Claudia
Poniedziałek. Jak ja kocham ten dzień tygodnia. Klienci zawsze w chujowym nastroju, kawa nie smakuje, ciastka za słodkie, herbata za zimna, zero napiwków i mogę tak wyliczać w nieskończoność. Na szczęście moja dzisiejsza zmiana trwała tylko do czternastej. Przez cały ten czas chodziłam zamyślona i raz niestety wylałam wodę na pewną kobietę, która zaczęła się bulwersować jak gdybym ubliżyła jej matce. Nie miałam ochoty wdawać się w dalszą dyskusję ani robić sobie więcej problemów i zaproponowałam jej darmową herbatę, co oczywiście pójdzie z mojej kieszeni. Przez tego dolara czy dwa nie zrobię się dużo biedniejsza. Myślałam głównie o tym, że dwa dni temu kończyłabym pierwszą klasę liceum. Niestety, wyszło jak wyszło. Jakoś specjalnie nie zależało mi na mojej edukacji, bo pracę dostałam i bez tego. Muszę zadzwonić do Michelle i spytać się jak jej poszło.
Kiedy przebrałam się w normalne ciuchy i miałam wychodzić, nagle się rozpadało. Świetnie, czerwiec a tu taka pogoda. Mam nadzieję, że się nie utrzyma. Strasznie byłam ciekawa co u mojej przyjaciółki więc postanowiłam skorzystać z telefonu znajdującego się na zapleczu. Oczywiście przed tym spytałam się kierownika o pozwolenie, bo przecież ze mnie taka dobra pracownica. Dobra, po prostu nie chcę stracić tej roboty za jakieś gówno. Wątpię, abym znalazła tutaj lepszą. Szef zgodził się abym zadzwoniła pod warunkiem, że nie będę długo rozmawiać. W końcu rachunek się nabija, nie? Wykręciłam numer i Michelle jak zwykle odebrała po dwóch sygnałach.
- Cześć żono. - przywitałam ją moim typowym powitaniem.
- Cześć. - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki głos kompletnie inny niż ten mojej przyjaciółki.
- Michelle, to Ty?
- Nie kurwa, święty Jan. - dobra, to ona.
- Stało się coś? - spytałam zmartwiona. To nie było do niej podobne.
- No... Stało. - i w tym momencie wybuchła takim płaczem, jakby wstrzymywała go już od dłuższego czasu.
- Boże, Michelle, co jest? Powiedz mi, czy to coś z ojcem albo Kate? A może to ten rudy skurwysyn Ci coś zrobił?! - na samą myśl o tym krew mi się gotowała. Ja wiedziałam, że on nie jest odpowiednią osobą dla niej. A z tego co mówił mi Jeff on jeszcze jej nie pokazał swojego drugiego oblicza. Może w końcu to nastąpiło.
- On i Stradlin wyjechali.
Cisza.
- A-ale jak to wyjechali? Gdzie wyjechali? - zapytałam z niedowierzaniem.
- No po prostu wyjechali! I kurwa nie wiem gdzie, nie pytałam się ich bo byłam tak wkurwiona, że nawet o tym nie pomyślałam. I ja nie wiem co teraz zrobię w tym Lafayette, bo wszyscy wyjechali! - wykrzyczała i po raz kolejny zalała się łzami. Jak bardzo chciałam ją teraz przytulić.
- Skoro wszyscy wyjechali to czemu Ty też nie? Słuchaj, we dwie damy sobie spokojnie radę, znam już L.A na tyle dobrze, że nie byłoby problemów. - próbowałam ją przekonać do tego pomysłu, bo już od dłuższego czasu chodziło mi to po głowie. Przecież jak jeszcze żyłam w Lafayette planowałyśmy wspólnie się stamtąd wyrwać, a teraz była do tego odpowiednia okazja.
- Nie mogę Claudia. Muszę skończyć szkołę, jakoś ale muszę. Nie chcę zawieść ojca. - wyszlochała. No tak. Pan White zawsze chciał jak najlepiej dla swoich córek, więc rzucenie szkoły przez Michelle nie wchodzi w grę. Nie powinnam na nią naciskać.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Starałam się ją pocieszyć, jednak dobrze wiem, że w tej sytuacji słowa na niewiele się zdadzą. Nasza rozmowa pewnie ciągnęłaby się jeszcze dłużej, gdyby nie rozwścieczony kierownik. Kompletnie zapomniałam! Rzuciłam tylko, że zadzwonię jeszcze wieczorem i natychmiastowo się rozłączyłam. Stanęłam przed nim blada jak ściana, czekając na reprymendę.
