Claudia
***
Gdy doszłam do domu pierwsze co rzuciło mi się w oczy to samochód. Czyli jest w domu. Mam nadzieję, że zajmuje się jakimiś papierami. Chociaż ostatnio była wyjątkowo cicha. Nawet gdy wracałam późno nie dostawałam żadnych reprymend. Wydawało mi się to dosyć podejrzane, ale skoro się nie przypieprzała to powinnam się cieszyć, prawda? Kiedy weszłam do środka nie mogłam uwierzyć w to co widzę. W kuchni stały pudła wypełnione rzeczami, w salonie wszystkie meble zostały po części zabezpieczone, a w środku tego wszystkiego stała matka i nad czymś się zastanawiała.
- Co to ma być do jasnej cholery?! - wykrzyczałam do niej.
- Nie drzyj się z łaski swojej. Wyprowadzamy się. - odpowiedziała mi swoim chłodnym tonem.
- Jak to się wyprowadzamy?! Tak z dnia na dzień?! No chyba nie! - mówiłam nadal podniesionym głosem.
- Normalnie, pakujemy pudła i wysyłamy. I nie, nie z dnia na dzień. Planowałam to od kilku miesięcy. Dostałam lepszą ofertę pracy. W niedziele po południu wyjeżdżamy. - powiedziała to tak, jakby mówiła mi o dzisiejszej pogodzie.
- To czemu mi nie powiedziałaś?! - I w tym momencie sobie coś uświadomiłam. To o tym chciała pomyśleć kiedy wygoniła mnie z domu tego dnia! - Czy moje zdanie się już kompletnie kurwa nie liczy?! Skoro mam się wyprowadzić z Tobą to chociaż powinnaś mnie o tym wcześniej poinformować!
- Nie powiedziałam, bo cały czas byś mi truła. Wolałam Cię postawić przed faktem dokonanym. I nie przeklinaj przy mnie, nie jesteś wśród swoich rynsztokowych znajomych. - nie raczyła nawet na mnie spojrzeć.
- Świetna matka, nie ma co. I od moich znajomych się odczep, bo nawet ich nie znasz. - powiedziałam jakoś opanowanym, lecz wciąż zdenerwowanym głosem.
- Patrząc po sposobie jakim się nosisz to pewnie nie są lepsi od Ciebie. - było czuć pogardę w jej głosie.
- Nie zmieniaj tematu! Tak właściwie, to co ze szkołą? Nie wypiszesz mnie tak z dnia na dzień. - łapałam się ostatniej deski ratunku.
- Tak właściwie to już Cię wypisałam, mianowicie załatwiłam to w poniedziałek.
- Boże... - usiadłam na podłodze i ukryłam głowę w kolanach. Tak, nienawidziłam Lafayette i chciałam się stąd wyrwać w przyszłości, ale nie teraz, nie kiedy akurat wszystko dobrze szło.
- Nie mazgaj się jak jakiś bachor, wstawaj i zacznij pakować swoje rzeczy. - rzuciła beznamiętnym tonem moja tak zwana matka.
- Czy widzisz kurwa gdzieś żebym płakała?! Widzisz, czy może już Ci padło na ten jebany mózg kompletnie i oślepłaś?! - wstałam i wskazałam palcem na moje oczy. Nie wytrzymałam. Już nie chodzi o to, że się tak do mnie odzywała. Nie powiedziała mi o tak ważnej decyzji. Zignorowała mnie, jakbym była po prostu żywą lalką, która sobie jest w jej domu i zrobi z nią to co chce.
- Nie pozwalaj sobie szmato! - w tym momencie poczułam jak zaczął piec mnie prawy policzek. Stałam jak wryta.
- A teraz z łaski swojej idź się spakuj i nie pokazuj mi się przez najbliższy czas na oczy.
Nic nie powiedziałam. Poszłam po prostu do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i dopiero teraz dotarło do mnie, co się stało. Łzy same zaczęły mi cieknąć po policzkach. A prawy wciąż piekł. Jak ja mam się z nią wyprowadzić i mieszkać kiedy nie będę miała wokół siebie nikogo? Ja tam nie wyrobię psychicznie. I jak ja to powiem Michelle i chłopakom? Przecież ona chyba się bardziej załamie niż ja, na bank będzie ryczeć. Nic nie wiem. Najlepiej jak faktycznie zacznę pakować swoje rzeczy. Moja matka jest nieugięta, a ze szkoły i tak już zostałam wypisana. Wszystko przepadło.
