Claudia
Obudziłam się gdy zajechałyśmy na jakąś stację benzynową. Rozejrzałam się wokoło i kompletnie nie mogłam rozpoznać miejsca w którym byłam. Zastanawiałam się jak daleko już jesteśmy.
- Ile kilometrów mamy za sobą? - spytałam, przecierając moje jeszcze senne oczy.
- Koło 150, nie jesteśmy nawet w 1/4 tego, co mamy przejechać. Więc jeśli musisz iść do toalety zrób to teraz, bo potem nie mam zamiaru specjalnie się dla ciebie zatrzymywać. - rzuciła wychodząc z samochodu.
Nic nie odpowiedziałam tylko poszłam do ubikacji tak jak powiedziała. Z tego co się orientuję droga do Seattle zajmie nam jakieś 2 dni. Pięknie. Nie wiem jak ja to przetrwam. Nie dosyć, że muszę spędzić ten czas sam na sam z matką, to jeszcze wątpię, aby puściła jakąś muzykę. Tak, moja rodzicielka uwielbiała ciszę.
Kiedy załatwiłam swoje sprawy i kupiłam coś w sklepie, Margaret (bo tak miała na imię moja mama) siedziała już gotowa za kierownicą. Podbiegłam do auta i wsiadłam na tyły.
- Mogłabyś włączyć radio? - zapytałam, chociaż wiedziałam, że szanse są nikłe. Spróbować zawsze można.
- Nie, muzyka mnie rozprasza. Chcesz to idź spać. - odpowiedziała spoglądając w lusterko.
- Dzięki mamusiu. - powiedziałam z ironią w głosie i ułożyłam się wygodnie na siedzeniach. Bo co miałam innego zrobić? A spać nadal mi się chciało, więc i tak bym "odleciała". Tak też się stało.
***
Mój nowy dom nie różnił się bardzo od tego w którym mieszkałam. Był tylko trochę mniejszy. Białe ściany, przedsionek, blablabla. Typowe.
- Ciężarówka z meblami i innymi rzeczami przyjedzie jutro, więc weź swój karton z bagażnika i wybierz pokój. - usłyszałam, jednak gdy się odwróciłam matka już weszła do domu. Otworzyłam bagażnik i wzięłam pudło wypełnione moimi ciuchami i innymi bzdetami. Nie było ciężkie, więc dałam sobie radę. Na piętrze były 3 pokoje, jeden po lewo, drugi po prawo a trzeci po środku. Wybrałam ten po lewo. Pomieszczenie było mniejsze od tego które miałam, jednak mi to pasowało. Mniej miejsca do zapełnienia, czyli mniej roboty dla mnie kiedy przyjedzie reszta rzeczy. Gdy spojrzałam na ściany już miałam w głowie plan jak porozmieszczać plakaty i zdjęcia. Ale o tym potem. Teraz musiałam poukładać ubrania i przyszykować się do jutrzejszego dnia. Tak, już jutro szłam do nowej szkoły. I szczerze? Bałam się. Wiedziałam tylko gdzie leży budynek, i że droga zajmie mi może z 20 minut. Lekcje zaczynały się na 8:45, więc będę musiała wcześniej wstawać. Świetnie.
Kiedy skończyłam robotę z układaniem, postanowiłam, że pozwiedzam trochę moją nową okolicę. Była dopiero 18, więc mam wystarczająco czasu aby rozeznać się w terenie i może wyszukać najkrótszą drogę do szkoły. Wzięłam też trochę pieniędzy, bo nie powiem, ale lekko mnie suszyło. Chyba nie popadam w alkoholizm? Założyłam jakieś podarte spodnie, koszulkę z Sex Pistols i moją nieśmiertelną ramoneskę. I oczywiście glany. Przed wyjazdem zdążyłam kupić nowe, bo poprzednie nie wytrzymały wspinaczki po ogrodzeniu.
