Ogłoszenia parafialne!

Siema, znowu kolejna specjalna notka tym razem ode mnie (Michelle). Jak widzicie po tytule, będą to małe ogłoszenia, a dokładniej związane one będą z rozdziałami. Ostatnio na asku dostałyśmy bardzo wiele pytań typu kiedy to będzie następny rozdział. Chciałyśmy zwrócić uwagę, że my nie żyjemy tylko tym blogiem. Mamy też inne zajęcia jak nauka lub przyjaciele. Claudii skończyły się ferie, ja natomiast jestem chora chociaż i tak w następnym tygodniu wracam do szkoły i mam bardzo dużo rzeczy do nadrobienia. Ludzie, my i tak dodajemy dwa rozdziały na tydzień, co w porównaniu do innych blogów to dużo. Bardzo się cieszymy, że was tak to opowiadanie wciągnęło, i że chcecie wiedzieć co dalej. Ale nie naciskajcie na nas. Czasami odpowiadamy na pytania, że rozdział pojawi się w jakiś tam dzień, ale my chyba też mamy prawo się nie wyrobić, prawda? Nie chcemy pisać pod presją, bo nic dobrego z tego nie wychodzi. Nie o to chodzi. Np. kolejny rozdział, który się ukaże po Claudii piszę już chyba z 4 dni. Więc prosimy bardzo o trochę więcej wyrozumiałości i cierpliwości. :)

Jesteście wspaniali!

Speszyl notka! A czemu speszyl?! Bo stukło nam 3000 wejść! Chciałyśmy wam bardzo podziękować, że tu jeszcze zaglądacie i śledzicie losy naszych bohaterek oraz za cenne rady, które czasami dajecie na naszych askach. One tylko motywują nas do dalszej pracy i szlifowania swoich umiejętności. Tylko mamy parę uwag. Czasami zdarza się, że porównujecie mnie i Michelle, co jest bardzo złe. Żeby być na bieżąco z akcją musicie czytać moje rozdziały jak i jej, więc nie widzę sensu pisania takich rzeczy. Potraktujcie to tak jakby pisała to jedna osoba. Jak już pewnie zauważyliście zmienił się również wygląd bloga. Był on jednak konieczny, ponieważ doszli nowi bohaterowie i stary "dizajn" był nieaktualny. Staramy się też teraz zwolnić z akcją, bo same doszłyśmy do wniosku, że "zapieprzamy jak dyliżans", jak ktoś mi to pięknie ujął na asku. Więc jeszcze raz dziękujemy wam za wszystko i mamy nadzieję, że ta liczba będzie wciąż rosnąć! :)

Rozdział 17


Michelle

2 lata później

Dzisiaj mijały dokładnie dwa lata od wyjazdu chłopaków. Przez cały ten czas nie dostałam znaku życia od nich. Nie wiedziałam czy żyją, czy jeszcze się kumplują. Nic, kompletnie nic.
Rok temu wyglądałam jak roślina. Naprawdę. Mało jadłam, mało piłam czy chociażby nie rozmawiałam z ludźmi. Jedyne co się nie zmieniło to palenie. Zawsze gdy czułam, że będę płakać sięgałam po papierosa. Nie wychodziłam na dwór, w całości poświęciłam się nauce. Uczyłam się całymi dniami by nie myśleć o niczym innym. A dokładnie by nie myśleć o nim. Jednak gdy się ściemniało nic nie dało się zrobić. Budziłam się cała zapłakana, wrzeszcząc w środku nocy.

Całe szczęście w tym roku było lepiej. Zaczęłam „normalnie” funkcjonować, a mój tata nie woził mnie po różnych terapeutach, którzy i tak gówno mi pomagali. Niestety mimo wszystko byłam pod kontrolą szkolnego psychologa. Zakończyło się to z dniem wczorajszym, gdyż skończyłam liceum. Na dodatek z bardzo dobrymi ocenami. U Claudii wszystko w jak najlepszym porządku. Praktycznie cały czas mieszkała w tym samym mieszkaniu, pracę miała tą samą. Nic kompletnie się nie zmieniało u niej. Była strasznie przejęta moim stanem, jednak zapewniałam ją, że dam radę. Tylko ma we mnie uwierzyć. I tak też zrobiła. Coraz częściej namawiała mnie do przyjazdu i przyznam, że z każdym dniem coraz bardziej rozważałam jej propozycję. A, jest jeszcze jedna rzecz która się nie zmieniła. Moja gra na gitarze. Cały czas kontynuowałam grę na tym instrumencie mimo to, że wiązały się z nią wspomnienia, które jeszcze odrobinkę bolały. W końcu... minęły dwa lata. Trzeba żyć dalej. Na moje 19 urodziny dostałam od ojca samochód.  Nauczył mnie jeździć i takie tam. Jutro wyprowadzałam się z domu. Tata nie był zadowolony z decyzji jaką podjęłam, ale nie mogłam tu dłużej zostać. Wiedział o tym, dlatego też nie robił mi żadnych awantur. Myślę, że najważniejszy jego warunek spełniłam. Skończyłam szkołę, chyba to tylko dla niego się liczyło najbardziej. Wszystko miałam już spakowane. Ciuchy, książki, płyty, plakaty oraz zdjęcia. Tak, nawet te zdjęcia. Wciąż dla mnie coś znaczyły. Mebli żadnych nie zabierałam, bo Kate chciała wprowadzić się do mojego pokoju. Zawsze o tym marzyła. Tata powiadomił mnie, że co miesiąc będzie przesyłał mi dość sporą sumę na utrzymanie. Jednak kwota którą dostałam teraz do ręki była niesamowicie duża. Wytłumaczył mi, że są to jego oszczędności, a teraz bardziej przydadzą się mi by wynająć mieszkanie i kupić wyposażenie. Dzień minął dość smętnie. Cała moja rodzina była przygnębiona, że ich zostawiam.

Gdy otworzyłam rano oczy pomyślałam „Tak Michelle, to już dzisiaj.” Ostatni raz wzięłam prysznic w tej łazience, oraz ostatni raz jadłam śniadanie i obiad w tej kuchni. O godzinie 14 spakowałam wszystkie kartony oraz gitarę do samochodu. Moja ukochana siostrzyczka przez cały czas płakała. Tak samo ojciec. Ja także nie mogłam powstrzymać łez.
-Trzymaj się kochanie. Pamiętaj, zawsze możesz wrócić, oraz nie zapomnij zadzwonić od czasu do czasu. - szepnął mi do ucha.
-Dobrze tato.- przytuliłam go mocno.
-Michelle… odwiedzę cię kiedyś. Zobaczysz.- Kate próbowała się jakoś uśmiechnąć, jednak nie udało jej się to zbytnio.
-Spoko, tylko wcześniej zadzwoń.-ucałowałam ją w policzek.
Po 15 minutowych pożegnaniach wsiadłam do samochodu i odjechałam z podjazdu. Moim celem było Los Angeles. Wreszcie spotkam się z moją ukochaną żoną. Jednak... z tym mógł być mały problem. Ona kompletnie nie wie, że przyjadę. No wiecie, chce zrobić jej taką słodką niespodziankę. Mam nadzieję, że ją jakoś odnajdę w tym wielkim mieście. Jeśli nie to będę musiała dzwonić do niej, a za tym idzie wielki, ale to wielki ochrzan. Wolałabym tego uniknąć.

Po 8 godzinach jazdy zatrzymałam się przy jakimś motelu. Nie mogłam już wytrzymać, oczy mi się same zamykały, musiałam się przespać. Przy okazji kawałek dalej znajdowała się jakaś stacja benzynowa, więc jeszcze zatankowałam. Noc była spokojna, tylko łóżko strasznie niewygodne. No, ale cóż poradzić za taką cenę.
Od razu gdy się obudziłam wyruszyłam w dalszą podróż. Nawet nie wiecie jak bardzo się cieszyłam, że wzięłam ze sobą moje ciemne okulary przeciwsłoneczne. Im bliżej L.A tym większy upał. Mimo wszystko do mojego upragnionego celu zostały mi mniej więcej dwa dni jazdy. Moim towarzyszem było radio w którym leciała teraz jedna z piosenek Led Zeppelin. Musielibyście mnie widzieć jak śpiewałam. Ludzie pewnie myśleli, że jestem walnięta. I mieli rację. Nie należałam do normalnych osób. Po kilkunastu godzinach postanowiłam zrobić kolejny postój na wyspanie się i zjedzenie czegoś ciepłego, a nie chipsów. Gdy położyłam się na łóżko zaczęłam rozmyślać jak to w ogóle tam będzie. Najpierw musiałam znaleźć Claudię. Później mieszkanie oraz pracę. To wszystko nie będzie takie łatwe jak mi się zdawało w Lafaytte. Jednak nie żałuję swojej decyzji. Uważam, że dobrze zrobiłam wyjeżdżając. W końcu jaką miałam przyszłość na tym zadupiu? Marną. Jeszcze przez krótką chwilę rozmyślałam o dalszej drodze, później zasnęłam.

Dotychczas moja jazda obyła się bez jakichś większych konfliktów. Żadnej policji na karku, no może dwa razy złapałam gumę. Cóż, raz udało mi się nawet wjechać w krzaki. Nie mam pojęcia jak to zrobiłam, ale to tylko pokazywało jak bardzo złym kierowcą byłam.  Nie mogę uwierzyć że nie dostałam jeszcze żadnego mandatu. Chyba z 6 albo 5 razy musiałam tankować benzynę. Jak tak dalej pójdzie to wydam na to całą forsę. Tak czy siak, warto było. Bo od Miasta Aniołów dzieliło mnie już tylko kilkadziesiąt kilometrów.
Przyznam wam, że im bardziej się zbliżałam, tym bardziej się bałam. Ba, zaczęłam mieć nawet wątpliwości. Chociaż trwały one tylko przez jakiś czas. Nareszcie po tylu latach zobaczę moja najdroższą przyjaciółkę. Jeśli się nie mylę był to największy plus tego wyjazdu. Znowu razem.

W końcu, po tylu godzinach męki dotarłam do celu. Była już 21, a podróż dała mi nieźle w kość.  Aby znaleźć jakiś motel z przyzwoitym wyglądem pokoju, oraz w miarę przystępną ceną nie musiałam daleko szukać. Stwierdziłam, że warto by było obejrzeć okolicę i przejść się po niektórych ulicach. Szybko ubrałam świeżą koszulkę z Deep Purple i podarte ciasne jeansy. Było na tyle ciepło, że nie musiałam zakładać bluzy ani ramoneski. Uczesałam jeszcze włosy i poprawiłam makijaż.
Szłam jakimiś uliczkami na których znajdowali się ćpuni, dziwki i dilerzy. Cholera, gdzie ja kurwa trafiłam?
-Kochanie, ile bierzesz?- zapytał mnie nagle jakiś mężczyzna.
-Po pierwsze, nie jestem prostytutką, a po drugie nie mów do mnie kochanie. No i po trzecie, nawet jakbym była to nie byłoby cię stać na mnie.- odszczeknęłam facetowi i poszłam dalej.

W trakcie mojej przechadzki znalazłam jakieś ogłoszenie na słupie. Ktoś chciał wynająć mieszkanie. Trzy pokoje, kuchnia i łazienka. Pierwsze co to spojrzałam na cenę. Jestem pewna, że oczy mi się zaświeciły jak u dziecka które widzi dużego lizaka. To niewiarygodne, że ktoś chciał tylko 500 dolarów miesięcznie za takie mieszkanie. Na pewno jutro sprawdzę tą ofertę, na dzisiaj miałam już dosyć. Wróciłam się do motelu i padłam na łóżko. Tym razem było wygodniejsze niż to w pierwszym miejscu.

Po śniadaniu udałam się pod adres który był na ogłoszeniu. Kurde, wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że nie miałam bladego pojęcia gdzie to jest. O drogę pytałam się chyba pięciu osób. Po czterdziestu minutach dotarłam na miejsce. Weszłam do bloku i zastukałam do drzwi.
-Kto tam?- zapytała się jakaś kobieta. Po głosie mogłam wywnioskować, że jest już w podeszłym wieku.
-Umm... ja przyszłam w sprawie wynajmu mieszkania. Znalazłam ogłoszenie na słupie i chciałabym się dowiedzieć czy jest ono nadal aktualne.- staruszka szybko wpuściła mnie do mieszkania i pokierowała do salonu.
-Oj dziecinko, oczywiście że tak. Jednak jest aktualne tylko do dzisiaj. Więc radzę ci się rozejrzeć szybko i podjąć decyzję. W ogóle panienko, jak masz na imię?
-Michelle. Przyjechałam wczoraj z Lafayette. Dlaczego nagle chce pani wynająć to mieszkanie?
-Michelle... bardzo urocze imię. Ja nazywam się Brigett Young. Jak sama widzisz, jestem już starszą osobą i chcę iść do domu starców. Tam się na pewno lepiej mną zajmą.- odpowiedziała z pogodnym uśmiechem. Wydała się całkiem sympatyczną osobą. Rozejrzałam się po wszystkich pomieszczeniach. Taka okazja nie zdarza się zawsze.
-Biorę. Tylko mam jeszcze jedno pytanie.- uśmiechnęłam się do kobiety.
-Tak słoneczko?
-Czy zabiera Pani wszystkie meble ze sobą?- spytałam nieśmiało. Wiem, miałam pieniądze na te wszystkie rzeczy. Ale wiecie, interes to interes. Pani Young znowu się uśmiechnęła.
-Nie dziecinko. Po co mi w domu starców moje meble? Bardzo przypominasz mi moją ukochaną wnuczkę, ona także ma na imię Michelle. Zostawię ci to wszystko. Jeśli masz rzeczy przy sobie możesz je teraz tutaj nawet wnieść. Ja i tak za dwie godziny już wyjeżdżam. Cieszę się, że się do mnie zgłosiłaś. – ta kobieta była jasnowidzem czy co? Skąd ona wiedziała, że wszystkie moje rzeczy znajdują się w samochodzie. Zresztą, kurwa, nad czym ja rozmyślam? Pobiegłam szybko po kartony i zaczęłam je wnosić do jednego z pokoi. Było w nim ogromne łóżko i piękna czarna szafa. Tak, zdecydowanie to będzie mój pokój. Po za tym cały dom był utrzymany w kolorach czerni i bieli.  Świetnie. Dzisiaj dopisywało mi ogromne szczęście, oby tak dalej. Zastanawiałam się tylko na jak długo. Minęło kilkanaście minut i wszystko było już załatwione. Starsza pani zaprosiła mnie do kuchni i zaczęła wypytywać mnie dlaczego tu przyjechałam, ile mam lat, jakie plany na przyszłość. Także opowiedziała trochę o sobie. Miała troje dzieci, dwóch synów i jedną córkę. Nie zajmowali się nią, jednak mówiła, że zawsze może na nich polegać i bardzo ją kochają. Tak minęły całe dwie godziny, pod blok podjechał samochód. Kobieta mocno mnie uściskała i życzyła mi powodzenia. Gdy tylko odjechała zabrałam się do rozpakowywania ubrań oraz innych gratów. Tak jak w moim starym pokoju w koło ścian powiesiłam wszystkie zdjęcia na sznurku. Zmieniłam pościel na moją starą, ciuchy powkładałam do szafy, wszystkie płyty według zespołów położyłam na półce w komodzie. Ściany były ozdobione plakatami oraz lampkami. Praktycznie wszystko było już zrobione dzięki temu, że Brigett pozostawiła mi wszystko co posiadała. Jeju, byłam taka szczęśliwa. Na razie wszystko zaczyna mi się układać. Mam nadzieję, że nie jest to tylko czasowe. Pod wieczór uznałam, że wypadałoby się przedstawić nowym sąsiadom.  No wiecie, takie dobre pierwsze wrażenie. Później znowu pochodzę po mieście i poszukam Claudii. Ubrałam bluzkę z podobizną Hendrixa, skórzane spodnie oraz ramoneskę. Usta wymalowałam czerwoną szminką co dawało fajny efekt, bo akurat tą część ciała miałam po mamie. A jej wargi były pełne i śliczne. Szybko zrobiłam kreski i przejechałam jeszcze kilka razy tuszem po rzęsach. Ubrałam glany. „No to, teraz musisz się ładnie przedstawić i tyle” pomyślałam. Zapukałam do mieszkania naprzeciwko.  Przez drzwi było słychać głośną muzykę i śmiechy. Hah, raczej stara babcia tam nie mieszkała.