- Czyż nie wspominałem, abyś długo nie rozmawiała? - powiedział, próbując utrzymać opanowany ton.
- Ja naprawdę przepraszam! To się już więcej nie powtórzy! Obiecuję! Mogę zwrócić z rachunku co do grosza! - wyjąkałam i wysiliłam się na jakiś głupkowaty uśmiech. Uwierzcie mi, ten facet był przerażający kiedy coś go wyprowadziło z równowagi.
- Mam nadzieję! A teraz wracaj do domu, bo twoja zmiana już dawno się skończyła. Potrącę Ci to z wypłaty. - wysyczał i zatrzasnął za sobą drzwi wyjściowe.
- A spierdalaj, stary gburze... - wymamrotałam pod nosem i jak najszybciej udałam się do domu.
Kiedy wróciłam zobaczyłam Monicę oglądającą jakiś gówniany program w telewizji. Jak zwykle. Zawsze się zastanawiałam jak ona może oglądać tą papkę. No nic. Przywitałam się i poszłam wziąć odświeżający prysznic. W mojej głowie tylko kotłowała się myśl o tych dwóch idiotach. Co oni sobie myśleli?! Mogli ją chociaż powiadomić wcześniej, że wyjeżdżają, a nie dzień przed! Fakt, sama postąpiłam podobnie, ale ja nie wiedziałam o mojej nagłej przeprowadzce. Zastanawiałam się od kiedy to planowali. Chwila... Powoli zaczynam łączyć fakty! Jeffrey czasami wspominał coś o wyjeździe, jednak nigdy nie chciał mi powiedzieć kiedy ma to nastąpić! Teraz rozumiem. Pewnie pomyślał, że przekazałabym to Michelle, która miała się o tym nie dowiedzieć. Isbell, ty stary dupku. Jak tylko cię zobaczę masz w ryj. Nie wspominając o Panu Rose.
Owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Jednak to był mój błąd.
Na kanapie, nie wiadomo skąd, siedział Saul wraz ze Stevenem, którzy oderwali wzrok od telewizora aby zwrócić go na mnie. Monica gdzieś wyparowała, a ja stałam jak wryta w samym ręczniku. Momentalnie poczułam, jak robię się czerwona.
- Co wy tu robicie jebani idioci?! Gdzie Monica?! - wydarłam się na nich i schowałam się za drzwiami od łazienki.
- Wyluzuj słońce, wpadliśmy cię odwiedzić i przy okazji zrobić obiad, bo z tego co zauważyłem nie macie żadnego. - odparł Popcorn, szczerząc się jak zwykle. Zaraz komuś stanie się krzywda.
- Nie mów tak do mnie w tym momencie, chyba, że chcesz oberwać - powiedziałam wściekła jak osa i po chwili spytałam - Gdzie jest Monica? Pytam się po raz kolejny, bo nie usłyszałam od was odpowiedzi.
- Poszła do sklepu kupić coś na obiad, bo przecież z powietrza Steven nic nie upichci. - wtrącił się Slash i wrócił do oglądania telewizji. No tak, ja się ukryłam za drzwiami, więc ten widok już go nie zadowalał.
Kiedy obydwaj skupili się na jakimś Reality Show, ja czmychnęłam do swojego pokoju i ubrałam się w jakąś za dużą koszulką i krótkie spodenki. W tym samym czasie wróciła moja współlokatorka. Od razu wzięłam ją na stronę jak tylko przekroczyła próg naszego mieszkania.
- Słuchaj, Ty ich wpuściłaś? - spytałam już trochę spokojniejsza.
- No tak. Steven całkiem dobrze gotuje, a ja nie jestem w nastroju na zabawę w kuchni. A znając twoje zdolności kucharskie to wolałabym już jeść węgiel. - zaśmiała się i weszła do "telewizorni", bo salonem bym tego nie nazwała, a ja za nią.
- Nie moja wina, że wszystko czego się dotknę musi się spalić. - odpowiedziałam z wyrzutem i usiadłam przy stoliku.