Wychodząc zauważyłam, jak Margaret męczyła się ze swoimi kartonami. Nie pomogłam jej, bo i po co? I tak pewnie by się darła, że źle otworzyłam pudło albo postawiłam je w nieodpowiednim miejscu. No, ale koniec o mojej matce, trzeba wyczaić jakiś monopolowy. Gdy wyszłam na zewnątrz deszcz przestał już padać, jednak ciemne chmury nadal wisiały nad miastem. Trudno, jak zmoknę to zmoknę, najwyżej będę chora i nie pójdę do szkoły, co było dla mnie fantastyczną opcją. Szłam przed siebie licząc, że po drodze spotkam jakiś sklep. Chyba szczęście zdecydowało mi dziś potowarzyszyć, bo gdy skręciłam w prawo od razu przed moimi oczami pojawił się mały sklepik. Sprawdziłam, czy nie zgubiłam po drodze pieniędzy i wmaszerowałam do środka. Rozejrzałam się i zauważyłam na kasie starszą panią. Wizja napicia się coraz bardziej stawała się dla mnie nieosiągalna, ponieważ z reguły staruszki takie jak ona nie sprzedawały alkoholu "młodzikom". Jednak wierząc w moje dzisiejsze szczęście postanowiłam spróbować.
- Witam, chciałabym kupić to wino. - starałam się brzmieć najdoroślej jak mogłam i wskazałam palcem na półkę z trunkami.
- 21 lat skończone? - zapytała kasjerka mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Oczywiście, nie widać? - próbowałam się wysilić na najszczerszy uśmiech jaki posiadałam. Problem w tym, że ta kobieta strasznie działała mi na nerwy i zamiast tego wyszedł jakiś niezgrabny grymas.
- Dziecinko, dałabym Ci maksymalnie 19 lat. - zakpiła ze mnie. Ludzie, trzymajcie mnie.
- No wie pani, te dzisiejsze kremy naprawdę są rewelacyjne. - zaśmiałam się sztucznie, bo na prawdziwy śmiech byłam zbyt wkurzona. Jednak ktoś na drugim końcu sklepu miał z tego niezły ubaw. Tym kimś okazał się chłopak z bujną czupryną brązowych włosów. Miał na sobie koszulkę z Ramones, na co lekko się uśmiechnęłam. Jednak starszej pani nie było do śmiechu.
- Koniec żartów. Wróć kiedy skończysz swoje 21 urodziny, dziecinko. - no wyjebie jej za tą dziecinkę. Zacisnęłam zęby i wyszłam z tego sklepu. Usiadłam na schodkach i myślałam co zrobić. Nie wpadnę tam i nie wyrwę jej tych win siłą. Pierwszy dzień w tym mieście, a ja już czuję, że go nie polubię. Nagle z moich przemyśleń wyrwała mnie czyjaś ciepła dłoń na ramieniu.
- Masz złe podejście do Pani Bitterbuck. - powiedział do mnie chłopak podając mi butelkę. Ten sam, który wcześniej śmiał się z mojej "konwersacji".
- Więc tak ta stara torba ma na imię... - stwierdziłam i wzięłam od niego butelkę. - Nie musiałeś, ale dziękuję. Ratujesz mi życie. - mówiąc to uśmiechnęłam się do niego serdecznie. Zauważyłam, że ma ładne brązowe oczy. Chwila, Claudia, co?
- Hahah, nie ma sprawy. Widzę, że mamy podobne gusta. - mówiąc to spojrzał na moją koszulkę, a przy okazji pewnie i piersi. Dziwnie się poczułam.
- No, przynajmniej ktoś normalny w tym mieście. - tak, jakbyś już poznała tu wszystkich ludzi, brawo.
- Czy ja wiem czy normalny. - zaśmiał się pod nosem. - Michael jestem, ale mów mi Duff. - usiadł koło mnie i podał mi rękę.
- Claudia. - uścisnęłam jego dłoń dosyć niepewnie.
- Ładne imię. - cały czas się uśmiechał.
- Dziękuję, ale ja tak nie uważam. - otworzyłam w końcu moje wino i wzięłam pierwszy łyk.
- Właśnie, nie widziałem Cię tu wcześniej. Przeprowadziłaś się? - próbował jakoś podtrzymać naszą rozmowę.