Gdy tylko zobaczyłam osobę stojącą w drzwiach od razu na moich policzkach pojawiły się łzy. Rzuciłam się na nią i zaczęłam ją mocno ściskać. Nie mogłam uwierzyć, ze moją sąsiadką jest moja ukochana żoneczka! Usłyszałam szloch dziewczyny.
-Michelle... co ty tu robisz?- powiedziała przez łzy Claudia, jednak w jej głosie nie było smutku lecz dużo radości.
-No jak to co? Przyjechałam do ciebie, a dokładnie to mieszkam naprzeciwko.- nadal nie mogłyśmy się od siebie oderwać.
-Jak to kurwa mieszkasz naprzeciwko? W ogóle dziewczyno, czemu mi nic nie powiedziałaś, że przyjeżdżasz?! Czekałabym z transparentem gdzieś przy drodze!
-Chciałam ci zrobić niespodziankę.
-Claudia, kto tam jest?!- usłyszałam jakiś męski głos, który dobiegał z pokoju.
-Ktoś, kogo tak bardzo chciałeś poznać Hudson!- krzyknęła i pociągnęła mnie za rękę do salonu. Na kanapie siedział dość niski blondyn i mulat w loczkach, które pokrywały mu całą twarz. Odgarnął je i spojrzał na mnie. Po chwili na jego twarzy zagościł uśmiech i podszedł do mnie.
-Więc to ty jesteś tą wspaniałą Michelle, tak? Jestem Saul Hudson, ale mów mi Slash, a ten na kanapie z wielkim bananem na twarzy to Steven Adler.- przedstawił się chłopak. Z tego co poczułam mogłam wywnioskować, że już sobie popili.
-Cześć!- pomachał do mnie z entuzjazmem Adler.
-Hej. Tak to ja, słyszałam od Claudii, że bardzo ci zależało na tym żeby mnie poznać.- uśmiechnęłam się przyjaźnie do chłopaka, a drugiemu odmachałam.
-Tyle o tobie opowiadała, że musiałem cię w końcu spotkać.- spojrzałam na moja przyjaciółkę, jednak ta tylko podniosła ręce w obronnym geście. Chłopak objął mnie ramieniem i zaprowadził do kanapy na której usiedliśmy. Saul wypytywał mnie dosłownie o wszystko, a ja odpowiadałam jakbym była na przesłuchaniu. Po raz pierwszy od dłuższego czasu szczerze się śmiałam i dobrze bawiłam. Nagle do domu weszła jakaś dziewczyna o kruczo-czarnych włosach. To pewnie była Monica. Spojrzała na mnie tak, jakby znała mnie na wylot. Przedstawiła się i poszła do kuchni obgadać coś z Claudią. Po chwili obie wyszły i popatrzyły w moją stronę.
-Michelle, mamy z Monicą małą propozycję.- odezwała się moja przyjaciółka.
-No wal.
-Co ty na to, żebyś zamieszkała z Claudią tutaj, a ja pójdę do twojego mieszkania i znajdę jakąś współlokatorkę? Nie wiem jak i skąd, ale ta mała łajza już od dłuższego czasu przeczuwała, że możesz się zjawić i wtedy chciałaby zamieszkać z Tobą. Oczywiście nie mam jej tego za złe. - wtrąciła się szatynka i poczochrała dziewczynę po włosach. Claudia tylko zrobiła niewinną minkę i zaczęła się śmiać pod nosem.
-Serio?! To jest genialny pomysł. Przecież zawsze chciałyśmy razem mieszkać! - wręcz kipiałam radością, mówię wam. - Ja nie mam nic przeciwko, ale chcę łóżko oraz szafę z tamtego mieszkania tutaj.- zwróciłam się po chwili do dziewczyn.
-No to załatwione. Ja także zabieram wszystko co moje z pokoju i robimy przeprowadzkę. Teraz. Slash pomożesz przenieść nam meble.- rozkazała Monica.
-Co?! Dlaczego ja?!- chłopak zaczął nagle protestować.
-Saul... tak bardzo chciałeś mnie poznać. Zrób to dla mnie.- widziałam że chłopak zmięknął, a moja żoneczka dostała napadu śmiechu i żartowała, że mój urok osobisty działa na każdego.
Jeśli chodzi o nasz wygląd zewnętrzny dużo się nie zmieniłyśmy. Ja schudłam oraz wydoroślała mi twarz, tak samo Claudia. Nadal byłyśmy równego wzrostu. Jednak ona zrobiła sobie tatuaże, a ja kilka dodatkowych kolczyków.

Przyjaciółka zauważyła, że nadal noszę naszyjnik od matki oraz bransoletkę z nutkami. W końcu wybierał ją Izzy, a nie on. Naszyjnik od rudego miałam głęboko schowany w ciuchach w nowej szafie. Mulat zerwał się z siedzenia i wszyscy poszliśmy do mojego mieszkania. Prawie leżałyśmy na ziemi ze śmiechu gdy Steven z Slashem zabierali się za podniesienie łóżka. Po pewnym czasie odnieśli sukces i znajdowało się ono już w moim kolejnym nowym pokoju. Szybko wzięłam wszystkie ciuchy z szafy, książki, plakaty , zdjęcia i płyty. No i lampki. Wpakowałam to wszystko byle jak do kartonów i zaniosłam je do mieszkania naprzeciwko.  Tak jak zostały przeniesione moje rzeczy tak też się stało z rzeczami Monici. Byłam bardzo zadowolona z tego pomysłu. Od dawna chciałam mieszkać razem z Claudią, plus pokój był prawie identyczny jak ten mój w Lafaytte, ponieważ ściany były czerwono- czarne. Powtórzyłam wszystkie czynności które dzisiaj już wykonałam by ogarnąć pokój i cała nasza piątka usiadła zmęczona na kanapie.
-I jak, podoba ci się?- zapytała dziewczyna.
-Jest zajebiście, nie da się tego nawet opisać. Jesteś genialna, że wpadłaś na ten pomysł.
-Się wie. Tylko teraz znaleźć jakąś laskę co by ze mną mieszkała.-odpowiedziała zamyślona.
Wtedy do głowy przyszła mi tylko jedna myśl.
-Ej... bo ja tu mam kumpelę, którą jeszcze poznałam na tym naszym starym zadupiu. Nazywa się Veronica. Z tego co pamiętam z naszej ostatniej rozmowy szukała właśnie jakiegoś miejsca na stałe. A gadałam z nią 7 czy 8 dni temu. Jak chcesz to mogę do niej zadzwonić.
-Na co ty jeszcze czekasz? Dzwoń do niej i to pędem!- jak na zawołanie wstałam i wybrałam szybko numer do koleżanki. Po trzech sygnałach odebrała.
-Słucham?
-No hej, tu Michie. Słuchaj, jest sprawa. Pamiętasz jak mi się żaliłaś, że nie masz gdzie mieszkać w L.A?- zapytałam z nadzieją. Czułam jak wszyscy gapią mi się na plecy, no oprócz chłopaków, których wzrok lądował niżej.
-No pamiętam . A co?
-No bo właśnie siedzę sobie w Los Angeles i koleżanka mojej przyjaciółki szuka współlokatorki, gdyż zamieniłyśmy się miejscami i ja mieszkam z Claudią, naprzeciwko.
-Pierdolisz! Z nieba mi spadłaś dziewczyno. Jasne, że biorę waszą ofertę, a tym bardziej, że niedaleko bym miała ciebie. Dawaj adres i za moment jestem.- zawołała wesołym głosem. Podyktowałam jej nazwę ulicy oraz numer mieszkania. Nie minęło 20 minut gdy nagle usłyszałyśmy dzwonek do drzwi. Blondynka rzuciła się na mnie, ściskając mocno i całując w policzki.  Wyjaśniłyśmy jej całą sytuację po czym stwierdziła, że jesteśmy jej aniołami i przyjmie każdą propozycję, a tym bardziej od nas. Monica wraz z Verą złapały naprawdę bardzo dobry kontakt. Jakby się znały od kilku lat. Moja koleżanka zapytała mnie czy miałam jakiś kontakt z chłopakami. Pokręciłam przecząco głową i spuściłam wzrok. Mimo upływu czasu, miałam ochotę się rozpłakać. Byli tu wszyscy tylko nie oni. Szybko chwyciłam za paczkę czerwonych Marlboro i zapaliłam jednego papierosa. Czułam jak cały smutek ode mnie odchodzi.  Przez następne godziny wszyscy się śmialiśmy z głupich żartów Popcorna, piliśmy jakiś alkohol. Przyznam, że bardzo polubiłam Slasha i całkiem dobrze mi się z nim gadało. Dowiedziałam się od Claudii, że taki śmiały robi się dopiero po procentach, jednak w zupełności mi to nie przeszkadzało. Myślałam też o tym, jak wszystko się ze sobą zgrało. Najpierw oferta mieszkania, potem Claudia naprzeciwko, Veronica. Było wręcz zbyt idealnie. Przegoniłam jednak te myśli, bo od razu zaczęłabym wydziwiać. I najważniejsze. W końcu po dwóch latach rozłąki ja i moja przyjaciółka znów mamy siebie nawzajem.

***

Kilka dni później
Przez cały czas od przyjazdu do Los Angeles nie znalazłam jeszcze pracy, ale nie poddawałam się i szukałam dalej. Jak na razie miałam jeszcze pieniądze które dał mi ojciec i spokojnie starczy mi to na co najmniej dwa miesiące. Tata zresztą sam powiedział, że będzie mi jeszcze przesyłał kasę. Tylko ja chciałam jak najszybciej się usamodzielnić i nie zawracać mu dupy. Jak zawsze w salonie siedzieli nasi koledzy i oglądali telewizję.
-Słoneczko, bo jest taka sprawa, że może tu dzisiaj przyjść taki jeden koleś. Wiesz, że szukamy ludzi do naszego zespołu, a że najwięcej czasu spędzamy u was no to podaliśmy mu wasz adres.- oznajmił Claudii mulat, gdy ja przygotowywałam coś do jedzenia.
-Hudson, jak mi się tu zbierze jakaś grupka ćpunów lub dziwek to masz wpierdol. I nie myśl, że Michelle cię obroni. – zaśmiała się moja przyjaciółka, która próbowała wyjść na groźną, lecz niespecjalnie jej to wyszło.
-Kochanie, pomóc ci w tej kuchni?!- krzyknął bardzo wesoły Steven.
-Nie mów tak do mnie! I nie, daje sobie świetnie radę.
Nagle wszyscy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
-To pewnie ten koleś.- odezwał się Saul.
Claudia poszła otworzyć. Przez długi czas nic się nie działo, dlatego też wyjrzałam z kuchni. Dziewczyna stała z taką miną jakby zobaczyła ducha, natomiast w drzwiach stał bardzo zdziwiony wysoki blondyn.

Rozdział 16


Claudia

Od mojej ucieczki minęło już przeszło pół roku. Początki w L.A były dla mnie dosyć ciężkie, ale nie mogłam narzekać. Z Monicą zamieszkałam na dobre niedaleko Sunset Strip, które na ten moment nie cieszyło się zbytnio dobrą sławą. Jednak miejsce było wręcz idealne dla nas. Dostałam dobrze płatną pracę jak na mój wiek. Pracuję jako kelnerka w jednym z barów na Sunset Boulevard. Robota nie jest trudna, czasami zdarzy się jakiś napiwek a czas pracy jest też w porządku. Za to muszę dziękować mojemu przyjacielowi Saulowi, a raczej Slashowi, bo tak każe na siebie od niedawna mówić. To on znał właściciela tej knajpy i polecił mnie kiedy już traciłam nadzieję na jakiekolwiek stanowisko. Z chłopakiem złapałam dobry kontakt. Słuchamy prawie tych samych zespołów, a Saul pała niesamowitą miłością do gitary. Lubię, kiedy ktoś oddaje się w całości swojej pasji i może dlatego tak go polubiłam. Poznałam również kumpla Slasha, Stevena, pozytywnie zakręconego narwańca, który zawsze wydaje się być w dobrym humorze. Chociaż czasami mnie to irytuje, nie powiem. Popcorn (tak, kolejna ksywa) w przeciwieństwie do Slasha gra na perkusji. Według mnie jego gra jest na razie na średnim poziomie, ale kto wie co będzie za jakiś czas? Jeśli chodzi o Monicę to okazało się, że wyjechała z L.A dwa lata temu do chłopaka, który i tak ją zdradził i pobił. Teraz znowu szuka tutaj szczęścia. Matka nie podjęła moich poszukiwań, a raczej swojego samochodu, co mnie niezmiernie ucieszyło. Nie tęsknię za nią, ona pewnie za mną też nie. A co do Duffa... Myślałam o nim często, aż za często momentami. Nie raz chciałam zadzwonić i przeprosić, ale strach przed jego reakcją zawsze był silniejszy. Po części żałowałam mojej decyzji i zastanawiałam się, co by było gdybym została i nie była takim tchórzem. Ale z drugiej strony w końcu spełniłam jedno z moich marzeń, prawda? Bo jestem w tym Los Angeles, żyję tu i mam się całkiem dobrze. Czasami chodzimy z Monicą na koncerty, które okażą się albo genialne, albo totalną klapą. Oczywiście miewamy czasami jakąś imprezę, gdzie zdarzy mi się zasnąć nie wiadomo gdzie. Chyba mam szczęście, bo do tej pory nikt mnie nie zgwałcił ani nie pobił. Tak myślę. Z Jeffreyem gadam raz na tydzień. Nieźle go zszokowała wiadomość o mojej ucieczce, jednak jeśli ja byłam tu szczęśliwa to on też. Sam planował wyjazd, ale nie chciał mi powiedzieć kiedy chce to zrobić. Zastanawiam się czemu. Do Michelle dzwonię średnio co dwa dni, chociaż zdarzy się, że nie porozmawiamy przez tydzień. Ale to tylko dlatego, że pracuję i przychodzę do domu zmęczona. Mimo, że jesteśmy daleko od siebie nasza przyjaźń na tym nie ucierpiała. Wszystko jest po staremu, z tą różnicą że się nie widzimy. Nie mogę jej odwiedzić, ponieważ zaczęłam oszczędzać. Ale wciąż czekam na dzień w którym znowu będziemy razem.

Poniedziałek. Jak ja kocham ten dzień tygodnia. Klienci zawsze w chujowym nastroju, kawa nie smakuje, ciastka za słodkie, herbata za zimna, zero napiwków i mogę tak wyliczać w nieskończoność. Na szczęście moja dzisiejsza zmiana trwała tylko do czternastej. Przez cały ten czas chodziłam zamyślona i raz niestety wylałam wodę na pewną kobietę, która zaczęła się bulwersować jak gdybym ubliżyła jej matce. Nie miałam ochoty wdawać się w dalszą dyskusję ani robić sobie więcej problemów i zaproponowałam jej darmową herbatę, co oczywiście pójdzie z mojej kieszeni. Przez tego dolara czy dwa nie zrobię się dużo biedniejsza. Myślałam głównie o tym, że dwa dni temu kończyłabym pierwszą klasę liceum. Niestety, wyszło jak wyszło. Jakoś specjalnie nie zależało mi na mojej edukacji, bo pracę dostałam i bez tego. Muszę zadzwonić do Michelle i spytać się jak jej poszło.