Kiedy skończyłam pakować swoje płyty, plakaty, ciuchy i inne rzeczy postanowiłam, że jeszcze dziś odwiedzę Michelle, mimo, że miałyśmy się wyspać. Ja dzisiaj spokojnie nie zasnę, a został nam jeden dzień ze sobą i połowa niedzieli. Zdecydowanie za mało, o wiele za mało.
Ubrałam się w byle jakie ubrania i założyłam moje czarne trampki. Matka była wciąż na dole, więc postanowiłam wyjść oknem. Było to możliwe, ponieważ przy murze rozciągała się krata na winogron. Otworzyłam okno i zeszłam powoli na dół. Raz ześlizgnęła mi się stopa, jednak po chwili znów złapałam balans. Gdy już byłam na ziemi cała i zdrowa bez namysłu pobiegłam do Michelle jak torpeda. Nie myślałam nawet ile mi to zajęło, po prostu wpadłam do ogródka i weszłam po drabinie. Zajrzałam do środka i zauważyłam ją czytającą jakąś książkę. Zapukałam mocno do okna, a ta natychmiastowo mnie zauważyła.
- Ja pierdole, Claudia, dzisiaj piątek. Stało się coś? - zapytała.
- Stało się... - Nawet nie dokończyłam, bo zalałam się łzami. Weszłyśmy do środka i usiadłyśmy na łóżku i przytuliłyśmy się do siebie.
- Ej, co jest? Coś z Twoją matką? Znowu Ci ubliżała? - zapytała ponownie z widocznym zmartwieniem wymalowanym na jej twarzy.
- Gorzej...
- To może w końcu mi powiesz?
- ...
- Claudia no do kurwy nędzy, wyduś to z siebie! - wykrzyczała i lekko mną potrząsnęła.
- Wyprowadzam się. - wydukałam.
- Co proszę... - nie mogła uwierzyć w to co powiedziałam. Zsunęła się z łóżka na podłogę i patrzyła się tępo w ścianę.
- Jak to wyprowadzasz? Jaja sobie ze mnie robisz? - zapytała, zaczynając śmiać się jak histeryczka.
- Nie, ja nie żartuję. Kurwa, sama w to nie mogłam uwierzyć... Nie mówiłam Ci tego, ale pewnego razu jak poszłam do domu w nocy po rzeczy, zastałam tam moją matkę. Wygoniła mnie, bo chciała nad czymś pomyśleć. No i kurwa już wiem o czym chciała pomyśleć... - próbowałam jej wyjaśnić chociaż trochę tą chorą sytuację.
- Czemu Ty mi wcześniej o tym nie powiedziałaś?!
- Bo myślałam, że może jej chodziło o jakieś gówno w pracy, ale nie spodziewałam się jebanej przeprowadzki! - powiedziałam z lekką irytacją.
- No dobra, ale co ze szkołą? Nie może Cię przecież wypisać od tak. - zapytała wciąż z nadzieją.
- Zrobiła już to w poniedziałek. - cisza.
-Czyli faktycznie się wyprowadzasz... - Michelle bardzo dobrze znała moją matkę i wiedziała, że ona zdania nie zmieni.
- Na to wychodzi... Ja nie chcę... - i w tym momencie znowu się rozpłakałam, po raz kolejny. Wtuliłyśmy się w siebie i Michelle również zaczęła płakać. Nigdy nie rozstawałyśmy się na długi czas, a wizja przeprowadzki napawała nas strachem. Fakt, Michelle zostanie Axl i Jeffrey, ale to nie to samo. Nie wspominając już o mnie, bo ja będę kompletnie sama.
- Kiedy wyjeżdżasz? - nagle odezwała się, wycierając nos o rękaw.
- W niedziele po południu... - odpowiedziałam spuszczając głowę w dół.
- Kurwa ona jest niemożliwa, jak mogła nam zostawić tak mało czasu. Nienawidzę jej...
- Wykorzystajmy go jak najlepiej.
Wstałyśmy o jakiejś 11, potem się ogarnęłyśmy i zeszłyśmy na dół. Pan White kończył właśnie smażyć naleśniki, a Kate już siedziała gotowa przy stole.
- Dziewczyny, co takie spuchnięte oczy macie? - spytał zmartwiony.