- Dzisiaj przyjechałam do tego miasta. - odpowiedziałam mu lekko przygnębiona. Ciekawe co u Michelle? Właśnie! Miałam do niej zadzwonić! Ja i moja niezawodna pamięć. Może powinnam zacząć brać jakieś tabletki? Zadzwonię od razu gdy wrócę do domu.
- Aha... - chyba trudno było mu cokolwiek powiedzieć gdy zobaczył mój wyraz twarzy. - Masz tu jakichś znajomych? - zapytał po chwili.
- Nie, ogólnie o przeprowadzce dowiedziałam się dwa dni temu. Bosko, prawda? - powiedziałam sarkastycznym tonem.
- Rany, czemu tak?
- Bo moja matka jest pojebana, tyle w temacie. Wybacz, ale nie mam ochoty o tym rozmawiać. - może zabrzmiałam wrednie, jednak na wspomnienie ostatnich dni krew nadal mi wrzała. Nie wiem, czy kiedykolwiek jej to zapomnę. Gadam, jakby zrobiła mi najgorszą rzecz na świecie, ale dla mnie tak właśnie było.
- Nie no, rozumiem. Zresztą, znamy się dopiero z pół godziny. - znowu się zaśmiał. Czy on zawsze ma dobry humor?
- Dziękuję. A tak w ogóle to muszę się już zbierać, jutro szkoła a ja nadal nie znam drogi. Nie chcę zawalić pierwszego dnia. - próbowałam zażartować, jednak nie wiem czy mi wyszło, zważając na mój nastrój.
- Odprowadzę Cię. W końcu nie znasz jeszcze dobrze miasta, a robi się dosyć ciemno, nieprawdaż? - podniósł się i podał mi po raz kolejny rękę, której tym razem nie chwyciłam.
- Jaki gentleman. Ale wiesz, potrafię sama wstać. - puściłam do niego oko i ruszyłam w swoją stronę. Po chwili do mnie podbiegł.
W drodze powrotnej rozmawialiśmy głównie o muzyce. Dowiedziałam się, że słuchamy prawie tych samych zespołów. Z wyjątkiem, że ja lubiłam jeszcze wykonawców typu The Cure, The Smiths, etc. Przez całą naszą rozmowę był strasznie pogodny, co udzieliło się również i mnie. Pocieszył mnie też fakt, że Duff jest w mojej szkole. Czyli może nie będzie aż tak źle.
- No, to ja już będę się żegnać. - nie wiem czemu, ale chciałam go uściskać. Był jedyną osobą, z którą mogłam tutaj porozmawiać. Zamiast tego zdecydowałam się mu pomachać. Znam go przecież może z dwie godziny.
- Czyli to Ty wprowadziłaś się do domu starego Carla! Jaki zbieg okoliczności! - wykrzyczał, kiedy spojrzał na mój dom i na jego twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech niż do tej pory u niego zaobserwowałam.
- Nie wiem kto to stary Carl, ale czemu zbieg okoliczności? - spytałam, bo byłam trochę zdezorientowana jego reakcją.
- Tak się składa, że mieszkam obok. - banan nadal nie schodził mu z ust.
- Serio? - takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. I nie wiedziałam, czy cieszyć się z tego powodu czy już zacząć się przeklinać.
- Nie, żarty sobie robię wiesz? - zaśmiał się pod nosem. - Tak, mieszkam w tym domu obok. A skoro tam mieszkam, to spodziewaj się rano mojej wizyty, bo idziemy razem do szkoły. - narzucił mi już z góry. Może najlepiej jak mi od razu cały dzień rozplanuje?
- Czy to rozkaz?
- Nie, ale chyba nie znasz drogi, hmm? - no dobra, punkt dla niego.
- Ale jeśli Cię jutro nie będzie, to wiedz, że bardzo łatwo znajdę twoją osobę, nieważne gdzie byś się ukrył... a potem nie chcesz wiedzieć co dalej. - próbowałam być jak najbardziej poważna, jednak obydwoje zaczęliśmy się śmiać.
- Dobrze, to bądź gotowa o 8:20 - powiedział i udał się do swojego domu.