Kiedy przebrałam się w normalne ciuchy i miałam wychodzić, nagle się rozpadało. Świetnie, czerwiec a tu taka pogoda. Mam nadzieję, że się nie utrzyma. Strasznie byłam ciekawa co u mojej przyjaciółki więc postanowiłam skorzystać z telefonu znajdującego się na zapleczu. Oczywiście przed tym spytałam się kierownika o pozwolenie, bo przecież ze mnie taka dobra pracownica. Dobra, po prostu nie chcę stracić tej roboty za jakieś gówno. Wątpię, abym znalazła tutaj lepszą. Szef zgodził się abym zadzwoniła pod warunkiem, że nie będę długo rozmawiać. W końcu rachunek się nabija, nie? Wykręciłam numer i Michelle jak zwykle odebrała po dwóch sygnałach.
- Cześć żono. - przywitałam ją moim typowym powitaniem.
- Cześć. - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki głos kompletnie inny niż ten mojej przyjaciółki.
- Michelle, to Ty?
- Nie kurwa, święty Jan. - dobra, to ona.
- Stało się coś? - spytałam zmartwiona. To nie było do niej podobne.
- No... Stało. - i w tym momencie wybuchła takim płaczem, jakby wstrzymywała go już od dłuższego czasu.
- Boże, Michelle, co jest? Powiedz mi, czy to coś z ojcem albo Kate? A może to ten rudy skurwysyn Ci coś zrobił?! - na samą myśl o tym krew mi się gotowała. Ja wiedziałam, że on nie jest odpowiednią osobą dla niej. A z tego co mówił mi Jeff on jeszcze jej nie pokazał swojego drugiego oblicza. Może w końcu to nastąpiło.
- On i Stradlin wyjechali.
Cisza.
- A-ale jak to wyjechali? Gdzie wyjechali? - zapytałam z niedowierzaniem.
- No po prostu wyjechali! I kurwa nie wiem gdzie, nie pytałam się ich bo byłam tak wkurwiona, że nawet o tym nie pomyślałam. I ja nie wiem co teraz zrobię w tym Lafayette, bo wszyscy wyjechali! - wykrzyczała i po raz kolejny zalała się łzami. Jak bardzo chciałam ją teraz przytulić.
- Skoro wszyscy wyjechali to czemu Ty też nie? Słuchaj, we dwie damy sobie spokojnie radę, znam już L.A na tyle dobrze, że nie byłoby problemów. - próbowałam ją przekonać do tego pomysłu, bo już od dłuższego czasu chodziło mi to po głowie. Przecież jak jeszcze żyłam w Lafayette planowałyśmy wspólnie się stamtąd wyrwać, a teraz była do tego odpowiednia okazja.
- Nie mogę Claudia. Muszę skończyć szkołę, jakoś ale muszę. Nie chcę zawieść ojca. - wyszlochała. No tak. Pan White zawsze chciał jak najlepiej dla swoich córek, więc rzucenie szkoły przez Michelle nie wchodzi w grę. Nie powinnam na nią naciskać.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Starałam się ją pocieszyć, jednak dobrze wiem, że w tej sytuacji słowa na niewiele się zdadzą. Nasza rozmowa pewnie ciągnęłaby się jeszcze dłużej, gdyby nie rozwścieczony kierownik. Kompletnie zapomniałam! Rzuciłam tylko, że zadzwonię jeszcze wieczorem i natychmiastowo się rozłączyłam. Stanęłam przed nim blada jak ściana, czekając na reprymendę.
- Czyż nie wspominałem, abyś długo nie rozmawiała? - powiedział, próbując utrzymać opanowany ton.
- Ja naprawdę przepraszam! To się już więcej nie powtórzy! Obiecuję! Mogę zwrócić z rachunku co do grosza! - wyjąkałam i wysiliłam się na jakiś głupkowaty uśmiech. Uwierzcie mi, ten facet był przerażający kiedy coś go wyprowadziło z równowagi.
- Mam nadzieję! A teraz wracaj do domu, bo twoja zmiana już dawno się skończyła. Potrącę Ci to z wypłaty. - wysyczał i zatrzasnął za sobą drzwi wyjściowe.
- A spierdalaj, stary gburze... - wymamrotałam pod nosem i jak najszybciej udałam się do domu.

Kiedy wróciłam zobaczyłam Monicę oglądającą jakiś gówniany program w telewizji. Jak zwykle. Zawsze się zastanawiałam jak ona może oglądać tą papkę. No nic. Przywitałam się i poszłam wziąć odświeżający prysznic. W mojej głowie tylko kotłowała się myśl o tych dwóch idiotach. Co oni sobie myśleli?! Mogli ją chociaż powiadomić wcześniej, że wyjeżdżają, a nie dzień przed! Fakt, sama postąpiłam podobnie, ale ja nie wiedziałam o mojej nagłej przeprowadzce. Zastanawiałam się od kiedy to planowali. Chwila... Powoli zaczynam łączyć fakty! Jeffrey czasami wspominał coś o wyjeździe, jednak nigdy nie chciał mi powiedzieć kiedy ma to nastąpić! Teraz rozumiem. Pewnie pomyślał, że przekazałabym to Michelle, która miała się o tym nie dowiedzieć. Isbell, ty stary dupku. Jak tylko cię zobaczę masz w ryj. Nie wspominając o Panu Rose.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Jednak to był mój błąd.
Na kanapie, nie wiadomo skąd, siedział Saul wraz ze Stevenem, którzy oderwali wzrok od telewizora aby zwrócić go na mnie. Monica gdzieś wyparowała, a ja stałam jak wryta w samym ręczniku. Momentalnie poczułam, jak robię się czerwona.
- Co wy tu robicie jebani idioci?! Gdzie Monica?! - wydarłam się na nich i schowałam się za drzwiami od łazienki.
- Wyluzuj słońce, wpadliśmy cię odwiedzić i przy okazji zrobić obiad, bo z tego co zauważyłem nie macie żadnego. - odparł Popcorn, szczerząc się jak zwykle. Zaraz komuś stanie się krzywda.
- Nie mów tak do mnie w tym momencie, chyba, że chcesz oberwać - powiedziałam wściekła jak osa i po chwili spytałam - Gdzie jest Monica? Pytam się po raz kolejny, bo nie usłyszałam od was odpowiedzi.
- Poszła do sklepu kupić coś na obiad, bo przecież z powietrza Steven nic nie upichci. - wtrącił się Slash i wrócił do oglądania telewizji. No tak, ja się ukryłam za drzwiami, więc ten widok już go nie zadowalał.
Kiedy obydwaj skupili się na jakimś Reality Show, ja czmychnęłam do swojego pokoju i ubrałam się w jakąś za dużą koszulką i krótkie spodenki. W tym samym czasie wróciła moja współlokatorka. Od razu wzięłam ją na stronę jak tylko przekroczyła próg naszego mieszkania.
- Słuchaj, Ty ich wpuściłaś? - spytałam już trochę spokojniejsza.
- No tak. Steven całkiem dobrze gotuje, a ja nie jestem w nastroju na zabawę w kuchni. A znając twoje zdolności kucharskie to wolałabym już jeść węgiel. - zaśmiała się i weszła do "telewizorni", bo salonem bym tego nie nazwała, a ja za nią.
- Nie moja wina, że wszystko czego się dotknę musi się spalić. - odpowiedziałam z wyrzutem i usiadłam przy stoliku.
Gdy Monica wypakowała zakupy, a Popcorn zaczął robić obiad, ja przeniosłam się na kanapę i usiadłam koło Saula. Zaczęliśmy gawędzić o wydarzeniach, które miały się w najbliższym czasie odbyć. Podobno w piątek ma być jakaś impreza w klubie Roxy, gdzie wpuszczają ludzi za darmo i bez wejściówek. No, czyli już mogę stwierdzić, że będzie tam niezła jazda. Chyba się tam wybiorę. Naszą rozmowę przerwał Steven, który już podawał do stołu. W fartuchu. Za każdym razem gdy u nas gotował musiał go założyć i za każdym razem wywoływało to u mnie salwę śmiechu. Kiedy zasiedliśmy do stołu wyglądaliśmy jak typowa rodzinka. Było to jednak miłe. Przez te kilka miesięcy zżyłam się z nimi dość mocno, bo szczerze mówiąc nie miałam tu nikogo innego. Oczywiście, że znałam innych ludzi, nawet sporo. Ale co mi po nich, skoro nie mogłabym porozmawiać z nimi na inne tematy niż chlanie, ćpanie i ruchanie? Dlatego tak bardzo doceniałam towarzystwo Slasha, Popcorna i Monici. Chciałam, aby była tu jeszcze Michelle i Jeff. I może jeszcze Duff... Wtedy byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie.

***
Piątkowe popołudnie

Dzisiejsza zmiana trwała tylko do 17, bo wybłagałam szefa aby wypuścił mnie dzisiaj wcześniej. Nadal pamiętał incydent z telefonem, jednak byłam dobrą pracownicą i był to tylko jednorazowy wybryk. Pobiegłam do domu najszybciej jak tylko mogłam, bo za 3 godziny mieliśmy iść wszyscy w 4 do Roxy. A ja musiałam jeszcze coś załatwić. Mianowicie miałam zawitać do pobliskiej księgarni odebrać zamówioną książkę. Była nią "Podpalaczka"* Stephena Kinga. Przeczytałam wszystkie 4 powieści jakie do tej pory wydał i były fantastyczne. Gdy tylko usłyszałam o wydaniu nowej, nie zastanawiałam się długo i poprosiłam sprzedawczynię aby odłożyła mi jeden egzemplarz.
Do sklepu wpadłam jak burza i bez namysłu rzuciłam się do kasy. Zdyszana, spytałam się kasjerki czy moja książka już dotarła, ta tylko życzliwie się do mnie uśmiechnęła i wyjęła spod lady starannie zapakowaną paczkę. Podziękowałam jej serdecznie i zapłaciłam, zadowolona wyszłam ze sklepu. Nie mogłam się powstrzymać, usiadłam na pobliskiej ławce i zaczęłam czytać. Pochłaniałam kolejne strony jak tonący powietrze, wgłębiając się w świat i fabułę, i zanim się zorientowałam zaczęło się ściemniać. Matko, ile ja tu siedziałam?! Zerwałam się jak szalona i popędziłam do domu, prawie skręcając sobie przy tym kostkę.

Kiedy wróciłam, Monica już czekała wyszykowana, oglądając telewizję. Jak zwykle.
- Gdzieś Ty była? Wiesz, że za niecałą godzinę musimy wychodzić. - spytała przełączając kolejny kanał.
- Wybacz, coś mi... wypadło. W pół godziny będę gotowa. - rzuciłam i poszłam do mojego pokoju.
Nie zastanawiałam się długo co założyć, bo to przecież nie żadne rozdanie nagród czy inne gówno. Monica tak bardzo to przeżywała, bo podczas takich imprez udaje jej się czasami zwinąć trochę towaru jakimś frajerom, którzy lecą na jej urodę. Tak, moja koleżanka ćpała, jednak patrząc na ludzi szwendających się po Sunset miała chyba w pewnym sensie jakąś kontrolę nad tym. Na razie. Nie to, że źle jej życzę, ale według mnie prędzej czy później to i tak cię uzależni. Dlatego wolę alkohol. Może wydam się śmieszna, bo wódka czy tam wino równie dobrze może zniewolić, ale wolę się już truć tym niż jakimś gównem niewiadomego pochodzenia.
Więc co do mojego "stroju", to wybrałam krótkie spodenki i prześwitującą bluzę, pod którą dobrałam czarny stanik. Do tego moje świeżo kupione kowbojki i katanę**. Z włosami nie robiłam nic, pozostawiłam je rozpuszczone. Tusz do rzęs, eyeliner, bezbarwna szminka. Byłam w sumie gotowa. I zajęło mi to 28 minut!

Postanowiłyśmy z Monicą wyjść wcześniej i mniej więcej rozeznać się jakiego typu ludzie będą się dzisiaj z nami bawić. Stanęłyśmy naprzeciw wejścia do klubu i obserwowałyśmy jak coraz to więcej osób przybywa do Roxy. Wśród nich można było zauważyć glam metalowców, parę punków, jakieś ździry, grupkę ciepłych braciszków***, ćpunów i niedobitki zeszłej nocy. Zaczynałam mieć pewne obawy, lecz znikły one wraz z wypaleniem ostatniego papierosa przez moją towarzyszkę. Zaczęłam wypatrywać naszych kolegów, jednak nie było po nich śladu. Nagle poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach i już szykowałam się do spuszczenia komuś wpierdolu. Zamiast potencjalnego gwałciciela ujrzałam rozbawioną twarz Stevena.
- No i co Cię tak cieszy szajbusie? - spytałam zirytowana.
- Hahah, gdybyś tylko widziała swoją twarz! - zaczął śmiać się na tyle głośno, by zwrócić uwagę paru osobników zmierzających do klubu.
- Dobra, koniec żartów, możemy w końcu wejść? Nie chce mi się tu stać jak jakaś idiotka. - wtrąciła dziewczyna i zrobiliśmy tak jak kazała.

Atmosfera była lepsza niż myślałam. Ludzie potworzyli jakieś grupy i każdy bawił się w swoim gronie. Dookoła wszystkie stoliki były pozajmowane i większość osób musiała bawić się na parkiecie, czy tego chciała czy też nie. Przy stolikach, które były ukryte w głębi tego wszystkiego można czasami było dostrzec jakąś laskę robiącą loda przypadkowemu chłopakowi. Ja rozumiem, zaspokój go, ale nie w miejscu publicznym, ja pierdolę. Starałam się nie kierować mojego wzroku w tamte strony. Nie miałam ochoty dzisiaj ani tańczyć, ani pić, więc siedziałam jak słup soli i gapiłam się w pustą butelkę po Johnym Walkersie, którą zdążył już opróżnić Slash. Tak, to on dotrzymywał mi dzisiaj towarzystwa, bo Steven poszedł wyrywać jakieś dziewczyny, a Monica szukała kogoś kto odpalił by jej działkę. Zagadką dla mnie pozostanie jak Saul może się zmienić po alkoholu. Z nieśmiałego i cichego chłopaka robi się z niego istna dusza towarzystwa. Jednak dzisiaj, nie wiedzieć czemu, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Nie miałam ochoty na nic. Jemu to chyba nie przeszkadzało, bo zaczął gadać sam do siebie. Kiedy butelka przestała być interesująca, skupiłam się na pewnej grupie, która to bardziej piła na stojąco niż tańczyła. I w pewnym momencie nie mogłam uwierzyć swoim oczom. Myślałam, że wśród tych ludzi nie widzę nikogo innego, a Axla. Bez chwili namysłu wstałam i skierowałam się w jego stronę, jednak przypieprzył się do mnie jakiś ćpun i nie chciał mnie puścić. No akurat w takim momencie?! Kiedy się w końcu uwolniłam, po kolesiu ani śladu. Miałam ochotę sobie strzelić w łeb, bo co jeśli to byłby on? Mogłabym mu porządnie przypierdolić za to, że zostawił Michelle, a teraz? Może będę miała jeszcze okazję, bo miałam przeczucie, że chłopcy z Lafayette udali się właśnie do Miasta Aniołów.

Reszta imprezy nie wydawała się już taka wspaniała jaka miała być, bo po głowie wciąż chodził mi Axl, a przynajmniej ktoś wyglądający tak jak on. Chodziłam jeszcze po klubie i szukałam go, ale na nic się to zdało. Normalnie jakby zapadł się pod ziemię. Pytałam ludzi, ale większość była już tak zalana lub naćpana, że nie kontaktowali i żadnych pożytecznych informacji od nich wyciągnąć nie mogłam. Wróciliśmy do domu o jakiejś 3 nad ranem, a Popcorn i Saul zdecydowali się przespać u nas na kanapie. Mimo, że nic takiego nie robiłam poczułam się bardzo zmęczona, więc zdecydowałam, że prysznic wezmę dopiero rano. Jeśli dostanę się jakoś do łazienki. Przed snem myślałam co robi Michelle. Strasznie mi było źle z tym, że nie mogłam przy niej teraz być, kiedy została w Lafayette sama jak palec. Wciąż jednak mam nadzieję, że niedługo do mnie dołączy.
____________________________________________

* "Podpalaczka" tak naprawdę została wydana dwa miesiące później, we wrześniu.
** Chodzi o kurtkę, nie miecz. <:
*** Tak nazywam osoby homoseksualne, według mnie grzeczniej i śmieszniej. :D

Rozdział 15


Michelle

Kilka dni po świętach dostałam telefon od Claudii. Wreszcie. Obiecałyśmy sobie, że będziemy dzwonić co dwa dni, a ona dzwoni co trzy albo cztery co powoduje u mnie te cholerne myśli. Wiem, panikuje. Ale zawsze taka byłam. Zresztą, koniec o mojej panice. Okazuje się, że moja kochana przyjaciółka uciekła z domu i jedzie sobie do Los Angeles! A przynajmniej tak myślę, że tam jedzie, bo mi nawet tego kurwa nie powiedziała tylko jebane „Domyśl się”. No to się domyślam, że tam! Na bank coś się stało. No, bo nagle nie zachciało jej się wyjeżdżać tyle kilometrów by spełniać swoje marzenia. Za dobrze ją znam. Stawiam na matkę, lub… coś się stało z jej nowym kolegą. Dowiem się tego za kilka dni, mam taką nadzieję.

Do szkoły wróciliśmy po Nowym Roku. Jak zawsze. Telefon  przyjaciółki mnie bardzo zaskoczył, albo raczej jej wybryk, ale nie przeszkadzało mi to w tym by uznać, że ostatnie dni były… niesamowite. Tak, zdecydowanie były niesamowite. Praktycznie cały wolny czas spędzałam z Axlem, ba nawet noce. Nie... nie kochaliśmy się cały czas, bez przesady. nie jestem żadną nimfomanką. Po prostu rudy zakradał się czasami do mnie i leżeliśmy na łóżku pijąc wino i rozmawiając o przyszłości. W końcu całe życie nie będziemy siedzieć na tym zadupiu. Najbliższą przyszłość planowałam właśnie o to z tym człowiekiem. Wiem, jestem głupia i zakochana. Ale to jest ode mnie silniejsze, to uczucie mną zawładnęło.