Gdy Monica wypakowała zakupy, a Popcorn zaczął robić obiad, ja przeniosłam się na kanapę i usiadłam koło Saula. Zaczęliśmy gawędzić o wydarzeniach, które miały się w najbliższym czasie odbyć. Podobno w piątek ma być jakaś impreza w klubie Roxy, gdzie wpuszczają ludzi za darmo i bez wejściówek. No, czyli już mogę stwierdzić, że będzie tam niezła jazda. Chyba się tam wybiorę. Naszą rozmowę przerwał Steven, który już podawał do stołu. W fartuchu. Za każdym razem gdy u nas gotował musiał go założyć i za każdym razem wywoływało to u mnie salwę śmiechu. Kiedy zasiedliśmy do stołu wyglądaliśmy jak typowa rodzinka. Było to jednak miłe. Przez te kilka miesięcy zżyłam się z nimi dość mocno, bo szczerze mówiąc nie miałam tu nikogo innego. Oczywiście, że znałam innych ludzi, nawet sporo. Ale co mi po nich, skoro nie mogłabym porozmawiać z nimi na inne tematy niż chlanie, ćpanie i ruchanie? Dlatego tak bardzo doceniałam towarzystwo Slasha, Popcorna i Monici. Chciałam, aby była tu jeszcze Michelle i Jeff. I może jeszcze Duff... Wtedy byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie.
***
Piątkowe popołudnie
Do sklepu wpadłam jak burza i bez namysłu rzuciłam się do kasy. Zdyszana, spytałam się kasjerki czy moja książka już dotarła, ta tylko życzliwie się do mnie uśmiechnęła i wyjęła spod lady starannie zapakowaną paczkę. Podziękowałam jej serdecznie i zapłaciłam, zadowolona wyszłam ze sklepu. Nie mogłam się powstrzymać, usiadłam na pobliskiej ławce i zaczęłam czytać. Pochłaniałam kolejne strony jak tonący powietrze, wgłębiając się w świat i fabułę, i zanim się zorientowałam zaczęło się ściemniać. Matko, ile ja tu siedziałam?! Zerwałam się jak szalona i popędziłam do domu, prawie skręcając sobie przy tym kostkę.
Kiedy wróciłam, Monica już czekała wyszykowana, oglądając telewizję. Jak zwykle.
- Gdzieś Ty była? Wiesz, że za niecałą godzinę musimy wychodzić. - spytała przełączając kolejny kanał.
- Wybacz, coś mi... wypadło. W pół godziny będę gotowa. - rzuciłam i poszłam do mojego pokoju.
Nie zastanawiałam się długo co założyć, bo to przecież nie żadne rozdanie nagród czy inne gówno. Monica tak bardzo to przeżywała, bo podczas takich imprez udaje jej się czasami zwinąć trochę towaru jakimś frajerom, którzy lecą na jej urodę. Tak, moja koleżanka ćpała, jednak patrząc na ludzi szwendających się po Sunset miała chyba w pewnym sensie jakąś kontrolę nad tym. Na razie. Nie to, że źle jej życzę, ale według mnie prędzej czy później to i tak cię uzależni. Dlatego wolę alkohol. Może wydam się śmieszna, bo wódka czy tam wino równie dobrze może zniewolić, ale wolę się już truć tym niż jakimś gównem niewiadomego pochodzenia.
Więc co do mojego "stroju", to wybrałam krótkie spodenki i prześwitującą bluzę, pod którą dobrałam czarny stanik. Do tego moje świeżo kupione kowbojki i katanę**. Z włosami nie robiłam nic, pozostawiłam je rozpuszczone. Tusz do rzęs, eyeliner, bezbarwna szminka. Byłam w sumie gotowa. I zajęło mi to 28 minut!
Postanowiłyśmy z Monicą wyjść wcześniej i mniej więcej rozeznać się jakiego typu ludzie będą się dzisiaj z nami bawić. Stanęłyśmy naprzeciw wejścia do klubu i obserwowałyśmy jak coraz to więcej osób przybywa do Roxy. Wśród nich można było zauważyć glam metalowców, parę punków, jakieś ździry, grupkę ciepłych braciszków***, ćpunów i niedobitki zeszłej nocy. Zaczynałam mieć pewne obawy, lecz znikły one wraz z wypaleniem ostatniego papierosa przez moją towarzyszkę. Zaczęłam wypatrywać naszych kolegów, jednak nie było po nich śladu. Nagle poczułam czyjeś dłonie na moich ramionach i już szykowałam się do spuszczenia komuś wpierdolu. Zamiast potencjalnego gwałciciela ujrzałam rozbawioną twarz Stevena.
- No i co Cię tak cieszy szajbusie? - spytałam zirytowana.
