Rozdział 4


Claudia

Gdy skończyłyśmy grać i śpiewać, postanowiłam wrócić na chwilę do domu po rzeczy i ubrania do szkoły, mimo, że było już po 2 w nocy. Nie obchodziło mnie, czy matka była w domu. I tak mnie nie usłyszy, a jak będę miała szczęście to może jej nie będzie. Tak, zostaje w pracy po godzinach i to ostro. Czasami zdarza jej się nie wrócić do domu przez całą dobę. Lepiej dla mnie. Nauczyłam się żyć bez niej. Na obiady przychodzę zazwyczaj do Michelle, a jeśli nie mogę z jakiegoś powodu to jem na mieście. Z resztą rzeczy też nie ma problemów.

- Słuchaj, ja wrócę na chwilę do domu po jakieś ubrania i inne pierdoły. - powiedziałam, wstając z łóżka.
- Ocipiałaś? O tej godzinie? - zapytała z nie małym zdziwieniem.
- Rany, mieszkam tylko ulicę dalej i wiesz to nie od dziś. Nic mi się nie stanie. Znasz mnie i wiesz, że Twoja żona łatwo się nie daje. - puściłam do niej oko i wyszłam przez balkon, przy którym nadal stała drabina.
- Jak chcesz, ale ja Cię ostrzegałam. Jak znajdę Cię gdzieś zgwałconą w krzakach to potem mnie nie wiń. - zaśmiała się cicho pod nosem.
- Ja pieprzę, dzięki, że tak we mnie wierzysz. - mówiąc to przeszłam przez poręcz i starałam się zejść ostrożnie, aby nie upaść na swój zacny zad.
Przeskoczyłam przez płot i biegłam najszybciej jak mogłam. Mimo wszystko, gdzieś tam w środku byłam lekko przestraszona. Uwierzcie mi, Lafayette to nie jest najmilsze miasto pod słońcem. Kiedyś ledwo uszłam z życiem gdy zaczepił mnie jakiś ćpun na fortach. Głupia ja, mimo, że widziałam jego oczy, które były jak piguły to nadal go przedrzeźniałam. W końcu się wkurwił i chwycił jakąś pustą butelkę i zrobił z niej tulipana. Jak zobaczyłam, że nie żartuje, zaczęłam uciekać nie patrząc pod nogi, no i z moim szczęściem przewróciłam się o jakieś śmieci. Już widziałam jak zbliżał się do mnie rozwścieczony jak pies z wścieklizną, gdy pojawiła się Michelle i walnęła go od tyłu jakimś prętem. Gdyby nie ona wąchałabym już kwiatki od dołu. Kolejny dowód, że możemy na sobie polegać nie wiadomo co by się działo. No i mam nauczkę. Nigdy nie drażnić naćpanych bezdomnych gdy się ma takie szczęście jak ja. Złota myśl Claudii na dziś.

Gdy dobiegłam już do domu, sprawdziłam, czy stoi samochód. Nie ma go. Świetnie. Jednak wolałam i tak wejść tylnymi drzwiami. Przeszłam przez ogródek i sprawdziłam, czy zapasowy klucz leży między szczeliną w deskach. Odsunęłam wycieraczkę i zaczęłam grzebać w szparach. Gdy wydostałam już klucz otworzyłam cicho drzwi i równie cicho je zamknęłam. Zamurowało mnie, gdy w salonie było zapalone światło. Momentalnie pobladłam. Czyżby złodzieje? Boże, oczywiście, że tak, idiotko! Na Świętego Mikołaja to jeszcze za wcześnie. Natychmiast zaczęłam się rozglądać wokół by dobyć czegoś, czym mogłabym się obronić. Jedyne co miałam na ten moment pod ręką to metalowa łyżka do butów. Bosko... W sumie, lepsze to niż nic.
Chwyciłam tą łyżkę i cichymi krokami udałam się do salonu. Zaczęłam szukać jakichś śladów włamania, jednak takich nie było. Nagle dostrzegłam czubek głowy osoby siedzącej w jednym z foteli. Pobladłam jeszcze bardziej, jednak i tak ruszyłam przed siebie na ową osobę.
- Nie ruszaj się albo wydłubię Ci oczy tą ... łyżką! - wykrzyczałam, jednak gdy zorientowałam się kogo mam przed sobą, zatkało mnie...
- Mama... ? - założę się, że moje oczy jeszcze nigdy nie były takie duże.
- To już Ci tak na mózg padło, że nie poznajesz swojej matki? - rzuciła do mnie z nutką pogardy w głosie i patrząc się na mnie jak na jakąś niedorozwiniętą psychicznie osobę.
- Nie... Ale co Ty tu robisz? Nie widziałam samochodu przed domem. - zapytałam dosyć niepewnie.
- Samochód też ma prawo się zepsuć. - odpowiedziała mi sięgając po szklankę wypełnioną zapewne koniakiem.
- R-rozumiem...
- Swoją drogą, to gdzie się szlajasz, że przychodzisz do domu o prawie 3 w nocy? - spojrzała się na mnie jak na jakiegoś śmiecia. Poczułam się okropnie.
- Byłam u Michelle i będę u niej spać, przyszłam po ubrania i rzeczy do szkoły.
- W takim razie bierz te rzeczy i wyjdź, muszę coś przemyśleć. - gdy wypowiedziała te słowa, nie mogłam w nie uwierzyć. Normalnie dostałabym opieprz i "karę" która i tak nigdy nie trwała do końca.
- Stało się coś, że nie dostaję wykładu? - ciekawość nie dawała mi spokoju.
- Na razie to nie Twoja sprawa, a teraz bierz te rzeczy i wynoś się, bo skupić się nie mogę. - powiedziała już zirytowana.
- Z przyjemnością. - wysyczałam przez zęby.
Pobiegłam na górę do pokoju, bo nie powiem, ostro się wkurwiłam. W sumie nie wiem czemu, powinnam przywyknąć do tego, jaki ma do mnie stosunek i jak się do mnie odzywa. Jednak wciąż to mi nie dawało spokoju. Może to moja duma? Tak czy siak, spakowałam do plecaka książki potrzebne na jutro i ciuchy. Wzięłam koszulkę z Misfits i moje sprane spodnie w kratę. Glany już mam na sobie, a kosmetyki pożyczy mi Michelle. Chwyciłam jeszcze jakąś bieliznę i jak najszybciej wyszłam z tego domu.