- Tato, bo... Claudia się wyprowadza... - odezwała się Michelle.
- Ale jak to, tak nagle? - na jego twarzy pojawił się piękny przykład zdziwienia.
- Nie zna pan mojej matki...? - byłam nieźle przybita, było to widać, słychać, a czuć to już nie wiem.
- No tak... Ale naprawdę decyzja już zapadła na dobre?
- W niedzielę po południu wyjeżdżam.
- Boże. Strasznie szybko. I nic Ci nie mówiła wcześniej?- dopytywał.
- Nie... Zresztą, przepraszam, ale rozumie pan, nie mam ochoty o tym rozmawiać. Trzeba jeszcze korzystać, póki jestem w Lafayette. - próbowałam wysilić się na uśmiech, ale coś nie wyszło.
- Rozumiem. No, ale przynajmniej mam dla was pyszne naleśniki! - uśmiechnął się do nas serdecznie i usiadłyśmy przy stole. Michelle miała zajebiste szczęście mieć takiego ojca.
- Claudia, ja nie chcę, żebyś się wyprowadzała. - powiedziała Kate z widocznie smutną miną.
- Niestety tak czasami musi być, nie wszystko dzieje się po naszej myśli... - westchnęłam i zaczęłam jeść swojego naleśnika.
- Nie martw się mała, Claudia będzie nas odwiedzać! - próbowała pocieszyć ją jakoś jej siostra i chyba się udało.
Po śniadaniu postanowiłyśmy iść na forty, bo pewnie tam siedzą dziś chłopaki, o ile wstali. Chociaż nawet jeśli nie, to i tak w końcu tam przyjdą. A ja chcę zmarnować swój ostatni dzień właśnie w tym miejscu.
Miałyśmy jednak szczęście, bo rudy z Jeffreyem siedzieli na murku popijając jakiegoś taniego winiacza, jak zwykle. Axl zauważył nas pierwszy.
- Co wy tak wcześnie? - zapytał zdziwiony, nie racząc nas przywitać.
- Claudia się wyprowadza. - walnęła prosto z mostu Michelle. W tym momencie patrzyłam się na jakiś kamień nieopodal mojej stopy. Nie wiem czemu, było mi wstyd.
- Ale jak to? - spytał Jeff, który zareagował tak samo jak Axl.
- Normalnie, moja pojebana matka tak postanowiła i wyjeżdżam jutro po południu, więc proszę was abyśmy spędzili ten dzień tak, jak to zawsze robimy. - wygłosiłam swój monolog i popatrzyłam na chłopaków. Zrozumieli, a w oczach bruneta dostrzegłam smutek. Bolało mnie to cholernie. O nic więcej nie pytali.
- To ja pójdę kupić jeszcze jakieś wino. - zaoferował się Jeffrey.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i lekko się uśmiechnęłam.
Cały dzień spędziliśmy praktycznie w tej dziurze, wypijając 7 butelek wina. Nie pytajcie skąd kasa, bo taką zawsze się znajdzie. Ci dwaj jakoś się jeszcze trzymali, ale gorzej było z nami. Jednak i tak wszystko pamiętam. Te śmiechy, rozmowy o wszystkim i niczym, po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem, póki jeszcze byliśmy wszyscy razem. Niestety, o godzinie dwudziestej drugiej musieliśmy się zbierać. W końcu trzeba dokończyć pakowanie. Uściskałam ich mocno, nawet Axla, i rozeszliśmy się w swoje strony. Michelle postanowiła spać dzisiaj u mnie, pomoże mi jeszcze z ogarnianiem moich rzeczy. I oczywiście chciałyśmy spędzić ze sobą jak najwięcej czasu.
Przez całą drogę powrotną byłyśmy cicho. Nam to nie przeszkadzało. Tego potrzebowałyśmy. Zastanawiałam się jak to będzie. Znowu nowa szkoła. Tylko tym razem nie będę znała kompletnie nikogo, Michelle i chłopaków przy mnie nie będzie. A ludzie już będą siebie znać i pewnie będę typowym wyrzutkiem. Nie to, że zależy mi na jakiejś popularności czy reputacji. Po prostu bycie wyrzutkiem samemu a z kimś to duża różnica. W grupie raźniej, prawda?
