czerwieni, która teraz wzmocniła się jeszcze bardziej. Świetnie. Czy to przez te wydarzenia sprzed paru chwil, czy może jednak mnie coś bierze? Zresztą, nieważne. Okaże się w przeciągu paru dni. Weszłam pod zimny prysznic i pozwoliłam, aby woda uderzała moje ciało. Automatycznie się wyłączyłam, tylko stałam i nie myślałam o niczym. Nie myślałam o Duffie, ani o tajemniczym telefonie, ani o sprzeczce i o tym, że będę musiała przeprosić tego rudego skurwiela. Kompletnie nic, pustka. Która ostatnio dopadała mnie coraz częściej. I to mnie zaczynało martwić. Gdybym popadła w jakiś nałóg, to byłoby po mnie w przeciągu najbliższego roku. Na szczęście od narkotyków stronię, a alkohol zażywam z umiarem. I tego się trzymajmy. Z tego dziwnego stanu wyrwało mnie pukanie, a wręcz łomotanie do drzwi. Widocznie Michelle już się obudziła. Zakręciłam wodę, owinęłam się ręcznikiem i wyszłam. 
- Pali się czy może Freddie Mercury czeka przed naszym mieszkaniem? - zażartowałam, na co ona tylko zmroziła mnie wzrokiem.
- Siedziałaś tam od ponad godziny! Myślałam, że coś się stało! I nie zapominaj, że teraz z kasą u nas krucho, więc nie możemy sobie pozwalać na tak długie kąpiele! - wyrecytowała tą swoją reprymendę, na co tylko się uśmiechnęłam.
- Wyluzuj kochanie, nie jestem aż taką niezdarą aby zrobić coś sobie pod prysznicem. A o pracę się nie martw, niedługo coś znajdę. - ominęłam ją i skierowałam się do swojego pokoju. 
- Tak? A skąd jesteś tego taka pewna? - spytała, widocznie zaintrygowana moim pozytywnym nastawieniem.
- Nie wiem... po prostu mam przeczucie. 

***
Sen miałam dosyć niespokojny. Nie mogę nawet sprecyzować tego, co mi się śniło. Dziwne, zniekształcone twarze, które wciąż się ze mnie naśmiewały i kpiły ze mnie. Z mojego życia. Wyglądu. Wszystkiego. Może ten sen był odzwierciedleniem moich ostatnich myśli. Jeśli tak, to musiałam w końcu się wziąć w garść. I znaleźć coś, co by mnie zajęło. Jak na przykład praca. Naprawdę miałam wrażenie, że niedługo coś znajdę. Chociaż z natury nie lubię sobie robić nadziei, bo potem nie mogę znieść rozczarowania. Tym razem było inaczej. Spojrzałam na zegarek. Była 13:30. Bosko. Za pół godziny ma być tutaj Duff, a potem mamy iść na to pieprzone spotkanie. Michelle pewnie już dawno nie ma, dzisiaj miała spędzić z małą cały dzień na zewnątrz. Szybko wzięłam jakieś przypadkowe ciuchy i pognałam do łazienki. Umyłam zęby, twarz, przeczesałam włosy. Podstawy zaliczone. Lekko poprawić rzęsy tuszem i tą część mamy już za sobą. Wbiłam się w podarte jeansy i założyłam wyciągniętą koszulkę z The Who. Nie miałam zamiaru się stroić, bo po co? Dla Duffa nie musiałam, a dla obcej osoby tym bardziej. Akurat skończyłam się szykować, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Ja to mam wyczucie. 
- Witam. - przywitałam go z uśmiechem, którym próbowałam zamaskować moje zdenerwowanie. Tak, im bliżej było do tego spotkania, tym większe miałam wątpliwości czy to aby na pewno dobry pomysł.
- Cześć. Gotowa? - spytał, odwzajemniając mój gest. Lubiłam, kiedy się uśmiechał. 
- Wezmę tylko kurtkę i idziemy. 