Droga powrotna zajęła mi może jakieś 5 minut. Wow, rekord. Znowu chciałam przeskoczyć przez płot, bo kto normalny używa furtek? Przynajmniej nie ja. Jednak nadal zdenerwowana wydarzeniami sprzed paru chwil padłam, że tak powiem, na ryj. Centralnie. Teraz twarz miałam całą ubrudzoną ziemią, nie wspominając o ciuchach. Chyba bon na szczęście już mi się skończył. Wstałam i otrzepałam się z ziemi, żeby jakoś wyglądać. Jakoś. W pokoju nadal paliło się światło, co wspomogło moją widoczność. Weszłam po drabince i zapukałam w drzwi od balkonu. Michelle gdy tylko mnie zobaczyła zrobiła się blada na twarzy i natychmiast mi otworzyła.
- BOŻE, MÓWIŁAM CI, ŻE CIĘ ZGWAŁCĄ!!! - wykrzyczała mi prosto w twarz zaciągając mnie do pokoju.
- Ja pierdole, ogarnij i się tak nie drzyj. Przewróciłam się, nikt mnie nie zgwałcił, a że się ubrudziłam to nie moja wina tylko grawitacji. - odpowiedziałam zażenowana.
- Rany, całe szczęście! Chociaż w sumie mogłam się domyślić, kto by chciał Cię zgwałcić. - powiedziała i zaczęła się śmiać.
- Dzięki. - spojrzałam na nią zimnym wzrokiem, jednak po chwili również zaczęłam się śmiać.
- Dobra, idź się może umyj czy coś, bo w jednym łóżku z Tobą w takim stanie nie będę spała.
- Właśnie miałam taki zamiar. - wytknęłam jej język i poszłam się umyć.
Prysznic trochę mnie uspokoił, bo nadal nie mogłam przestać myśleć o sytuacji z matką. Nad czym musiała się zastanowić? I czemu "na razie" nie moja sprawa? Wiem jedno, to nie wróży nic dobrego. Nie będę nic mówić Michelle, może się rozmyśli.
Gdy wróciłam do pokoju od razu położyłyśmy się spać, bo było już coś około 4. Zajebiście, wychodzą nam 4 godziny snu. Ja nie wiem jak jutro, a właściwie dzisiaj przetrwam. To samo tyczy się Michelle, bo obydwie najchętniej przespałybyśmy cały dzień.

Beeep! Beeep!

- Jebany budzik! Kto wymyślił to gówno to ja nie mam pojęcia! - zaczęłam krzyczeć półprzytomna w złości. Naprawdę, lepiej mnie nie budzić z rana.
- Boże, zamknij się... - powiedziała zaspana dziewczyna.
- Nie zamknę, trzeba wstawać, jest 8 rano, a mamy pół godziny żeby się wyszykować. Zbieraj dupę. - mówiąc to zwaliłam ją z łóżka.
- Pojebało Cię do reszty?! - wstała jak oparzona. Zawsze działało. Na mnie zresztą też.
- Może i tak, ale to ja zajmuję pierwsza łazienkę! - zeskoczyłam z łóżka i rzuciłam się w stronę toalety.
- Ok, czyli dzisiaj się spóźnimy do szkoły, a to dopiero drugi dzień. - westchnęła i usiadła na łóżku.
- Tym razem będzie krótko, obiecuję!
- Tsa, zawsze tak mówisz.
Więc moje poranne ogarnianie się zajęło mi 15 minut, włączając w to makijaż, włosy i inne babskie pierdoły.
- Ha, widzisz! 15 minut! Zazwyczaj zajmuje mi to jakieś 20. - powiedziałam z dumą.
 - Mi to by zajęło 10. - odparła obojętnie.
- Pff, to idź się teraz wykaż. - odpowiedziałam kpiącym tonem.
- Nie ma sprawy. - i zniknęła za drzwiami.
W tym czasie ja zdążyłam się już ubrać i posprzątać pokój, by wyglądał jakoś przyzwoicie. Po chwili wróciła Michelle, w pełni wyszykowana.
 - 8 minut. - szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
- Brawo, chcesz za to ciastko? - odpowiedziałam bez wyrazu.
- Wolałabym piwo.
- Pomyślimy po szkole.