Pierwszy dzień po przerwie „świątecznej” i już ci robią kartkówkę, bo chcą sprawdzić czy uczyłeś się w wolnym czasie. Bezsens. I tak kurwa przecież wiedzą, że żadne z nas nie spojrzało przez ten okres do książki. Ja nawet ani jednego zdania nie przeczytałam. Irytowało mnie to bardzo. Co roku było to samo, a oni nadal uparcie to robili. Idioci.
Od razu po kartkówce wiedziałam jaką dostanę ocenę. Jedynkę, no może jakimś cudem Pani Cook się nade mną zlituje i wystawi mi dwójkę. Chociaż... jakoś w to wątpię. Kobieta nadal ma do mnie żal, że uciekłam z pierwszej geografii. Widziałam jak dwie puste laski gapią się na mnie i coś szepczą. A dokładniej na mój naszyjnik, który dostałam na święta od mojego chłopaka. Nie przejmowałam się tym. Zastanawiałam się czy mam powiadomić chłopaków o Claudii. Zresztą, ona sama powie Stradlinowi, a Axla to pewnie nie będzie dużo obchodzić.  Jedna z dziewczyn które gadały w Sali o moim naszyjniku podeszła do mnie na przerwie.
-Co to ma znaczyć?! Axl?!- dziewczyna tak głośno krzyczała, jestem pewna, że połowa szkoły ją słyszała.
-To nie twoja sprawa, prawda?- westchnęłam tylko, skierowałam się w stronę klasy jednak blondynka szarpnęła mnie do tyłu.
-Słuchaj mała dziwko. On jest mój. Nie zabierzesz mi go.- jej głos aż był przesączony jadem i nienawiścią do mnie.
-Nie, to ty posłuchaj mnie pusta laluniu. Chuj ci do tego. Dobrze kurwa wiesz, że chodzę z Axlem więc po co się pytasz czy „A” oznacza jego imię. Jesteś aż taka tępa?- odpowiedziałam ze spokojem, jednak w środku wcale taka nie byłam. Widziałam w jej oczach jak narastającą się złość. Wiedziałam, że dziewczyna zaraz wybuchnie, ale co ją kurwa obchodziło moje życie? Już cała szkoła wie, że moim chłopakiem jest wiewióra. No to ja się pytam? Po cholerę ona zadaje tak oczywiste pytanie. No po co?! Z zamyślenia wyrwał mnie mój policzek, który zaczął mnie niemiłosiernie piec. O nie... tego było już za wiele. Nie pozwolę, by byle jakaś kurwa mnie biła. Za kogo ona się uważa?! W jednej chwili rzuciłam się na blondynę i zaczęłam ją okładać ciosami. Mój tata mnie kiedyś uczył samoobrony w razie „różnych” przypadków. Jessica (tak miała na imię ta pusta istota) nie miała żadnych szans. Wiła się pode mną i próbowała osłonić swoją twarz, która i tak była już wystarczająco szpetna przez tonę tapety. Przyznam, że nie wychodziło jej to najlepiej. Próbowała mnie jakoś kopnąć czy coś w tym rodzaju. Niestety tylko biedaczka zadała sobie więcej bólu. Chwyciła mnie za włosy i zaczęła je ciągnąć. Całej sytuacji przyglądała się grupka uczniów. Już miałam ją po raz kolejny uderzyć, gdy nagle ktoś mnie szarpnął za dłoń i obezwładnił. Oho, nauczyciel. Teraz może być dopiero bitwa. Odwróciłam głowę i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam Stradlina, a nie profesora. Chłopak siłą odciągnął mnie od blondynki, jednak ja próbowałam mu się wyrwać. Izzy dosłownie wypchnął mnie na dwór.
-Młoda, co ty odwalasz?! Chcesz zostać zawieszona?! Posrało cię?!- nigdy nie widziałam go tak wkurwionego.
-A co miałam zrobić?! Dać jej się bić po twarzy?! Dziwka mnie uderzyła to jej kurwa oddałam. Nie pozwolę by jakaś szmata mi ubliżała i biła.- głośno mu odkrzyknęłam i zaczęłam szukać drżącymi rękoma papierosów po kieszeniach bluzy. Szybko wyjęłam jednego i zapaliłam. Wystarczyła minuta a już byłam bardziej opanowana i spokojniejsza.
-Nie! Ale mogłaś zawołać mnie, albo Axla. A nie napierdalać ją jak jakaś maszyna!- chłopak poszedł w ślady za mną i sam zapalił.
-Przestań. Umiem się obronić, nie potrzebuje tego byście byli moimi ochraniarzami. W ogóle zmieńmy temat, bo jak pomyślę o tej gębie, to budzi się we mnie chęć mordu.- próbowałam odpowiedzieć jakoś spokojnie. Już dawno nie byłam tak zdenerwowana. Miałam ochotę udusić tą laskę.  Po chwili namysłu mój przyjaciel zaczął temat świąt. Ohh... Axl już mu się pochwalił.
-I jak Michie? Podobała ci się bransoletka?- zapytał zaciekawiony.
-Tak, jest cudowna. Uwielbiam ją, aż dziwne że Axl ją wybrał.
-Nie Axl, tylko ja. Znaczy... zapytał mi się czy nie pomogę mu wybrać prezentu dla ciebie. Rudy się uparł na naszyjnik z literką. Ale z tego co wiem ty masz już taki, więc powiedziałem mu, że ma ci kupić tą bransoletkę. Kłócił się ze mną, że nie, ale zostało tak, że zapłacił za obie błyskotki.- na jego twarzy zagościł uśmiech.
-I dobrze! Naszyjnik także jest super, jednak bransoletka... Nigdy jeszcze takiej nie widziałam. Naprawdę bardzo mi się podoba.- odpowiedziałam wywalając gdzieś wygaszonego ćmika.
-Cieszę się.

Weszliśmy powrotem do szkoły, tym razem spokojni. Oczywiście dostałam wezwanie do dyrektorki i musiałam wszystko wyjaśniać. Jessica zaczęła kłamać, że to niby ja zaczęłam i ona nawet nie wie z jakiego powodu. Myślałam w tej chwili, że znowu się na nią rzucę. W mojej obronie stanęło kilkunastu ludzi, zdecydowanie więcej niż za nią. Jej przyjaciółeczki nie były za bardzo wiarygodne, a tym bardziej chłopcy, którzy nie potrafili kłamać. Skończyło się na tym, że ona mnie sprowokowała do takiego zachowania. Dlatego też przez następny tydzień będzie musiała zostawiać po godzinach i pomagać, a ja będę wolna. Oo tak, musielibyście widzieć jej twarz. Cudowny widok.

Lekcje oraz przerwy mijały w zaskakującym tempie. Rudy śmiał się ze mnie. Stwierdził, że walczę jak lwica oraz że sam się mnie boi, na co ja tylko uderzyłam go w ramie a ten głupek udawał, że złamałam mu kość. Oczywiście cała szkoła gadała o naszej bójce. Gdy już wychodziłam do domu i znajdowałam się na schodach ktoś mnie zawołał. Tylko on mógł mnie tak nazwać.
-Michie! Wpadnę do ciebie dzisiaj o 17 z gitarą! Ostatnio nie mieliśmy żadnych lekcji, trzeba to nadrobić!- Jeffrey darł się z Sali od matematyki. Wszystkie oczy skupiły się na mnie. Na moje nieszczęście, przez to co zrobił okropnie się zarumieniłam. On to zrobił specjalnie, jestem tego pewna. Popatrzyłam na niego z wciekłam miną, a on tylko mi pomachał. Udałam się do domu.

W czasie drogi wypaliłam już chyba z cztery papierosy. Hah... dużo jak na mnie. Przeważnie paliłam trzy albo dwa dziennie. Wiedziałam, że Claudia da sobie radę bo jest silna, jednak ja i tak się o nią martwiłam. W mojej głowie kłębiło się tylko jedno pytanie. Dlaczego nie przyjechała do mnie? Jedyna odpowiedzieć która mi się nasuwała to taka, że jej matka by ją tutaj znalazła.  W domu było jak zawsze nudno. Kłóciłam się z Kate o to, że podbiera mi moje kosmetyki bez mojej wiedzy, na co odparła że ja i tak bym jej nie dała nawet jakby się spytała. Oczywiście miała rację, albo raczej w połowie. Dałabym jej, ale nie zawsze. Dostałam ochrzan od ojca, że opuszczam się w nauce i jak tak dalej pójdzie to zawalę rok. Jezuu... nie było tak źle. Jasne, on także miał rację, olewałam ostatnio szkołę, no ale nie aż tak. Czekałam z niecierpliwością na mojego przyjaciela. Nawet nie wiecie jak mi się dłużył ten czas. W końcu po tak długich oczekiwaniach usłyszałam dzwonek do drzwi. Zleciałam z dołu jak torpeda i zaprosiłam Izziego do środka. Mój ojciec chyba nawet bardziej go lubił niż Axla. Najdziwniejsze było to jak oni ze sobą rozmawiali. Nie tak, że „Dzień dobry” itp. Tylko na przykład o przyszłości, o pracy. W końcu usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Masz 10 minut spóźnienia. –powiedziałam do mojego kolegi z obrażoną miną.
-Oj mała wybacz, rudy mnie zaczepił przed domem bo chciał coś tam ustalić.
-Axl? Co chciał ustalić?- dopytywałam się.
-Nic ważnego.- odpowiedział zmieszany i pociągnął mnie do mojego pokoju.

Po dwóch długich godzinach bezustannego grania, chłopak mnie pochwalił i stwierdził, że zaraz będę tak samo dobra jak on. Było to raczej niemożliwe, ale doceniałam jego słowa. Dzięki nim miałam ochotę poświęcić jeszcze więcej czasu na rozwijanie swoich umiejętności. Nagle do pokoju wszedł mój tata z domowymi babeczkami. Izziemu aż się oczy zaświeciły. Każdy kto jadł u mnie chociaż jedną rzecz zrobioną przez mojego opiekuna mówił, że tata jest mistrzem kuchni. Fakt, jego kuchnia była bardzo smaczna, ale chyba nie aż tak. Cały czas zastanawiałam się czy chłopaka powiadomić o tym, że Claudia właśnie jest w drodze do L.A. W końcu nie powiedziała nic takiego że mam siedzieć cicho. Stwierdziłam, że chłopak powinien wiedzieć. Byli ze sobą blisko i jestem pewna, że moja przyjaciółka prędzej czy później by go powiadomiła.
-Izzy… bo jest taka sprawa.- zaczęłam łagodnie. Nie spodziewałam się jak on może zareagować.
-Hm?
-Bo... Claudia... ona...- nie wiedziałam czy mam powiedzieć, że uciekła czy wyjechała. Zresztą, czy to nie to samo skoro pojechała tam sama?
-Co ona?- zaczął się nerwowo kręcić. Nie, nie mogłam mu powiedzieć. On by chyba ją zabił przez ten telefon.
-Kazała przekazać, że przez kilka dni może nie odbierać telefonu. Wiesz matka i te sprawy…- skłamałam. Nie cierpiałam kłamać. Wręcz nienawidziłam. Ale jak pomyślę o tym jakby on się przejął... aż mnie dreszcze przechodzą. Może lepiej będzie jak ona sama mu powie.
Przytuliłam się do chłopaka który brzękał jakiś utwór.
-Przepraszam…- wyszeptałam.
-Nie masz za co przecież. Nie wiem za co mnie przepraszasz, ale przyjmuję przeprosiny. A teraz wracamy do grania.

Przez następne godziny zagraliśmy kilkanaście kawałków. Przyznam sama, że byłam zadowolona z mojej gry, nawet jeśli nie była ona tak płynna jak Jeffreya. Jak zawsze skończyliśmy o 22. On udał się do domu lub do parku, a ja pod prysznic. Jedyne czego teraz potrzebowałam to długa, ciepła kąpiel. Nie wiedzieć czemu, chciało mi się płakać. Przecież nie wydarzyło się nic okropne co spowodowało by u mnie płacz, a jednak łzy same ciekły mi po policzkach. Szybko zapomniałam o tym i ubrałam się w jakąś poszarpaną koszulkę oraz założyłam czarne majtki. Podstawa. Wzięłam pierwszą lepszą książkę i zaczęłam czytać. Zanim się obejrzałam była już 2. Gdy miałam zgasić już światło w pokoju, nagle usłyszałam stukanie od strony okna. Czyżby mój nauczyciel czegoś zapomniał? Od razu gdy otworzyłam poczułam chłodne powietrze na swojej twarzy oraz usta, które namiętnie całowały moje. Natychmiast odepchnęłam od siebie tą osobę.
-Kochanie, o co chodzi?- szepnął cicho chłopak.
-To ty?! Myślałam, że jakiś napaleniec czy coś, a to tylko ty.- odetchnęłam z ulgą i usiadłam na łóżko. On jest nienormalny. Posrało go żeby mnie tak straszyć?
-Dla ciebie mogę być kim zechcesz.- zamruczał mi do ucha, po czym zaczął delikatnie całować moją szyję.
Położyłam się na łóżko i przyciągnęłam go do siebie, przygryzając mu wargę. Axl wodził ręką po całym moim brzuchu aż do biustu. Wzdrygnęłam się gdy ucisnął moją pierś.
-Axl… mój tata jest trzy pokoje dalej, a siostra prawie obok.- szepnęłam.
-Nic nie szkodzi, tylko postaraj się aż tak nie krzyczeć.- uśmiechnął się zadziornie i zaczął przygryzać mi płatek ucha. Westchnęłam. Jeszcze kilka godzin płakałam z niewiadomego mi powodu, a teraz mój chłopak cholernie mnie podniecał. Nie ma co, niezła huśtawka nastrojów. Szybko zdjęłam mu koszulkę i tym razem to ja całowałam jego szyję oraz tors. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ mój chłopak pośpiesznie zdjął ze mnie górną część piżamy i zajął się moją klatką piersiową. Delikatnie gryzł i lizał moje sutki, a palcami jeździł po mojej talii. Rozszerzyłam lekko nogi na znak, że jestem gotowa. Nie zastanawiał się zbyt długo, zdjął szybko resztę swoich ciuchów i moją dolną część bielizny. Stanowczym i gwałtownym ruchem wszedł we mnie, a ja odpłynęłam do krainy rozkoszy.

Rano obudziłam się przytulona do rudego. Na jego twarzy gościł uśmiech, mimo tego że spał. Wyglądał tak uroczo... W jednej chwili osłupiałam. Usłyszałam kroki, które stawały się z każdą sekundą coraz głośniejsze. Tata. O kurwa! Przecież jak on nas zobaczy to do końca życia dostanę szlaban!
-Axl... Axl kurwa obudź się, mój ojciec idzie!- "krzyknęłam" mu cicho do ucha. Otworzył oczy, spojrzał na mnie i szybkim ruchem wziął wszystkie swoje rzeczy z podłogi i pobiegł do ubikacji.  W tej samej chwili ojciec zapukał do drzwi.
-Michelle, wchodzę.
-Co się dzieje?- przykryłam się aż pod szyję kołdrą.
-Słuchaj, w nocy słyszałem jakieś jęki. Wiesz może co to było?- zapytał z poważną miną. Michelle myśl kurwa, myśl. No przecież mu nie powiesz „No to byłam ja. Uprawiałam seks z moim chłopakiem, który aktualnie ukrywa się w łazience.”
-Emm... może sąsiedzi? Wiesz, że lubią czasem się zabawić, a robią to tak głośno. Dodatkowo przy otwartych oknach. - zrobiłam słodką minkę. Brawo debilko, nic lepszego nie wymyśliłaś?
-Może...- odpowiedział zamyślony i udał się na dół. Nie mogłam uwierzyć, że dał się złapać. W tym momencie nie wiedziałam czy to ja jestem głupia czy on. Rudy wyszedł już ubrany i ogarnięty z toalety.
-Serio masz takich sąsiadów?
-Tak, zawsze z Claudią się z nich śmiałyśmy latem. Chyba cała ulica ich słyszała.
-Aha... - zaśmiał się pod nosem i po chwili dodał - Dobra kochanie, ja będę się zbierał. Bo jak jeszcze kilka razy twój ojciec wejdzie i nie zdążę się schować to po mnie.
-Ok, ale zanim wyjdziesz mam prośbę. Zrobimy sobie chociaż jedno wspólne zdjęcie?- wiem co pomyślicie, ależ to jest romantyczne. Ale prawda była taka, że z każdym miałam już zdjęcie tylko nie z nim. Nawet z Izzym miałam przy gitarze.
-Jasne słonko.- usiadł koło mnie i pocałował mnie w polik, w momencie gdy robiłam zdjęcie. Ucałował mnie szybko i wyszedł przez balkon.