- Hahah, gdybyś tylko widziała swoją twarz! - zaczął śmiać się na tyle głośno, by zwrócić uwagę paru osobników zmierzających do klubu.
- Dobra, koniec żartów, możemy w końcu wejść? Nie chce mi się tu stać jak jakaś idiotka. - wtrąciła dziewczyna i zrobiliśmy tak jak kazała.
Atmosfera była lepsza niż myślałam. Ludzie potworzyli jakieś grupy i każdy bawił się w swoim gronie. Dookoła wszystkie stoliki były pozajmowane i większość osób musiała bawić się na parkiecie, czy tego chciała czy też nie. Przy stolikach, które były ukryte w głębi tego wszystkiego można czasami było dostrzec jakąś laskę robiącą loda przypadkowemu chłopakowi. Ja rozumiem, zaspokój go, ale nie w miejscu publicznym, ja pierdolę. Starałam się nie kierować mojego wzroku w tamte strony. Nie miałam ochoty dzisiaj ani tańczyć, ani pić, więc siedziałam jak słup soli i gapiłam się w pustą butelkę po Johnym Walkersie, którą zdążył już opróżnić Slash. Tak, to on dotrzymywał mi dzisiaj towarzystwa, bo Steven poszedł wyrywać jakieś dziewczyny, a Monica szukała kogoś kto odpalił by jej działkę. Zagadką dla mnie pozostanie jak Saul może się zmienić po alkoholu. Z nieśmiałego i cichego chłopaka robi się z niego istna dusza towarzystwa. Jednak dzisiaj, nie wiedzieć czemu, nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Nie miałam ochoty na nic. Jemu to chyba nie przeszkadzało, bo zaczął gadać sam do siebie. Kiedy butelka przestała być interesująca, skupiłam się na pewnej grupie, która to bardziej piła na stojąco niż tańczyła. I w pewnym momencie nie mogłam uwierzyć swoim oczom. Myślałam, że wśród tych ludzi nie widzę nikogo innego, a Axla. Bez chwili namysłu wstałam i skierowałam się w jego stronę, jednak przypieprzył się do mnie jakiś ćpun i nie chciał mnie puścić. No akurat w takim momencie?! Kiedy się w końcu uwolniłam, po kolesiu ani śladu. Miałam ochotę sobie strzelić w łeb, bo co jeśli to byłby on? Mogłabym mu porządnie przypierdolić za to, że zostawił Michelle, a teraz? Może będę miała jeszcze okazję, bo miałam przeczucie, że chłopcy z Lafayette udali się właśnie do Miasta Aniołów.
Reszta imprezy nie wydawała się już taka wspaniała jaka miała być, bo po głowie wciąż chodził mi Axl, a przynajmniej ktoś wyglądający tak jak on. Chodziłam jeszcze po klubie i szukałam go, ale na nic się to zdało. Normalnie jakby zapadł się pod ziemię. Pytałam ludzi, ale większość była już tak zalana lub naćpana, że nie kontaktowali i żadnych pożytecznych informacji od nich wyciągnąć nie mogłam. Wróciliśmy do domu o jakiejś 3 nad ranem, a Popcorn i Saul zdecydowali się przespać u nas na kanapie. Mimo, że nic takiego nie robiłam poczułam się bardzo zmęczona, więc zdecydowałam, że prysznic wezmę dopiero rano. Jeśli dostanę się jakoś do łazienki. Przed snem myślałam co robi Michelle. Strasznie mi było źle z tym, że nie mogłam przy niej teraz być, kiedy została w Lafayette sama jak palec. Wciąż jednak mam nadzieję, że niedługo do mnie dołączy.
____________________________________________
* "Podpalaczka" tak naprawdę została wydana dwa miesiące później, we wrześniu.
** Chodzi o kurtkę, nie miecz. <:
*** Tak nazywam osoby homoseksualne, według mnie grzeczniej i śmieszniej. :D
Uwielbiam Twoje rozdzialy,gdy masz wene. Ten wyszedl Ci calkiem super. Mam wrazenie,ze to byl Axl. Zastanawiaja mnie mysli Claudii uciekla przed Duffem a chcialaby,zeby tu byl?
OdpowiedzUsuńUciekała przed zaangażowaniem się w związek, a nie przed samym Duffem. c;
UsuńZajebisty rozdział. No i bardzo podoba mi się nowy wygląd bloga. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: http://kilingandblood.blogspot.com/