W drodze do budynku, w którym ludzie podobno się edukują, przypomniałyśmy sobie, że pierwszą lekcją jest geografia, więc na nią nie poszłyśmy. Chujowy przedmiot. Udałyśmy się do parku, aby jakoś spędzić tą godzinę. Usiadłyśmy na naszej ulubionej ławeczce blisko czegoś, co miało być niby jeziorem czy stawem, ale chyba coś nie wyszło. Duża wierzba dawała przyjemny cień, bo słońce dzisiaj niesamowicie mocno grzało. Aż szkoda było taki dzień marnować w szkole, jednak nie będziemy już sobie odpuszczać drugiego dnia roku szkolnego. Nie jest z nami tak źle.
- Widzę, że dzieci coraz bardziej sobie pozwalają. - usłyszałyśmy za sobą znajomy głos. Odwróciłyśmy się i okazało się, że to niejaki William zwany Axlem i oczywiście zawsze przy jego boku Pan Małomówny, czyli Jeffrey. Nie to, że nie lubiłam Axla. Działał mi po prostu na nerwy, a to ludzka rzecz, prawda?
- A dorośli jak zwykle się przypierdalają. - odgryzłam mu się.
- Nawet jeśli, to mamy do tego prawo.
- Pokaż mi, gdzie jest spisane owe prawo, to może pomyślę. - odpowiedziałam zirytowana.
- Dobra, koniec! Claudia, spokój. - wtrąciła się Michelle.W sumie to dobrze, że to zrobiła. Nie chciałam sobie robić kolejnego wroga. Jeffrey za to poklepał rudego po plecach. Może to go jakoś uspokaja?
- A czemu wy nie w szkole, hm? - zapytała po chwili Michelle.
- Nie opłaca się na pierwszą lekcję, mamy historię z pojebanym nauczycielem. - odpowiedział jej rudzielec.
- Hahah, u nas podobnie, tylko my się urwałyśmy z geografii. - uśmiechnęła się do niego serdecznie. Takiego uśmiechu nie daje byle komu. Mam złe przeczucia.
- Jeffrey, czemu nic nie mówisz? - próbowałam nawiązać kontakt chociaż z nim, bo Michelle kompletnie zatraciła się w rozmowie z tą wiewiórą.
- Mówiłem, żebyś zwracała się do mnie Izzy.
- Ale mi się podoba Jeffrey i tak Cię będę nazywać.
- Jak wolisz. - powiedział, odpalając już drugiego papierosa. Potem zaczęliśmy rozmawiać o naszej szkole. Tak, rozmawiać!
- Spoko, to jesteśmy umówieni! - usłyszałam jak Axl krzyknął widocznie zadowolony. Chwila... umówieni?!
- Hola, hola! Co się dzieje, bo ja nie w temacie jestem? - próbowałam się dowiedzieć co jest grane.
- Po szkole idziemy wszyscy na forty. - odpowiedziała mi z uśmiechem na twarzy. Zajebiście, nie ma co.
- Dzięki za uzgodnienie tego ze mną. - pokazałam jej kciuka w górę z niezadowoloną miną, którą tylko ona mogła odczytać. Nie lubiłam, gdy mi coś z góry narzucano.
- Daj spokój, i tak nie robimy nic po szkole, a z dupą w domu nie będziemy siedzieć, gdy na dworzu taka pogoda.
- No dobra, ale stawiasz mi za to piwo.
- Postawię Ci nawet dwa. - ona naprawdę była w dobrym humorze i widocznie cieszyła się na to spotkanie, skoro chciała mi postawić aż DWA piwa.
- No, to o 17 na fortach. - powiedział rudy karzeł i puścił oko do Michelle. Ja pierdole, oni normalnie ze sobą flirtują!

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, mi udało się nawet pogadać z Jeffreyem dłużej niż 10 minut, a potem wróciliśmy do szkoły. Lekcje dłużyły się niemiłosiernie, a na dodatek potem miałyśmy udać się na to spotkanie. To chyba pierwszy raz, kiedy nie mam kompletnie ochoty by tam iść. Naprawdę.

Skończyła się ostatnia lekcja. Była godzina 16. Ja nie wiem jak ja tam wytrzymam z nimi. Jedyną moją nadzieją będzie Pan Małomówny, chociaż wątpię, aby udało mi się z nim nawiązać lepszy kontakt. Jestem w dupie.

3 komentarze:

  1. Podoba mi sie ;)

    Wzajemne obserwowanie ?

    OdpowiedzUsuń
  2. OEZU jak mi się podoba to opowiadanie. ;'D Przeczuwam że dzisiaj przeczytam waszego całego bloga. xD

    OdpowiedzUsuń