Około godziny 14 zadzwoniła do mnie Claudia.
-Dobra a teraz pięknie mi wyśpiewasz co takiego się stało że nagle wyjechałaś do L.A.- od razu powiedziałam gdy usłyszałam jej „Cześć żoneczko”.
-No nic się nie stało. Po porostu Seattle do mnie nie pasuje.- odpowiedziała jak gdyby nigdy nic.
-Nie pierdol ok? Za dobrze cię znam, wiem że coś się wydarzyło.
-Kurwa, Michelle. No bo chodzi o to, że...- słyszałam tylko jak wzdycha.
-No mów kurwa! Co ty chcesz, żebym na zawał ci padła?- wydarłam się na nią.
-Pocałowałam się z Duffem! Uciekłam. Wiesz, że nie chcę się angażować po tym co zaszło między mną a tym śmieciem!- ona także to wykrzyczała, natomiast mnie zatkało. Jak to kurwa uciekła? Bo pocałowała się z tym jej kumplem? Chociaż to do niej podobne.
-Ja pierdole… myślałam, że o coś ci poszło z matką. Nie lepiej byłoby wyjaśnić to wszystko, a nie uciekać Claudia?
-Nie. Ja bym tam nie wytrzymała, dobrze o tym wiesz. Zresztą, po tym co odwaliłam pewnie nie chce mnie znać. Ale skończmy o mnie. Mów co u ciebie. Jak z wiewiórą?- zadała pytanie o które modliłam się do Boga, aby nigdy nie było wypowiedziane. Dzięki ci, i jak ja mam w ciebie wierzyć jak nawet nie możesz czegoś takiego spełnić?
-No... dobrze. Wręcz znakomicie.
-Michelle, tylko teraz ty nie pierdol i się mi wyspowiadaj. Ale już!- zażartowała.
Opowiedziałam jej o wszystkim. O Nocy we święta, o wczorajszej a nawet o tym, że Stradlin uczy mnie grać na gitarze. Jedyna wiadomość jaka ją ucieszyła to ta ostatnia. Przy innych darła się na mnie bardziej niż ja na nią.
-Jesteś szczęśliwa przy nim?- zapytała.
-Tak. Jestem cholernie szczęśliwa.
-W takim razie nie pozostaje mi nic innego jak cieszyć się razem z tobą. Ja się rozłączam, bo idę szukać pracy. Nie chcę skończyć na dworcu czy pod mostem.
-Bywaj żonko.- pożegnałam się i usiadłam na kanapę.
Oby jej się wszystko poukładało.
***
Czerwiec

Zakończenie roku szkolnego. Cudowna rzecz. Ile ja też czekałam na ten dzień. Ostatnie miesiące mogę uznać za... normalne. Axl kilka razy wylądował na policji, nic nowego. Dobrze nam się układało, jednak bywały kłótnie o byle co. Izzy nadal uczył mnie grać na gitarze. Muszę stwierdzić, że pomimo tych wszystkich miesięcy nadal nie grałam tak jak on. Byłam już blisko, ale to jeszcze nie było to samo. Claudia nie wróciła do Seattle oraz nie miała żadnego kontaktu z Duffem. Natomiast zaprzyjaźniła się z niejakim Saulem oraz Stevenem. Podobno bardzo sympatyczni i Saul chciał mnie bardzo poznać. Dziewczyna znalazła dobrą pracę jako kelnerka w porządnej knajpie oraz mieszkanie. Wynajmowała je wspólnie wraz z dziewczyną o imieniu Monica. Nie było zbyt duże, ale dla nich wystarczało. Z tego co zauważyłam już oswoiła się z tym miastem. Veronica wyjechała, także do Los Angeles. Utrzymywałam z nią kontakt, namawiała mnie do przyjazdu jednak cały czas mówiłam, że to jeszcze nie jest odpowiedni moment.
Wieczorem poszliśmy z grupką ludzi do parku by uczcić zakończenie szkoły. A tym bardziej, że Axl z Izzym żegnali się z tym "więzieniem". Wygłupialiśmy się, ale też zaczął się temat o przyszłości.
-Michelle, chodź na chwile.- wiewiórka pociągnęła mnie za sobą na bok.
-Co się dzieje?
-Musimy poważnie pogadać.- odpowiedział zimnym tonem. To nie wróżyło nic dobrego.
-No mów.
-Chodzi o to że... wyjeżdżam. Razem ze Stradlinem.- odpowiedział patrząc mi w oczy. Chyba się przesłyszałam. Co on do mnie właśnie powiedział? Że co zamierza? Wyjechać?
-To jest jakiś żart prawda? Ty w tej chwili robisz sobie ze mnie jakieś jaja.- czułam jak szklą mi się oczy.
-Nie, kochanie. To nie jest żaden żart. Razem opuszczamy Lafayette.
-Jadę z wami!
-Nie możesz. Musisz skończyć szkołę słonko. Zresztą, jedziemy już jutro.
-Co?! Jutro?! Poza tym nie mów tak do mnie. Nie wierzę, że mi to kurwa robisz po tym wszystkim co było czy tam jest między nami. Chociaż nie, nic już nie ma. Bo właśnie ze mną w taki uroczy sposób zrywasz!- wydarłam się na niego i uderzyłam go z pięści w twarz. Nawet się nie cackałam by przywalić mu z otwartej ręki. Szybko pobiegłam w stronę Izziego.
-To prawda?! To co powiedział mi przed chwilą Axl?!- zapytałam ze złością. Chłopak szepną tylko ciche „przepraszam” i gapił się w staw.

Ruszyłam wprost przed siebie, nie dbałam o to gdzie pójdę i o to, że Axl darł się za mną jak opętany. To i tak miało najmniejsze znaczenie teraz. Czułam jak bardzo mam mokre policzki od łez. Czułam jak bardzo się trzęsę ze złości i smutku. Wszyscy na których mi zależało, zaczęli mnie opuszczać. Zostałam sama. Kompletnie sama.
Znalazłam się na nieznanej mi ulicy. Nagle zakręciło mi się w głowie. Zemdlałam. Obudziłam się u siebie w pokoju. Nie wiem jak się tutaj dostałam. Przecież jedyne co pamiętam to zawroty i jakaś ulica. Zeszłam na dół i zobaczyłam oglądającego telewizję ojca.
-Jak się znalazłam w domu?- zapytałam prosto z mostu.
-Ten twój kolega cię przyniósł na rękach.
-Jaki kolega?- domyślałam się że mógłby być to Axl.
-No ten... co cię uczy grać na gitarze. Jak on ma, Jeffrey? Kazał ci przekazać, że bardzo cię przeprasza. Pokłóciliście się?
-Nie. Po prostu wyjeżdża razem z rudym.- odpowiedziałam krótko i poszłam do siebie do pokoju.
Aaa. Więc to był Izzy. Przeprasza mnie. Wybacz Stradlin, ale to trochę za mało. Zastanawia mnie tylko dlaczego nie mogę jechać z wami. Po chwili namysłu stwierdziłam, że nie mam ochoty o niczym myśleć i poszłam spać. Zasnęłam przy The Rolling Stones - Shine a Light.






Rozdział 14


Rzadko się to zdarza, ale chciałam zadedykować ten rozdział Kamili aka Moja Córa. Rozdział nie przebiegł tak jak Ty to sobie wyobrażałaś, jednak mam nadzieję, że mnie za to nie zabijesz. Wybaczcie, że taki krótki. Ostatnio kompletnie nie mogę się zebrać w sobie. Tak czy siak, enjoy!

Claudia

Nie wiedziałam kompletnie co się dzieje, jednak w pewnym momencie się opamiętałam. Odsunęłam się od zaskoczonego Duffa.
- J-ja... przepraszam! - wyjąkałam i zabrałam wszystkie swoje rzeczy.
- Nie, to ja przepraszam-! Chwila, Claudia poczekaj!

Wybiegłam. Nie patrzyłam na nikogo, nie zwracałam uwagi na to, że ktoś woła moje imię. Bałam się, chociaż nie wiedziałam czego. A może wiedziałam, tylko nie mogłam się przyznać przed samą sobą? Nie chciałam, aby sytuacja sprzed roku znowu się powtórzyła. Gdy tylko weszłam do domu od razu zamknęłam drzwi na klucz i okno od swojego pokoju. Opuściłam rolety i usiadłam na łóżku skulona. Łzy same zaczęły spływać po moim policzku, rozmazując przy tym tusz do rzęs. Co ja robię? Nie chcę go odpychać, chcę go mieć przy sobie... Może nawet coś do niego czuję. W sumie, nie może tylko na pewno. Po prostu przez tą moją pieprzoną wewnętrzną blokadę ciągle odpycham od siebie ludzi, którzy próbują się do mnie zbliżyć.
Siedziałam tak jeszcze z godzinę, rozmyślając nad tymi ostatnimi miesiącami. Prawda jest taka, że Seattle w ogóle do mnie nie pasowało. Tak, wiem, mówiłam, że się przyzwyczaiłam, że już jest ok. Ale ja dosyć często się okłamuję. Mam dość tego miasta. I gdyby nie Duff, to już dawno bym stąd wyjechała. Jednak po tej sytuacji, tylko jedna myśl tłukła mi się po głowie. I nie miałam żadnych skrupułów aby ją zrealizować. Nie zorientowałam się nawet gdy zasnęłam.

Kiedy tylko się obudziłam zbiegłam na dół sprawdzić, czy matka jest już w domu. Była w kuchni i czułam zapach spalonych jajek. Kucharką to ona nigdy nie była, i chyba odziedziczyłam po niej tą cechę. Postanowiłam, że wykorzystam ten czas na pakowanie. Wzięłam swoją największą walizkę i torbę, spakowałam wszystko co tylko się dało przewieźć. Ciuchy, książki, trochę winyli, kosmetyki z łazienki. Nie wahałam się. Już dawno chciałam to zrobić, wydarzenie z wczoraj było tylko gwoździem do trumny. Jedna część mnie chce tu zostać i wszystko wyjaśnić, porozmawiać, druga zaś chce uciec od tego, nie dopuścić do takiej bliskości. I niestety ta druga część była o wiele głośniejsza. Założę się, że pewnie będę tego żałować. Ale ja inaczej nie potrafię.
Usłyszałam jak Margaret zamyka drzwi od swojego gabinetu. To była moja szansa. Zniosłam na dół cały mój bagaż najciszej jak tylko mogłam i nabazgrałam coś na kartce, że wyjeżdżam i ma mnie nie szukać. Czego i tak pewnie by nie zrobiła. Zawsze jednak lepiej się upewnić. Klucze od samochodu zazwyczaj wisiały przy drzwiach, ale tym razem ich nie było. Wpadłam w panikę. Jeśli teraz po coś zejdzie to koniec. W porę zauważyłam zieloną torebkę na komodzie i bez namysłu zaczęłam w niej grzebać. Po chwili usłyszałam brzdęk metalu i poczułam jakby z mojego serca spadł nieopisany ciężar.
Chwyciłam klucze i wyniosłam swoje rzeczy na zewnątrz. Rozejrzałam się, czy nikt mnie nie widzi, jednak gdybym tu nie mieszkała to mogłabym pomyśleć, że mieszkańcy tego domu gdzieś wybyli. Otworzyłam bagażnik i upchałam wszystko na styk. Może nie powinnam brać tylu rzeczy? Ale teraz już jest za późno. Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam samochód. Na szczęście nie był on stary, a silnik był regularnie sprawdzany, więc nie zrobił większego hałasu. Boże, jak bardzo dziękuję Jeffreyowi za te przejażdżki na których nauczył mnie prowadzić! Chociaż nigdy nie jechałam aż tak daleko, co wywołało pewne obawy. Dobra, jebać to! Teraz albo nigdy!
Wyciągnęłam ze schowka wszystkie mapy jakie matka trzymała w aucie i nakreśliłam miejsce mojej podróży. Los Angeles. Od jak dawna marzyłam aby tam pojechać, a co dopiero mieszkać. Może potrzebowałam takiego popchnięcia. Rumor silnika chyba jednak nie był na tyle cichy, bo zobaczyłam wybiegającą z domu jak torpeda Margaret.
- Ty mała szmato! Ani mi się waż! - krzyknęła rozwścieczona.
Było już za późno. Tylko złośliwie jej pomachałam i odjechałam najszybciej jak mogłam wraz z niewiarygodnie głośnym piskiem opon. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię. Mam nadzieję, że nie zadzwoni na policję. Jeśli tak, to jestem załatwiona po całości. Jednak martwić będę się potem, teraz najważniejsze to wyjechać z Seattle. Potem z górki.

***

Po dwugodzinnej przejażdżce zatrzymałam się na jakiejś zapyziałej stacji benzynowej aby kupić coś do jedzenia i skorzystać z toalety. Kiedy miałam wsiadać do samochodu poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Czego?! - odwróciłam się nerwowo, bo myślałam, że może matka już zgłosiła to na komisariat i właśnie miałam zostać zatrzymana przez przypadkowego otyłego funkcjonariusza. Zamiast spaślaka zobaczyłam wysoką brunetkę, z długimi czarnymi włosami i krwistoczerwonymi ustami. Mimo, że wolę chłopców - zatkało mnie.
- Wyluzuj mała, po prostu zauważyłam, że sama jedziesz i pomyślałam sobie... Może nie szukasz jakiegoś towarzysza podróży? - uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w moją stronę. - Monica jestem.
- Claudia... - uścisnęłam ją niepewnie i po chwili zapytałam. - No jadę sama, ale skąd mogę wiedzieć, czy nie jesteś jakąś psychopatką, która wydrapie mi oczy po paru kilometrach? - byłam nieufna i okazywałam to. Nie miałam z tym najmniejszych problemów.
- Hahahah, rany, zawsze walisz tak prosto z mostu? - zaśmiała się i spojrzała na mnie. - Nie martw się, nie jestem psychopatką ani żadną akwizytorką czy komornikiem, szukam tylko transportu.
Po chwili intensywnego myślenia doszłam do wniosku, że w sumie czemu miałabym jej nie zabrać? Podróż pewnie wydałaby się krótsza i może mogłybyśmy prowadzić samochód na zmianę. Jeśli oczywiście potrafi.
- Pod jednym warunkiem. - w końcu powiedziałam.
- Jakim?
- Nie wychujasz mnie w połowie drogi. Jeśli tak też postąpisz, to nie ręczę za siebie. - zmierzyłam ją zimnym wzrokiem, ale obydwie wybuchłyśmy śmiechem.
- Jasna sprawa. W takim razie chyba możemy już ruszać?
- Zapraszam do środka. - otworzyłam jej drzwi od strony pasażera i opuściłyśmy stację benzynową.

W trakcie jazdy dowiedziałam się, że Monica ma 18 lat i tak jak ja udaje się do L.A. Ucieszyło mnie to, bo nie spędzę tego czasu sama. Okazało się też, że mamy podobne gusta muzyczne, ale niestety czarna nie przepadała za punkiem. Bywa, nie każdy musi go lubić. Ile ludzi tyle gustów. Przypomniało mi to jednak o Duffie. Poczułam jakieś ukłucie w sercu, ale szybko je zignorowałam. Nie będę się zachowywać jak jakaś wielce zraniona nastolatka, bo w sumie nic mi nie zrobił. To tylko ja jestem taka pojebana. Uciekam nie wiadomo przed czym. Chyba Monica o czymś mówiła i jej nie słuchałam, bo zaczęła mnie lekko szturchać. Wróciłam na ziemię i skupiłam się na prowadzeniu, aby nie wprowadzić nas do jakiegoś rowu. I tak to było trudne, ponieważ robiło się dosyć późno, a moje oczy zaczynały się mimowolnie zamykać. Moja towarzyszka chyba to zobaczyła i od razu zaproponowała zamianę. Nie protestowałam, jeszcze mi życie miłe.