***
Dojście do Rainbow zajęło nam 20 minut, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu. Usiedliśmy w takim miejscu, aby ów przybysz mógł nas zobaczyć. Chociaż zastanawiałam się, jak miałby mnie poznać? Przez całą drogę głowiłam się, kto to mógł być, ten Chris. To imię coś mi mówiło, ale jak na złość nie mogłam sobie teraz nic przypomnieć. W głębi ducha liczyłam na to, że sobie odpuści i nie przyjdzie, a ja najwyżej wypiję piwo z Duffem. 
- Denerwujesz się? - zapytał nagle blondyn.
- Nie, czemu tak uważasz? - zaśmiałam się głupkowato i wbiłam wzrok w stół.
- Nie masz co zrobić z rękoma i widać, że jesteś spięta. Kogo jak kogo, ale mnie nie oszukasz. - stwierdził i spojrzał na mnie tymi swoimi oczami.
- Nie bądź taki pewniak. - odgryzłam mu się, na co obydwoje tylko się roześmialiśmy. 
Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Gwałtownie się odwróciłam, i przed moimi oczami pokazał się mężczyzna koło 50, elegancko ubrany z ułożonymi włosami. Kompletnie nie wiedziałam, co tego typu człowiek mógłby ode mnie chcieć.
- Czy Ty... jesteś Claudia? - zapytał dosyć niepewnie.
- Tak... A czy ty to mniemany Chris? - zmierzyłam go wzrokiem po raz kolejny, aby dodać sobie przewagi i pewności siebie. 
- Moja odpowiedź również brzmi tak. Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? Zapewniam, że nic Ci nie zrobię. - zanim cokolwiek mu odpowiedziałam, wtrącił się Duff. 
- Takie zapewnienia może sobie pan wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodzi. 
- Młody człowieku, uważaj na swoje słowa. - odpowiedział mu spokojnie, acz stanowczo Chris.
- Tak? A to niby z jakiego powodu? Kim Ty właściwie jesteś, aby prosić Claudię o spotkanie nic o sobie nie mówiąc? - jego ton głosu był już zdecydowanie głośniejszy i agresywniejszy.
- Jestem jej ojcem. 
Zapadła niezręczna cisza. W jednym momencie pojawiło się tysiąc myśli w mojej głowie, jakby ktoś otworzył ul ze stadem rozwścieczonych pszczół. Jak mogłam tego nie skojarzyć? Przecież mój ojciec miał na imię Christopher. Chociaż w sumie miałam prawo zapomnieć. Odkąd od nas odszedł, jego imię już nigdy więcej nie zostało wypowiedziane. Nagle uderzyła mnie fala nienawiści. To przez niego mama się zmieniła. To przez niego się na mnie wyżywała. To przez niego nie miałam w niej najmniejszego wsparcia. Czułam, jak łzy cisną mi się do oczu, ale nie mogłam się rozpłakać. Nie teraz. Musiałam zachować twarz.
- Duff, proszę, zostaw nas samych. 
- Jesteś pewna? - zapytał, wciąż podejrzliwie patrząc na Chrisa.
- Tak. Przyjdź za godzinę.
Nic już nie powiedział, zrobił tak jak kazałam. Muszę mu potem za to podziękować. Na jego miejsce usiadł on. Nie dziwię się sobie, że go nie poznałam. Ostatni raz widziałam go 15 lat temu. Zsiwiał, przytył. Czas nie był dla niego widocznie łaskawy. Ale sądząc po ubiorze, nie było chyba aż tak źle. 
- Wyrosłaś... - powiedział tak cicho, że prawie go nie usłyszałam.
- Nie byłoby to normalne, abym po piętnastu latach była nadal małą dziewczynką. - nie chciałam ani nie miałam ochoty być dla niego miła. Nie po tym wszystkim. Jego odejście pociągnęło za sobą łańcuch nieszczęśliwych zmian i wydarzeń.
- Masz rację... Słuchaj, nie mam zamiaru wypytywać Cię o twoje życie prywatne, przynajmniej nie teraz. Chciałem Cię przeprosić. - wypowiedział to ze słyszalnym bólem w głosie, ale na mnie to nie działało.
- Wiesz, "tato", te przeprosiny możesz sobie wsadzić. Naprawdę. Bo one nie naprawią tego, co stało się w minionych latach. - coraz trudniej było mi się opanować, nienawiść zaczynała aż się wylewać.
- Rozumiem... Naprawdę, nie spodziewałem się, że mama aż tak się zmieni... To była nasza wspólna decyzja. Żałuję, że zrobiłem to w taki sposób jaki zrobiłem. 
- Wiesz co? Nawet mnie nie wkurwiaj takim gadaniem. Nie spodziewałeś się? Założę się, że nie wiesz nawet połowy tego, co się działo po twoim odejściu. Nie wiedziałeś o tym, jak mnie traktowała. Jakie miała do mnie podejście. Jak musiałam jadać obiady u Michelle, wychowywać się u niej. Bo moja własna matka mnie nienawidziła. Jakbym to ja jeszcze była temu winna! - nie wytrzymałam. Pękłam. Strużki łez pociekły mi po policzkach, a ludzie wokół skierowali na nas swój wzrok. Nie chciałam dłużej tu być i słuchać tych bredni. Wybiegłam stamtąd, słysząc, jak mnie woła. Ale zignorowałam to. 