Gdy weszłyśmy do domu moja mama siedziała w swoim biurze i nawet nie zwróciła uwagi na nas kiedy weszłyśmy, wspomniała tylko coś o pakowaniu i więcej nic od niej nie usłyszałyśmy. Mój pokój, wcześniej oblepiony plakatami i zdjęciami, teraz świecił pustkami. Ten widok był strasznie dobijający. Podzieliłyśmy moje rzeczy na te do wysyłki i na te, które wezmę ze sobą. Gdy skończyłyśmy, usiadłyśmy razem na łóżku i przytuliłyśmy się do siebie raz jeszcze. Zaczęłyśmy wspominać ostatnie kilka miesięcy i inne mniej ważne wydarzenia z naszego życia. Gadałyśmy do jakiejś 6 rano. Michelle zasnęła, jednak ja nie miałam takiego zamiaru. Postanowiłam zachować sen na męczącą drogę. Właśnie, nawet nie wiem gdzie się przeprowadzam. Świetnie Claudia, brawa dla ciebie. Zapytam matki kiedy się obudzi.
Siedziałam tak do 10 rano, sama nawet nie wiem jak mi się to udało. Wyglądałam jak zombie, jednak to mnie jakoś nie obchodziło. Nic mnie właściwie nie obchodziło. Po chwili obudziła się Michelle.
- O, widzę, że wstałaś wcześniej ode mnie. - powiedziała jeszcze zaspana.
- Tsa, wstałam... - wymamrotałam pod nosem.
- No, to mamy jeszcze jakieś kilka godzin dla siebie. - stwierdziła, uśmiechając się. Jednak wiem, że za tym uśmiechem krył się smutek.
- Zostańmy tu, nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Dobrze.
Kolejne godziny dłużyły się niemiłosiernie. Pewnie powinnyśmy się cieszyć, jednak nie potrafiłyśmy, ponieważ myśl o bliskim rozstaniu nie dawała nam spokoju. Rozmowa się nie kleiła, ja byłam znowu nerwowa. Przynajmniej dowiedziałam się, gdzie się przeprowadzam. Miejscem mojego zamieszkania niedługo będzie Seattle, po prostu pięknie. Już nie wiem co jest gorsze, Lafayette pełne ćpunów i dziwek czy może Seattle, gdzie ciągle pizga deszcz i jest w chuj duże. Dla mnie, przynajmniej. Każde miasto większe od tego zadupia jest dla mnie duże.
Wybiła godzina 15, stałam przed domem z Michelle i czekałam, aż matka załaduje moje rzeczy do samochodu. Dziewczyna nie mogła przestać płakać, jednak ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie, gdy ona była w pobliżu. Nie chciałam wysłuchiwać potem jaka to ja jestem w drodze do Seattle.
- Dobrze, wszystko gotowe. Możecie zacząć się żegnać i jedziemy. - powiedziała moja tak zwana matka i wsiadła już za kierownicę.
- No, to w końcu nastał ten moment... - powiedziałam to tak cicho, że ledwie było mnie słychać.
Michelle nic nie powiedziała tylko przytuliła mnie mocno i zaczęła płakać jeszcze bardziej. Ja w końcu też nie wytrzymałam.
- Obiecaj, że jak będziesz już na miejscu to do mnie zadzwonisz. - wyszlochała.
- Obiecuję. - przytuliłam ją ostatni raz i wsiadłam do samochodu. Pomachałam jej jeszcze przez szybę i odwróciłam się w drugą stronę. Nie mogłam już na nią patrzeć, tak zapłakaną. Sama byłam nie lepsza. O dziwo matka nic nie mówiła. Czyli może miała jakieś tam uczucia. Zaczyna się dla mnie nowe życie, niekoniecznie lepsze.
Że co proszę? Nie wierzę, że jej matka była do tego zdolna ;_;
OdpowiedzUsuńByła zmuszona zostawić przyjaciół i jechać do obcego miasta. Będzie tam sama. No niestety, życie. Ale mam nadzieję, że pozna tam Duffiastego. Może on jej da choć trochę szczęścia...
No nic, czekam na kolejne :3
Ta jej matka... Ugh. Koszmar. No ale jak to mówią rodziców się nie wybiera. ;/ Dziewczyny musiały się rozstać. Ryczę ;-;
OdpowiedzUsuńPocieszeniem jest to, że wyjeżdża do Seattle. :)))))))) A Seattle równa się Duff. :33
Lecę czytać dalej. :)