Następnego dnia musiałyśmy się zatrzymać na kolejnej stacji benzynowej - złapałyśmy gumę. Złożyłyśmy się razem z Monicą i poprosiłyśmy pracowników o pomoc, bo żadna z nas się na tym nie znała. Na szczęście byli na tyle mili, aby wymienić nam oponę i jeszcze spuścić trochę z ceny. Kiedy miałam już wsiadać do sprawnego auta, zobaczyłam budkę telefoniczną. Michelle! Nie dzwoniłam do niej od jakichś trzech dni! ... Na pewno dostanę opieprz. Wzięłam jakieś drobne i popędziłam w stronę budki. Wykręciłam numer i modliłam się, aby była w domu. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Słucham?
- No cześć żono. - przywitałam ją i głupkowato się zaśmiałam. Lekko odsunęłam od siebie słuchawkę i czekałam na solidny opierdol.
- Boże, idiotko, jak się umawiałyśmy?! Dzwonimy do siebie co dwa dni! A nie co trzy czy cztery! Umiesz liczyć, czy już kompletnie zgłupiałaś w tym Seattle?! - wykrzyczała niemal na jednym tchu. Nie było tak źle jak przypuszczałam.
- Nie jestem w Seattle.
- Co, jak to? - spytała, wyraźnie otępiona moją informacją.
- No normalnie. Miałam już dosyć i sobie wyjechałam. - oznajmiłam jakbym rozmawiała o dzisiejszej pogodzie.
- Ja pierdolę, jak sobie wyjechałaś? Ot tak? A co z Duffem?
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. Co miałam jej oznajmić? Wyjechałam, bo mnie pocałował? Bo bałam się zaangażować w coś większego? Była mi najbliższą osobą na świecie, a i tak nie mogłam zdobyć się na odpowiedź.
- A co ma być z Duffem? On został w Seattle i tyle. - brzmiałam jak typowa zimna suka. I nie podobało mi się to.
- Wiem, że kłamiesz. - jak ona dobrze mnie znała.
- Powiem Ci jak zadzwonię następnym razem, dobrze?
- Dobrze, tylko powiedz mi gdzie jedziesz.
- Domyśl się.

Rozłączyłam się i wróciłam do samochodu. Monica zapytała czemu mnie tak długo nie było, jednak zbyłam ją tylko wymówką o pilnym telefonie. Który w pewnym sensie był pilny. Tym razem znowu ona prowadziła, bo ja nie byłam w stanie. Braki porządnego snu zaczynały dawać się we znaki. Kawy nie miałam zamiaru pić, brzydziła mnie. Zanim ruszyłyśmy postanowiłam przenieść się na tyły, gdzie mogłabym chociaż trochę odespać. Dziewczyna to zrozumiała i nie robiła mi o to wyrzutów.

***

Do Los Angeles dotarłyśmy w południe następnego dnia, tym razem bez żadnych wpadek. Miasto przerosło moje oczekiwania. Był dzień, a kolorowe neony nadal się świeciły. Na ulicach można było zobaczyć ludzi z każdej subkultury, od ujaranych hipisów aż do zatwardziałych metali. Wszystko tętniło życiem. Byłam po prostu oczarowana. Monica to zauważyła i od razu sprowadziła mnie na ziemię, jak zwykle.
- Nie daj się zwieźć urokowi dzianych dzielnic. Niektóre miejsca w L.A to istne piekło na ziemi. - powiedziała, wypalając trzeciego już dzisiaj papierosa. Paliła więcej niż Michelle.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - co prawdą oczywiście nie było. Miasto Aniołów znałam tylko z opowieści i kompletnie nie wiedziałam co mnie tam czeka. Mnie, zagubioną szesnastolatkę, która gówno wie o życiu. W duchu modliłam się, żeby Monica wzięła mnie pod swoje skrzydło. Inaczej ja tutaj zginę.

Zajechałyśmy do okolic Hollywood i zaczęłyśmy się rozglądać za jakimś tanim hotelem. Poszukiwania zajęły nam z dwie godziny, a i tak znalazłyśmy tylko rozlatujący się motel. Warunki były okropne, ale przynajmniej było tanio. Nie powinnam narzekać na wypalone dziury w pościeli, w końcu to są dopiero początki. Wynajęłyśmy wspólny pokój na dwa tygodnie, bo w końcu powiedziałam czarnej o moich obawach. Ta tylko się zaśmiała i zgodziła się przez jakiś czas ze mną pomieszkać. Mimo, że znałam ją tylko kilka dni to naprawdę ją polubiłam. Ale nie mogłam się też od niej uzależniać jeśli chcę tu przetrwać. A muszę to zrobić. Inna opcja nie wchodzi w grę.

Rozpakowałam się i przeliczyłam pieniądze, które zdążyłam wynieść ze schowka matki. Z moich obliczeń wynika, że jeśli ograniczę zbędne wydatki to wyżyję na tym z miesiąc, może trochę więcej. Na ten moment martwiła mnie tylko jedna rzecz - praca. Kto zatrudni taką gówniarę jak ja, która nie zna się na niczym specjalnym oprócz muzyki? Trzeba będzie się porządnie rozejrzeć. Monica wyszła do sklepu coś kupić, więc wykorzystałam ten czas i wzięłam długi, gorący prysznic. Starałam się nie myśleć o niczym, a szczególnie o chłopaku z Seattle. Na pewno mnie teraz nienawidzi. Nie chciałam tego. I zaczynałam powoli żałować mojej decyzji, jednak szybko odgoniłam te myśli strumieniem wody. Wyszłam owinięta ręcznikiem i wyjrzałam przez okno. Widziałam ludzi szwendających się bez konkretnego celu, jakąś grupkę starszych pań, które żywo dyskutowały na jakiś temat. Pewnie o dzisiejszej młodzieży, podobno tak zepsutej. Zaczęłam się zastanawiać jakich ludzi tutaj poznam. Może nawiąże nowe przyjaźnie na lata, a może znajomości, które będę przeklinać aż do śmierci? Chciałam, aby mi to ktoś powiedział. Ale nikt nie był w stanie. Rzuciłam się na łóżko i natychmiastowo zasnęłam.

Obudziło mnie buczenie suszarki Monici, która była świeżo po porannej toalecie. Na stole zobaczyłam cztery bułki z szynką i dwie szklanki soku pomarańczowego.
- Śpiąca królewna w końcu wstała. Ogarnij się trochę i zjedzmy śniadanie, bo jestem pierońsko głodna. - rzuciła i wróciła do suszenia swoich włosów.
- Nie musiałaś na mnie czekać. - wstałam z łóżka wciąż zaspana i przetarłam moje jeszcze senne oczy.
- Nie musiałam, ale chciałam. Jedzenie smakuje lepiej w czyimś towarzystwie. - uśmiechnęła się do mnie i odłączyła suszarkę od kontaktu.
- Dziękuję. W takim razie daj mi 5 minut. - czy ona jest jakimś moim aniołem stróżem w tym mieście? Jeśli tak, to dziękuję ci Boże, nawet jak nie istniejesz.

Po śniadaniu oznajmiłam mojej współlokatorce, że wyruszam na poszukiwania nowej pracy. Od razu wymieniła mi miejsca, w których powinnam zacząć. Zaczęłam się zastanawiać, czy już tu wcześniej nie mieszkała. Bo jak na nowo przybyłą była za bardzo rozeznana we wszystkim. Spytam jej się kiedy wrócę.

Odwiedziłam wszystkie miejsca które poleciła mi Monica, jednak zawsze byłam odsyłana typowym "W razie czego to zadzwonimy". Byłam w sklepie zoologicznym, w budce z hot-dogami, studiu nagraniowym, saloniku prasowym, kawiarni - nic. Znowu zaczęły mnie nachodzić negatywne myśli, że ja tu nie dam rady i pewnie za jakiś czas wrócę z podkulonym ogonem do Seattle, a moja duma by chyba tego nie wytrzymała. Fakt, to był dopiero pierwszy dzień, ale co jeśli kolejny będzie taki sam? Usiadłam bezradnie na krawężniku i pogrążyłam się w rozmyślaniu nad ewentualnymi opcjami jakiegoś zarobku. Może zacznę handlować prochami? Nie, nie mam tutaj żadnych kontaktów. Prostytucja odpada, nie jestem aż tak zdesperowana. Wstałam, otoczona ponurą aurą człowieka, który przegrał życie i po chwili usłyszałam jakieś krzyki z oddali. Zignorowałam je i poszłam przed siebie. I to był mój błąd.

Jakiś narwaniec na rowerze po prostu na mnie wjechał, powodując upadek mój jak i jego. Rower wylądował z dwa metry od nas, a sam chłopak koło mnie. Na szczęście nic poważniejszego mi się nie stało. Od razu zaczęłam na niego wrzeszczeć.
- No kurwa, pojebało Cię?! Ślepy czy może idiota?!
- A Ty głucha czy tylko tępa?! Nie słyszałaś jak wołałem abyś się odsunęła?! - podniósł się i otrzepał swoje spodnie, które rozdarły się na kolanie. - No świetnie.
- Może nie słyszałam! Zresztą, jaki wariat tak zapierdala na rowerze?! - nie dawałam za wygraną.
Chwila ciszy.
- Dobra, może przestańmy tak na siebie drzeć te ryje. Przepraszam. - podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Chyba źle go oceniłam na początku.
- W sumie ja też, bo faktycznie mogłam uważać. - podałam mu rękę jak na kulturalnego człowieka przystało i przedstawiłam się. - Claudia jestem.
- Saul. - uśmiechnął się nieśmiało i jakby cała złość z niego wyparowała.

Może życie w Los Angeles nie będzie takie złe?

Rozdział 13

Rozdział powinien pokazać się za dwa dni, ale z okazji tego że nasz kochany świr ma dzisiaj urodziny to zrobiłam wyjątek. Staruszek kończy już 51 lat. Wszystkiego najlepszego Axl!

Michelle

Od imprezy u Izziego minęło już dosyć sporo czasu. Zaczęłam coraz bardziej się do niego zbliżać jak i do Very. Okazała się bardzo sympatyczną i pozytywnie nastawioną do życia dziewczyną.  Nie była mi tak bliska jak Claudia, jednak bardzo ją lubiłam.
Nadchodziły święta. Wspaniały okres miłości, rodzinnych odwiedzin itp. Bleh… Nie żebym coś miała do świąt, ale co roku spędzałam je z moim tatą, siostra i Claudią. W tym roku jej nie będzie. Zresztą, dzisiaj wypadał dzień w którym ja miałam do niej dzwonić. Tak, gadałyśmy co dwa dni. Jakbyśmy żyć bez siebie nie umiały.
Czekałam chyba z 2 sygnały, gdy usłyszałam głos przyjaciółki w słuchawce. Najpierw zaczęłyśmy temat szkoły i o nowych koleżankach. Cieszyłam się, że znalazła sobie tam kumpele. Ona również, że ja nie jestem tutaj sama z chłopakami. Nastał temat świąt.
-To co, przyjeżdżasz do mnie w tym roku?- zapytałam chociaż i tak wiedziałam jaka będzie odpowiedź.
-Umm... no wiesz… bo Duff mnie już zaprosił...- jąkała się. Nie mogłam w to uwierzyć, ona nie wiedziała jak ma mówić! Jestem pewna że była czerwona na twarzy.  Odpowiedziałam, że w zupełności ją rozumiem. Musiałam to przyznać. Ona wpadła po uszy jeśli chodzi o tego kolesia. Czułam to aż tutaj, w Lafayette. Nie miałam o to do niej żalu. W końcu dostała szansę, powinna ją wykorzystać.
-No, a ty? Żadnych planów nie masz z Axlem?- wyczułam w jej głosie nutkę ironii. Kurwa... zadała dobre pytanie. Praktycznie chciałabym z nim spędzić święta, ale on nie wspomniał o tym ani słowa.
-Nie wiem. Nic nie mówił. Za to w pierwszy dzień jak zawsze spędzam z ojcem i Kate. Na drugi dzień mój kochany ojczulek postanowił sobie żebyśmy pojechali na dwa dni do cioci, więc muszę wymyślić jakąś wymówkę.
-Ciocia Emily? Jej, pamiętam jak u niej raz byłyśmy. Wciskała nam tyle słodkiego, że przez nią się prawie kurwa wyrzygałyśmy! Przez następne trzy dni nie zjadłyśmy ani jednego cukierka.- wzdrygałyśmy się razem na samą myśl o tym wspomnieniu, a potem głośno roześmiałyśmy.
-Właśnie, Jeffrey do mnie dzwonił!- powiedziała nagle uradowana. On zdążył mi to przekazać długoo przed nią, jednak wolałam tego nie komentować.
-Wgl jeśli chodzi o niego.. dziwnie mnie ostatnio nazwa- nie zdążyłam skończyć, ponieważ Claudia wydarła się do słuchawki, że jak mnie obraził lub coś w tym stylu to mu od razu wpierdoli. Cała ona.
-Ej! Daj mi skończyć! Z Izzym mam coraz lepszy kontakt. Po prostu śmiesznie mnie nazwał.
-Mhm… no mów.
-Michie… -czułam jak rumienią mi się policzki. Nie wiem dlaczego, po prostu za każdy razem gdy chłopak tak mnie nazywał robiłam się lekko czerwona.
-Jak?! Michie?!- zakrztusiła się i zaczęła się śmiać.
-Ja pierdole! Przestań się chichrać! On mnie cały czas tak nazywa, w ogóle rudemu od czasu do czasu też się wymsknie, jednak on woli bardziej… „pieszczotliwe” przezwiska.
-Michie…- zamruczała do słuchawki.
-Dzięki kocie...- zaśmiałam się tylko cicho pod nosem.
Nagle gdy byłyśmy w połowie rozmowy o prezencie dla mojej siostry ktoś mi zapukał w okno, a dokładnie w balkon. Przeprosiłam Claudię i rozłączyłam się od razu, odsłoniłam czerwono-czarne firanki. Ku mojemu zaskoczeniu nie był to Axl, tylko we własnej osobie - Pan Stradlin.

-Witaj mała.- powiedział wchodząc do mojego pokoju.
-No cześć. Co cię do mnie sprowadza?- rzadko kiedy do mnie przychodził. Jakby tak na to spojrzeć.. to dopiero drugi albo trzeci raz jest u mnie sam, bez swojego kumpla.
-No bo… kiedyś mi Claudia coś tam wspominała że grasz na gitarze. – powiedział, dokładnie oglądając mój pokój.
-Że gram to za dużo powiedziane. Raczej brzdąkam, a co?
-No bo ja właśnie w tej sprawie.. pożyczyłabyś mi ją?- zrobiłam wielkie oczy na niego. Nie miałam pojęcia, że chłopak może grać na tym instrumencie. Musiałam się upewnić.
-No spoko, a dla kogo?
-Dla mnie.
-Nie wiedziałam, że grasz. – odpowiedziałam z uśmiechem. Czyli jednak. Dowiaduję się coraz to nowych rzeczy o tym chłopaku. A najlepsze jest to, że jak się go lepiej pozna i zachwyci jakiś temat to nie jest wcale taki cichy jaki na pozór może się wydawać.
-A no jakoś, niestety moja się zepsuła, a muszę poćwiczyć.
-Jeju, Izzy nie musisz mi się tłumaczyć, chcesz pożyczyć to ci ją dam, ale pod jednym warunkiem.- uśmiechnęłam się zadziornie.
-Michie... już się boję.- powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Jeffrey, nie mów tak do mnie.- prawie błagalnie jęknęłam. Na serio głupio to brzmiało.
-W ogóle to dam ci tą gitarę jak teraz coś dla mnie zagrasz i zaśpiewasz. I nie obchodzi mnie to, że nie umiesz śpiewać.- dodałam szybko. Nigdy w życiu nie widziałam by ktoś zrobił tak wielkie oczy. Był tak zaskoczony moją hmm… propozycją, że przez kilka minut nie pisnął ani słówka tylko się na mnie gapił.
-Kurwa... mała powiedz, że żartujesz.- w jego głosie nadal można było wyczuć zaskoczenie.
-Nie. Mówię całkiem poważnie, bez żadnej ściemy. Zaśpiewasz i zagrasz, pożyczam ci gitarę. Jak nie to szukaj kogoś innego.- Cóż... myślałam, że chłopak się nie zgodzi na moją propozycję. Lecz on tylko ciężko westchnął i wziął z kąta mojego pokoju czarną gitarę. Podałam mu kostkę, a on przejechał nią po strunach. Nastroił instrument i zaczął. Patrzyłam na niego jak zaczarowana gdy grał The Rolling Stones - Lady Jane. Jego gra nie była dobra, ona była zajebista. Wydobywał z instrumentu same czyste dźwięki (nie to co ja). Nie miał on tak wyjątkowego głosu jak Axl, ale było w nim coś... magicznego? Sama nie wiem. O może tak... coś takiego, że chciałeś słuchać jego śpiewu przez cały czas.  Jakby w tym śpiewie była cała miłość jaką miał do muzyki.
-Ej, Michie nie patrz tak na mnie.- powiedział po pewnym czasie. Nawet nie zorientowałam się, że piosenka już się skończyła.
-C-co? A przepraszam, ale to było… cudowne. Chciałabym tak grać.- nadal wpatrywałam się w niego jak w obrazek.
-Mogę cię nauczyć jak chcesz.-odpowiedział nieśmiało i lekko się zawstydził. Jej, teraz wyglądał nawet słodko, aż miałam ochotę zrobić zdjęcie i wysłać Claudii.
-Serio?! Żartujesz prawda?! Izzy jesteś niesamowity!- byłam tak szczęśliwa, że nie mogłam się powstrzymać od przytulenia go. Przyjaciel kazał mi usiąść koło siebie, opierając się o łóżko. Stwierdził, że od razu zacznie mi dawać lekcje. Siedzieliśmy i graliśmy tak przez kilka godzin. Nawet Kate nam weszła do pokoju na co Jeffrey się trochę przestraszył, że mała wygada coś ojcu. Jak na zawołanie mój ojciec stanął w drzwiach. Teraz to była jazda. Zaczął się go wypytać jak się nazywa, ile ma lat i co takiego robi. No i podstawowe pytanie kim dla mnie jest. Przy tym popatrzyliśmy na siebie i zaczęliśmy się głośno śmiać. Boże... jaki wstyd, no mój ojciec by się kurwa nie powstrzymał, no nie? Wygoniłam szybko moją rodzinę za drzwi i zamknęłam je na klucz.
-Przepraszam za niego! Ja pierdole jaki wstyd…- patrzyłam wszędzie tylko nie na chłopaka.
-Oj weź przestań, masz sympatycznego ojca jak i siostrę. Jest podobna do ciebie.
-Dzięki. To było miłe. Wracamy do grania?
-Jasne.- odpowiedział z widocznym entuzjazmem.