Biegłam najszybciej jak mogłam, nadal płacząc z nadzieją, że Duffowi się nigdzie nie spieszyło i nadal gdzieś tu spacerował. Stanęłam i rozejrzałam się wokoło. Nie było po nim śladu. Usiadłam bezradnie na pobliskiej ławce i schowałam twarz w kolanach. Nie obchodziło mnie to, czy ktoś na mnie patrzy czy nie. Czego on oczekiwał? Że mnie przeprosi i pogadamy jak córeczka ze swoim najukochańszym tatusiem? Kpiny. Gdybym wiedziała, że tak przebiegnie to "spotkanie" to w ogóle bym nie przychodziła. Jestem już dorosła, ojciec nie jest mi do niczego już potrzebny. 

Powoli zaczęłam się już uspokajać, jednak nadal nie było dobrze. Poczułam, jak ktoś siada obok i mnie obejmuje.
- Wiedziałem, że nie powinienem stamtąd iść. 
- Duff, co Ty tu robisz? - spytałam zaskoczona. 
- Po prostu... miałem przeczucie. Nie pytaj. - powiedział, i objął mnie jeszcze mocniej.
- Nie wiem, co on sobie wyobrażał... Że porozmawiamy sobie o dupie maryni? Jak najlepsi przyjaciele? To przez niego matka się taka stała. Była dla mnie okropna, najgorsza! - wykrzyczałam i po raz kolejny się rozkleiłam. 
- Już, spokojnie. Jeśli nie będziesz chciała to nie musisz się już z nim spotykać. Zostawił was, więc nie ma żadnego prawa nad tobą. - te słowa widocznie na mnie podziałały, bo łkanie ustąpiło i zaczęło się robić lepiej, lżej. 
Siedzieliśmy tak póki do końca się nie ustabilizowałam. Rozprostowałam nogi i przetarłam oczy. Wszystkie złe emocje gdzieś się rozpłynęły, ponieważ nie czułam już nic. Taką jakby pustkę, a jednocześnie lekkość. Być może cały ten ciężar spowodowany wspomnieniami o ojcu zniknął tak, jak zrobił to on przed wieloma laty. Wstałam z ławki i lekko się przeciągnęłam. 
- Już Ci lepiej? - zapytał i również wstał. 
- Tak, zdecydowanie. Dziękuję. - odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
- Nie ma za co. - tym razem to on się uśmiechnął, a wręcz się wyszczerzył. Jak to na mnie działało.
- Duff? 
- Tak?
Nic już nie powiedziałam, zarzuciłam ręce na jego szyję i wpiłam się w jego usta. Nie mogłam się oderwać, od tak dawna już tego pragnęłam. Tym razem nikt nie mógł nam przeszkodzić. Blondyn był wyraźnie zaskoczony tym gestem, ale nie odepchnął mnie, a pogłębił pocałunek. Nie potrzebowałam już niczego.

Życzenia!

Jako, że dzisiaj jest 8 kwietnia chciałyśmy złożyć życzenia urodzinowe, naszemu kochanemu Dzwonkowi! Ehh, kończy dzisiaj 51 lat, stary już jest. Tak więc wszystkiego najlepszego Izzy, mamy nadzieję, że nadal znakomicie grasz na gitarze oraz nie jesteś już taki cichy! :)
Ps. Cholernie się cieszę, że urodziłam się w kwietniu! ^^ (Michelle)