Stradlin wyszedł gdzieś koło 22 z moją gitarą, za którą mi cały czas dziękował. Nie jestem pewna, ale dzisiaj był tak jakby bardziej otwarty. Cieszy mnie to, bo okazuje się być na serio spoko. Jezu,Michelle powtarzasz się.
Wzięłam długą kąpiel z bąbelkami, podczas której wyobrażałam sobie tego roczne święta. Może nie będą takie złe. Rzuciłam się na moją krwisto-czerwoną pościel. Tak jak szybko się położyłam, tak szybko zasnęłam.
***

Wigilia. Dzień oczekiwania na przyjście zbawiciela na świat. Ta, jasne. Kto o tym dzisiaj myślał? Każdy liczy tylko na dobre żarcie i masę prezentów.
Czułam zapach potraw, które przygotowywał mój tata. Jego kuchnia była pyszna, aż mi ślinka ciekła. Dosłownie. Wyszłam z pokoju i mój wzrok spotkał się z wzrokiem Kate. Obie wiedziałyśmy o co chodzi. Rzuciłyśmy się pędem na dół, jakby od tego zależało nasze życie.
-Ha! Wygrałam! Znowu!- wykrzyczałam wesoło już w kuchni. Mój tata wesoło się śmiał.
-No nie! To niesprawiedliwe, wygrywasz co roku! Znowu dostaniesz większy kawałek ciasta.- odpowiedziała z obrażoną miną.
-Oj siostrzyczko, oddam go tobie. I tak nie mogę jeść jakoś dużo słodyczy.
-Naprawdę?! Jesteś najlepszą siostrą na świecie!- krzyknęła i przytuliła mnie mocno. Mój tata tylko mi szepnął, że za to mogę dzisiaj trochę wypić.

Około 19:30 zasiedliśmy wszyscy do stołu, jak zawsze ojciec najpierw złożył nam życzenia.
-Mama byłaby z ciebie dumna Michelle.- powiedział to tak cicho żebym tylko ja słyszała. Poleciały mi dwie albo trzy łezki.  Tęskniłam za nią. Brakowało mi jej okropnie, a tym bardziej w takie dni. Wszyscy podbiegliśmy szybko do okna. Okazało się, że zaczął padać śnieg. Białe święta. Już dawno takich nie pamiętam.  Po pysznym posiłku, zaczął się czas na prezenty. Od taty dostałam nową koszulkę Pink Floyd oraz kolczyki i jakąś książkę, a od siostry wielki plakat z Morrisonem. Dziewczynka pochwaliła się, że kupiła go za swoje pieniądze, co wzbudziło wielki napad śmiechu u mnie i u taty. Mała rzadko wydawała swoje kieszonkowe na kogoś innego niż na siebie. Rozmawialiśmy jeszcze wszyscy razem przez dwie godziny, ale małej chciało się już spać, każdy więc porozchodził się do swojego pokoju. Jednak zanim to nastąpiło, mój opiekun podał mi ukradkiem wino i kazał mi się tylko nie upić. Puściłam płytę News of The World Queenu i zaczęłam cicho podśpiewywać. Od czasu do czasu brałam łyk wina. Naszło mnie coś by pooglądać stare albumy, oraz zdjęcia które były przypięte za pomocą klamerki do sznurka, który obiegał cały pokój. Przy niektórych aż łezka zakręciła mi się w oku. Po trzech godzinach picia, słuchania muzyki, palenia fajek i patrzenia się w gwiazdy poszłam spać, z myślą co będzie jutro.
Wstałam o 9, całkiem wcześnie jak na mnie. Gdy tylko zeszłam na dół zorientowałam się, że coś jest nie tak. Nikogo nie było w domu. Szybko pobiegłam do salonu, gdzie znalazłam kartkę od taty.

„Wiem, że nie chciałaś jechać do cioci Emily, dlatego w ogóle cię nie budziłem. Pewnie jak wstaniesz to my już u niej będziemy. Nie martw się, jakoś cię wytłumaczę ciotce. Powinniśmy wrócić jakoś jutro po południu. Tylko nie rób nic głupiego!
                    Kocham. Tata”

Dzięki ci Boże za takiego ojca. Lubiłam Emily, ale nie cierpiałam zlotów rodzinnych.
Zamierzałam ten cały dzień spędzić na kanapie z gorącą czekoladą, przed telewizorem. Oglądałam jakieś bezsensowne programy, które nic nie wprowadzały do życia, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Święty Mikołaj? Spóźnił się trochę.
-Cześć kochanie!- przywitał mnie mój chłopak i wszedł do domu.
-Wesołych Świąt!- przytulił mnie i pocałował czule w usta.
- Tobie także. Myślałam, że nie przyjdziesz w ogóle w te święta.- odpowiedziałam z udawaną smutną minką.
-Haha, jak mogłaś tak pomyśleć? Zobacz, mam nawet dla ciebie prezent.- wyciągnął z kieszeni średniej wielkości pudełeczko i podał mi do ręki. W środku znajdował się naszyjnik z literką „A”. Podobny do tego jaki nosiłam z własną literką. Obok wisiorka leżała jeszcze srebrna, cienka bransoletka z wiszącymi nutkami.
-Axl, to jest śliczne.- spojrzałam na niego. Był cały szczęśliwy, że prezent mi się spodobał. Najbardziej podobała mi się bransoletka. Była piękna. Chłopak szybko wziął naszyjnik i pomógł mi go zapiąć.
-Ale... nie wiem czy powinnam to przyjąć. Ja nic dla ciebie nie mam.
-Wystarczysz mi tylko ty. –zamruczał mi do ucha. Od razu wiedziałam o co mu chodzi. Ostatnim razem, prawie to zrobiliśmy na imprezie u Stradlina. Jednak przerwałam całą akcje, z powodu moich obaw.
-Jeszcze jedno.- dodał szybko rudy. Wyglądał na trochę speszonego.
-Michelle... kocham Cię.- zaniemówiłam. Nie spodziewałam się tego. Wziął mnie w ramiona i co chwile szeptał mi te dwa magiczne słowa.
-J-ja.. Ja też Cię kocham Axl.- wyszeptałam przez łzy. Nawet nie wiem dlaczego płakałam. Chyba ze szczęścia. To były cudowne święta. No bo czego może chcieć więcej zakochana dziewczyna? Wiem jedno. Mogłam je uczynić niezapomnianymi, ale wszystko zależało ode mnie. Pociągnęłam szybko chłopaka do mojego pokoju. Patrzył na mnie zdziwiony, gdy przejechałam mu koniuszkiem języka po dolnej wardze. Szybko załapał o co mi chodzi i teraz namiętnie się całowaliśmy. „Przepraszam tato.. jednak zrobię coś głupiego.” Pomyślałam przez chwilę. Chłopak przyparł mnie do jednej z ścian i delikatnie podciągał moją koszulkę, całując przy tym każdy centymetr mojej twarzy. Jakby ją badał, aby potem odtworzyć ją we w śnie. Po chwili moja bluzka wraz z jego wylądowała w kącie pokoju. Oparłam dłonie na jego torsie i wsunęłam język między wargi, by za chwile popieścić nim jego podniebienie, za to ręka chłopaka głaskała mój brzuch. Wplotłam ręce w jego długie, rude włosy. Poczułam jak odsuwa mnie od ściany i rzuca mną lekko na łóżko, by za kilka sekund znaleźć się nade mną. Jednym sprawnym ruchem zdjął ze mnie krótkie spodenki, ja natomiast siłowałam się z paskiem przy jego spodniach. Na szczęście nie zajęło mi to tyle czasu co ostatnio. Jego usta powędrowały na moją szyję, na co moje ciało zareagowało dreszczem. Odchyliłam głowę do tyłu pod wpływem emocji. Dłoń Axla zsunęła się na moje udo, a druga zaciskała się na lewej piersi. Przyciągnęłam go do siebie jeszcze bardziej i złączyłam nasze wargi w pocałunek. Czerwonymi paznokciami, lekko drapałam go po karku by nie sprawić mu bólu. Zauważyłam, że rudy coraz bardziej się nakręcał. Jednym gestem odpiął mi stanik i rzucił go na podłogę. Chwile popatrzył na moją klatkę piersiową. Czułam jak moje policzki robią się czerwone. Chciałam się jakoś zakryć z zażenowania, ale chłopak szybko chwycił moje ręce i zaczął pieścić językiem moje sutki, przygryzając je i liżąc.  Zacisnęłam lekko dłoń w jego włosach i odchyliłam ponownie głowę do tyłu, cicho wzdychając. Ręka, która znajdowała się na moim udzie nagle znalazła się na drugiej piersi i teraz lekko ją ściskała.  Moje jak i jego podniecenie rosło z każdą chwilą. Ujęłam jego twarz i przygryzałam mu dolną wargę. Axl delikatnie przejeżdżał palcami po moim kręgosłupie wprawiając mnie w dreszcz ekscytacji i pożądania.  W tym samym momencie zdjęliśmy dolną część naszej bielizny. Widziałam w jego oczach, że mnie pragnął. Moje spojrzenie zapewnie wyglądała podobnie.  Przejechał mi językiem od zagłębienia w mojej szyi, aż do moich ust. Nagle jego ręka zaczęła się ocierać o moją kobiecość. Podobało mu się to jak prężyłam się pod nim. Przez jeszcze krótki moment pobudzał swoją męskość i jednym zdecydowanym ruchem wszedł we mnie. Jęknęłam z bólu, ale i też z podniecenia. Zaczął coraz szybciej i mocniej poruszać biodrami, trzymając mnie jedną ręką w talii a drugą masując moją pierś. Po chwili moje biodra poruszały się w jednym rytmie z nim. Modliłam się w duchu tylko o to by przypadkiem mojemu ojcu coś nie strzeliło do łba i żeby zaraz nie wrócił do domu. Chłopak agresywnie napierał na moje usta swoimi. Czułam, że zaraz odpłynę do jakiejś krainy rozkoszy czy coś w tym rodzaju. Zamglonym wzrokiem widziałam kropelki potu na naszych ciałach. Chyba w całym domu było słychać moje jęki. Próbowałam zacisnąć mięśnie, by nie tylko mi było dobrze ale także mojemu chłopakowi. Chyba podziałało, bo cicho jęknął pod nosem i wymamrotał, że jestem wspaniała. Rudy starał się jeszcze bardziej przyśpieszyć swoje ruchy oraz dociskać do końca swoim "przyjacielem" do mojej kobiecości. Nie mogłam już wytrzymać, wyginałam swoje ciało prawie na wszystkie strony zaciskając dłonie na pościeli. Po kilku minutach, szybkich i mocnych ruchach, oboje krzyknęliśmy osiągając szczyt podniecenia. Axl opadł na mnie, ciężko dysząc. Nie mogliśmy jeszcze przez parę chwil wyregulować naszych oddechów. Moje serce łomotało jak szalone. Chyba to usłyszał lub poczuł, ponieważ czule się uśmiechnął, a także mnie pocałował. To, co przed chwilką się zdarzyło, było wspaniałe. Nigdy nie czułam się aż tak dobrze.  Cieszę się, że zdecydowałam się na ten krok.
Teraz leżeliśmy w samej bieliźnie na łóżku. Położyłam głowę na jego tors i zaczęłam coś nucić. Chłopak od razu podchwycił melodię i po cichu śpiewał tekst piosenki, głaszcząc moje brązowe włosy.
-Kocham cię, byłaś cudowna.- wypowiedział, skupiając się na czynności która teraz wykonywał.
-Ja także cię kocham Axl. - po chwili dodałam -Hahah, taak... mimo wszystko to był mój pierwszy raz.
-Pierdolisz? To był twój pierwszy raz?- odpowiedział mocno zdziwiony.
-Tak.
-Zajebiście, będę twoim pierwszym i ostatnim facetem w łóżku kochanie.- pocałował mnie w czoło, a ja tylko uśmiechnęłam się szeroko do niego. Teraz czułam się w zupełności szczęśliwa. Chciałabym, żeby ten moment trwał cały czas.

Rozdział 12

Dzisiaj speszjalne słowo wstępu od jednej z autorek, czyli Claudii. A czemu speszyl? No bo jak już pewnie wiecie, dzisiaj swoje 49 urodziny obchodzi nasz kochany alkoholik Duff! Ja od siebie chciałam mu życzyć odpornej trzustki i wątroby, aby nadal dzielnie trzymał się żony, której i tak nie lubię, oraz żeby jego córki chociaż odrobinę zmądrzały. Pieniędzy nie ma co, bo i tak ma w cholerę, a szczęście samo przyjdzie. Wszystkiego najlepszego!

Claudia

Czas mijał, i zanim się zorientowałam został tydzień do Wigilii. Powinnam się cieszyć tą całą świąteczną atmosferą, jednak ona tylko mnie dobijała. A może bardziej fakt, że w tym roku będę obchodzić to święto sama. Bo na towarzystwo matki nie ma co liczyć. Zapewne weźmie sobie jakiś dyżur, będzie mieć wtedy podwójnie płacone. Zresztą, nie chciałabym spędzić z nią tego na pozór wyjątkowego dnia. Zawsze na Wigilię przychodziłam do Michelle. Jej tata gotował wtedy przepyszne dania, mała Kate biegała i śmiała się wokoło, a my pomagałyśmy sprzątać i wszystko przygotowywać. Na tą myśl poczułam, że mój policzek zrobił się wilgotny. No pięknie. Wstałam z łóżka, była 10:30. Wczoraj skończyła się szkoła i wracamy dopiero po nowym roku. Całe szczęście. A co do szkoły, to zapoznałam się lepiej z Alice. Okazała się naprawdę fajną dziewczyną, ale to zajęło mi jakieś dwa tygodnie aby ją, że tak powiem, rozpracować. Jest bardzo zamknięta w sobie i nieśmiała. W sumie, to jej się nie dziwię. Po tylu latach dokuczania i wyśmiewania się z niej. Ja bym nie wytrzymała. Postanowiłam sobie, że pomogę jej w przełamywaniu swoich słabości. I co najważniejsze, zdobyć jej zaufanie. Nie mogę przecież polegać tylko na Duffie, prawda? 

Nagle usłyszałam pukanie od strony okna. Już wiem kto to był, zdążyłam się przyzwyczaić. O wilku mowa.
- Panie McKagan, nie nauczyli Cię korzystać z drzwi? - westchnęłam i wpuściłam jegomościa do środka.
- Nauczyli, ale tak jest ciekawiej. - uśmiechnął się do mnie i uściskał na powitanie. Zawsze robi mi się po tym jakoś tak... ciepło w środku. Dobra, Claudia ogarnij się. 
- A więc, co Cię do mnie sprowadza? - zamknęłam okno i usiadłam na łóżku, po chwili do mnie dołączył. 
- Po prostu mi się nudzi. - odpowiedział, jednak wciąż miałam wrażenie, że nie o to chodzi. Przez przeszło miesiąc zdążyłam go dosyć dobrze poznać i wiedziałam, kiedy jest coś na rzeczy. 
- Mi się coś nie wydaje. Mów, bo nie chce mi się bawić w żadne gierki. - spojrzałam na niego i zobaczyłam, że zaczął się... lekko rumienić?! Co, Duff się rumieni?! Nie wierzę!
- No... bo kurwa, wiem, że z Twoją matką jakoś zajebiście nie jest, a niedługo Wigilia i w ogóle. I nie chciałem, żebyś spędziła ją sama, no i... jak nie masz żadnych planów to możesz wpaść do nas na kolację, moja mama nie będzie mieć nic przeciwko. - wypalił i zaczął gapić się w podłogę. Zachciało mi się śmiać. Wyglądał tak niewinnie! Nie chciałam go jednak jeszcze bardziej zawstydzać, więc wstrzymałam swój śmiech. Nie powiem, zrobiło mi się miło. 
- Dziękuję. Naprawdę to doceniam, i skoro Twoja mama nie ma nic przeciwko to może wpadnę. I tak raczej nie będę miała co robić. - uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam się do niego. Jak on to robił, że zawsze wiedział jak rozwiązać moje problemy? 
Już chciałam się odsunąć, ale poczułam, że on tylko pogłębił uścisk. Nie prostestowałam, siedzieliśmy tak przez chwilę, jednak po jakimś czasie powiedziałam, że muszę iść do toalety. Co oczywiście było kłamstwem. W łazience tylko spojrzałam na siebie i na myśl nasuwało mi się tylko jedno pytanie: Claudia, co się z Tobą do kurwy dzieje? Normalnie odepchnęłabyś go po pięciu sekundach, a teraz? Mam nadzieję, że to nie jest to o czym myślę.
Wyszłam z łazienki i zobaczyłam, że Duff z łóżka przeniósł się na krzesło i patrzył się ślepo w ścianę. Nawet nie zauważył kiedy weszłam do środka. 
- Ej, co jest? Stało się coś? - zapytałam niepewnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Świetnie, pewnie coś zjebałam, jak zwykle. Może rozmyślił się z tą Wigilią? Boże, mam nadzieję, że nie, bo nie wiem co wtedy zrobię. 
- Nie, coś ty! Zamyśliłem się. - po chwili obdarzył mnie jednym z tych swoich rozbrajających uśmiechów. Trochę się uspokoiłam. 

Ten wieczór spędziliśmy głównie słuchając muzyki i gadając o różnych pierdołach, jak zwykle. W towarzystwie Duffa czułam się swobodnie, nic mnie nie stresowało ani nie myślałam o tym, co wypada powiedzieć a co nie. Zupełnie jak przy Michelle. Wczoraj rozmawiałyśmy. Jak się dowiedziałam, że prawie to zrobiła z Axlem, to myślałam, że ją rozkurwię przez tą słuchawkę. No każdy tylko nie ten rudy popierdolec. Już wolałabym Jeffreya, naprawdę. Ale i tak coś czuję, że to właśnie z nim to zrobi. No cóż, przecież jej tego nie zabronię. Ona będzie potem żałowała. A ja ostrzegałam. 

***
Przez następne kilka dni zastanawiałam się co kupić Duffowi na prezent, bo przecież nie wypadało przychodzić z niczym. Chciałam, aby to było coś wyjątkowego, a nie kolejna płyta czy koszulka. Kurwa, zachowuję się jakbym wybierała prezent dla chłopaka, a nie przyjaciela! Mówię wam, źle ze mną. A skoro ja to stwierdzam, to musi być prawda. Znałam Seattle już dość dobrze, więc przeznaczyłam jeden z moich cennych dni do pochodzenia po sklepach. Kompletnie nic mi się nie podobało. Nie wspominając już o tłumach ludzi, którzy byli wszędzie, i to dosłownie. Nienawidziłam tego, ale musiałam jakoś przetrwać. 

Już miałam wracać do domu, kiedy nagle na kogoś wpadłam. Tą osobą okazał się nie kto inny jak Alice. Ucieszyłam się na jej widok, bo może ona zna jakieś dobre miejsce?
- Cześć Alice! - przywitałam ją i uściskałam na powitanie.
- O, cześć. - odpowiedziała cicho i na jej twarz wstąpił nieśmiały uśmiech.
- Słuchaj, mam pewną sprawę. Śpieszy Ci się gdzieś? - spytałam, bo wyglądała na dosyć zagubioną. Była moją jedyną nadzieją.
- Niespecjalnie. Wyszłam tylko aby kupić sobie coś do jedzenia. Czy coś się stało? - poprawiła nerwowo grzywkę i spojrzała na mnie.
-  Nie, nie! Po prostu pomyślałam, że może znasz jakieś ciekawe sklepy, gdzie mogłabym kupić jakiś prezent. Ale nie taki zwykły. 
- W sumie to znam, jeśli chcesz jakąś niepowtarzalną rzecz. Tylko nie wiem, czy jest jeszcze otwarte. Szczególnie w taki dzień jak dzisiejszy. 
- Mam czas, a prezent mi jest bardzo potrzebny. - powiedziałam i patrzyłam na nią zniecierpliwiona. 
- Rozumiem. W takim razie za mną. 
Alice prowadziła mnie dotąd nieznanymi mi uliczkami, które o późnej porze pewnie przyprawiłyby mnie o dreszcze. Naprawdę, nie chciałabym tutaj przechodzić w środku nocy. Przynajmniej sama. Po kilkunastu minutach drogi stanęłyśmy przed małym sklepikiem, który chyba był czymś na wzór antykwariatu, jednak nie do końca. Czarna miała rację, tutaj faktycznie mogę znaleźć coś godnego uwagi. Weszłyśmy do środka i przywitała nas starsza pani z nieładem na głowie.
- Witam was serdecznie. Co was sprowadza do mojej dziupli, szczególnie osoby w tak młodym wieku? - zażartowała i uśmiechnęła się do nas uprzejmie. 
- Szukamy prezentu dla przyjaciela. - odpowiedziałam, bo zauważyłam, że Alice już zaczęła szperać wśród sterty starych książek. 
- Masz na myśli coś konkretnego? 
- W sumie, to nie... - podrapałam się po głowie i głupkowato zaśmiałam. 
- Nie chcę kierować się stereotypami, ale sądząc po twoim ubiorze to chyba mam coś odpowiedniego. - powiedziała i weszła w głąb sklepu. Nie było jej przez długi czas, i gdyby nie odgłosy intensywnego szukania, zaczęłabym się martwić, bo może coś ją przygniotło, ale wróciła z małym pudełeczkiem w dłoniach. 
- Przeglądałam pewnego dnia magazyny i zobaczyłam w jednym mężczyznę z jakiegoś punkowego zespołu, który to nosił. Może twojemu koledze by się spodobało. - podała mi rzecz i gdy otworzyłam pudełko nie mogłam uwierzyć swoim oczom. W środku znajdował się wisior, identyczny jaki miał Sid Vicious, który pewnie był mężczyzną z gazety o którym mówiła sprzedawczyni. Podniosłam ostrożnie kłódkę, jakby była wykonana z papieru i dokładnie ją obejrzałam. Idealne odwzorowanie. Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej.
- Biorę to! Ile płacę? - już miałam sięgać po portfel, jednak kobieta zatrzymała mnie ręką.
- Nie musisz. Ten naszyjnik leżał tu już zbyt długo, czekając na odpowiednią osobę. Mam nadzieję, że spodoba się Twojemu przyjacielowi. - po raz kolejny obdarzyła mnie serdecznym uśmiechem i nie mogłam się pohamować od przytulenia jej.
- Naprawdę pani dziękuję. Na pewno tu jeszcze zajrzę! - pomachałam na pożegnanie i opuściłyśmy sklep. 

Byłam bardzo zadowolona, ponieważ miałam świetny prezent i zaoszczędzone pieniądze. Dwa kurczaki na jednym ogniu czy jakoś tak. W drodze powrotnej rozmawiałyśmy o tym jak spędzimy święta, i dowiedziałam się, że Alice pojutrze wylatuje do Włoch. Podobno ma tam rodzinę. Szczęściara. Odprowadziła mnie tam gdzie się spotkałyśmy i pożegnałyśmy się. 

***
Nadszedł dzień Wigilii  Za dwie godziny miałam być w domu państwa McKaganów, a ja nie miałam kompletnie w co się ubrać. Typowy babski problem. Jednak ja naprawdę nie posiadałam żadnego odpowiedniego stroju na taką okazję. Nie wyskoczę przecież w podartych jeansach i za dużej koszulce. Zdecydowałam się zajrzeć do garderoby matki. Tak, byłam już na tyle zdesperowana aby coś od niej pożyczyć. Margaret ubierała się zazwyczaj klasycznie, więc nie powinno być większych kłopotów. Pobiegłam do jej pokoju i szybko omiotłam wzrokiem szafę. Nie miała nic szczególnego... Może jednak te jeansy i koszulka nie były taką złą opcją? Po jeszcze jednym rozejrzeniu się zauważyłam w rogu kawałek matowego materiału. Chwyciłam za tą rzecz i wyciągnęłam czarną, dopasowaną sukienkę przed kolana. Idealna. Czyli moja rodzicielka miała tam jakiś gust. Postanowiłam, że ją założę. Korzystając z okazji wzięłam również lakierowane baleriny. Skąd ona je miała? Raczej nie będę wnikać. 

Skoro miałam już strój, z makijażem i resztą poszło gładko. Włosy spięłam w kucyka, a makijaż starałam się zachować jak najbardziej naturalny. Wyrobiłam się na styk, bo zostało mi jakieś dziesięć minut. Sprawdziłam tylko, czy dobrze wyglądam i wzięłam torebkę z kluczami i prezentem w środku. Kiedy wyszłam na zewnątrz, poczułam na mojej dłoni coś zimnego. Pierwszy płatek śniegu w tym roku. Może te święta nie będą takie złe? 
Zapukałam do drzwi lekko poddenerwowana, bo szczerze mówiąc, to jeszcze nie miałam okazji porozmawiać z panią McKagan ani z żadnym z jego rodzeństwa. Nie miałam pojęcia jak na mnie zareagują. Otworzyła mi kobieta w średnim wieku, zadbana i z pogodnym uśmiechem na ustach. Już wiem, po kim Duff go odziedziczył.
- Ah, to Ty musisz być Claudia! Wchodź, zapraszamy! - powitała mnie i zaciągnęła do środka. - Myślałam, że w tym roku już możemy sobie odpuścić śnieg na święta, a tu proszę jaka niespodzianka! Poczekaj chwilkę, zawołam Michaela. - mówiąc to wyszła z przedsionku i zawołała Duffa, w tym czasie ja zdążyłam zdjąć buty i kurtkę. Słyszałam jak ktoś schodził, a raczej biegł, po schodach. 
- Rany, już myślałem, że nie przyjdziesz! - tu przystanął na chwilę i zmierzył mnie od stóp do głów. Poczułam się jakoś... dziwnie. Jak jakaś rzecz na aukcji. 
- Ślicznie wyglądasz... - powiedział i podszedł bliżej. Czyli nie było tak źle.
- Dziękuję. Może to trochę za wcześnie, ale wesołych świąt. - wyciągnęłam z torebki małe pudełko i wręczyłam mu je do rąk. 
- Nie musiałaś. - uśmiechnął się i ucałował mnie w policzek. Czułam, że zaraz przybiorę kolor czerwony. Próbowałam jakoś to ukryć. Zdecydowanie za często się to zdarza, za często!
Weszliśmy do jadalni i zobaczyłam mnóstwo pysznych potraw na ładnie przyozdobionym stole. O wiele więcej niż na normalnej Wigilii u Michelle, ale nie zapominajmy, że tutaj jest więcej osób. Usiedliśmy z Duffem koło siebie, jednak po chwili dało się usłyszeć docinki jego rodzeństwa. 
- Duffy, ile zapłaciłeś tej dziewczynie aby tu przyszła? Bo nie wierzę, że przekonałeś ją swoim urokiem osobistym. - zakpił z niego jego starszy brat.
- Pieprz się! - chciało mi się śmiać, jednak nie chciałam pogarszać sytuacji i jakoś go stłumiłam.
- O co Ci chodzi? Wątpię, aby ktoś taki jak ona był z moim marnym bratem. - widziałam już, że Duff się podnosił, ale akurat w tym momencie weszła jego mama niosąc ostatnie danie. Usłyszałam tylko z jego ust coś w rodzaju "Jeszcze się z tobą policzę" ale chyba nikt oprócz mnie nie zwrócił na to uwagi. Kiedy już wszyscy zasiedli do stołu, zaczęliśmy wspólny posiłek. Jedzenie było wyśmienite, prawie tak dobre jak kuchnia pana White. Bracia nadal się ze sobą kłócili, ale to była chyba akurat norma. Złapałam dobry kontakt z jedną z sióstr Duffa, Carol. Okazała się bardzo miłą osobą. Gdy skończyliśmy a rozmowy ucichły, rozpoczął się moment rozdawania prezentów, na który jakoś specjalnie nie czekałam. Nie dosyć, że dostałam coś od mamy i rodzeństwa Duffa (przez co zrobiło mi się niesamowicie głupio, ponieważ ja dla nich nic nie przyniosłam) jak i również od niego samego. Powiedzieli, żebym się tym nie przejmowała, ale łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Jeszcze się jakoś odwdzięczę. Postanowiłam, że otworzę prezenty dopiero gdy wrócę do domu. 

Kiedy atmosfera zaczęła opadać, a przy stole została tylko pani McKagan i jego dwie siostry, poszliśmy na górę. Duff dostał nową płytę The Ramones, Road to Ruin, więc chcieliśmy ją razem przesłuchać. Usiadłam na dywanie i zaczęłam wsłuchiwać się w pierwsze dźwięki. Tak, te święta zdecydowanie zaliczam do udanych. Tylko myśl o powrocie do domu psuła wszystko. Chyba nieświadomie zrobiłam jakiś dziwny grymas, bo chłopak tylko się na mnie spojrzał i wpędziłam go w lekkie zakłopotanie.
- Naprawdę przepraszam za moją rodzinę, nie zawsze są tacy. - spuścił głowę ze wstydu i zaczął bawić się swoimi palcami.
- Coś ty! Twoja rodzina jest wspaniała, i dziękuję Ci, że mnie zaprosiłeś. Gdyby nie Ty pewnie siedziałabym teraz w swoim pokoju z jakimś tanim winem, jak zwykle. - odpowiedziałam i szturchnęłam go lekko w ramię. 
- To czemu zrobiłaś taką dziwną minę?
- Po prostu... - tu zrobiłam małą pauzę - jak pomyślę, że muszę wracać do pustego domu to automatycznie cały dobry humor mi znika. 
- A musisz w ogóle wracać? Przyzwyczaiłem się do spania na podłodze, a w moim pokoju jest jeszcze dywan. - wyszczerzył się do mnie i zaczął łaskotać. Od razu zaczęłam się rzucać we wszystkie strony i błagać, aby przestał, ale w kwestii łaskotek pan McKagan nie miał litości. Kiedy w końcu mu się znudziło, leżeliśmy tak z kilkanaście minut, wciąż się śmiejąc. Wstałam pierwsza, jednak po chwili Duff znowu przyciągnął mnie do siebie. Lekko podskoczyłam, jakby ktoś poraził mnie prądem, lecz on to zignorował. Przytulił mnie od tyłu, a głowę schował w moich włosach, które wcześniej rozpuściłam. Teraz na pewno wyglądałam jak burak, na szczęście on tego nie widział.
- Duff... ? - nie dostałam odpowiedzi. Odwróciłam się do niego, ale nie spodziewałam się akurat TEGO.
Jego ciepłe wargi dotknęły moich ust. Serce już nie biło szybko, ono wręcz łomotało. Chciałam się odsunąć, jednak moje ciało kompletnie mnie nie słuchało. Jakbym została zahipnotyzowana. Przysunęłam się do niego i wplotłam swoją dłoń w jego bujne włosy i nie wiedzieć czemu - odwzajemniłam pocałunek. On tylko objął mnie w pasie i nie przerywał pieścić moich ust.  Po chwili poczułam, jak jego dłoń zaczęła wędrować pod moją sukienką. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie chciałam dopuścić do takiej bliskości, a jednak nie protestowałam. Nie chciałam wyjść na "łatwą". Ja się tak nie zachowywałam. Ja nie potrafiłam kochać. A przynajmniej próbowałam to sobie wmówić.