Kiedy weszłam do środka matka już siedziała w swoim nowym biurze i nie bardzo ją obchodziła moja obecność. Wyniosłam z kuchni jakąś bułkę i poszłam do swojego pokoju. Ściany wydawały mi się takie przytłaczające, mimo, że były koloru czerwonego. Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła powiesić moje plakaty i inne pierdoły. Wzięłam szybki prysznic i położyłam się do łóżka. Była godzina 21, ale wiedziałam, że prędko nie zasnę. Miałam zbyt dużo spraw na głowie, o których musiałam pomyśleć. I jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć o co chodziło. Po paru minutach intensywnego myślenia przypomniało mi się, że miałam zadzwonić do Michelle. Chyba faktycznie będę musiała brać jakieś tabletki.
Wstałam i pędem pobiegłam na dół, po czym wykręciłam numer i czekałam na sygnał. Za pierwszym razem się nie udało. Podejście numer dwa. Nikt nie odbiera. Do trzech razy sztuka, jak to mówią. W końcu raczyła podnieść słuchawkę.
- Boże, dziewczyno, co się z Tobą dzieje?! Nawet nie wiesz jak się martwię! - wykrzyczała mi do ucha.
- Ok, ok, rozumiem, ale proszę, nie drzyj się. Przepraszam.
- Chyba będę musiała prosić Cię o to samo, bo mam Ci coś ważnego do powiedzenia. - oho, to nie oznaczało niczego dobrego.
- No wal.
- Jestem z Axlem.
- Co kurwa?! - krzyknęłam z niedowierzaniem. Jak to jest? Od tak sobie? Boom i już? Wiem, że wcześniej coś tam ze sobą kręcili, ale nie sądziłam, że już są na tym etapie. - Jak to jesteście? Co się wydarzyło podczas moich DWÓCH dni nieobecności?
- No... jakoś tak wyszło...
- Takiej wymówki używa się jak wpadniesz, a nie jak z kimś jesteś. Mów mi tu jak na spowiedzi. - wypytywałam się, bo kompletnie nie wiedziałam jak mogło do tego dojść.
- Rany no, upiłam się, mieliśmy... intymny moment i jakoś no... na drugi dzień byliśmy razem. - widać, że tłumaczenie tej całej sytuacji przychodziło jej z trudem.
- Intymny? To znaczy?
- Całowaliśmy się i gdyby nie policja to już bym nie była dziewicą. - halo, policja? Co? Ja pierdole, wyjedź człowieku z miasta na dwa dni, a wszystko się pokomplikuje. Ja nie chcę wiedzieć co się będzie działo potem.
- Dobrze, resztę opowiesz mi jutro, bo muszę się wyspać. Jak coś to u mnie wszystko dobrze, i zapisz sobie ten numer. - kiedy wyrecytowałam jej rząd cyferek skończyłyśmy gadać i wróciłam do swojego pokoju. Nie spałam do jakiejś 1, a i tak nie przemyślałam wszystkiego co chciałam. I najważniejsza rzecz. Jak to jutro będzie?
Wstałam o 7:40, a może bardziej zwlokłam się z łóżka. Aby się rozbudzić wzięłam 5 minutowy, lodowaty prysznic. Zawsze mi to pomaga. Potem ubrałam się w skórzane spodnie i luźną koszulkę z Aerosmith, na to założyłam jeansową kurtkę i kowbojki. Włosy puściłam luźno. Nie chciało mi się bawić z makijażem więc pomalowałam tylko rzęsy. Jakoś nie zależało mi na opinii mojej klasy i co o mnie powiedzą. Wzięłam moją wysłużoną torbę i wyszłam na zewnątrz. Pogoda nie była taka zła, przynajmniej na ten moment. Usiadłam na schodkach i czekałam. Spóźniał się. Jeśli mnie wystawił, to mu tego nie podaruję. Nie lubię, gdy ktoś robi ze mnie idiotkę. Jednak po kolejnych 5 minutach zobaczyłam jak Duff wybiega ze swojego domu i o mało się nie przewrócił o kosz na śmieci. Zachichotałam pod nosem, ale kiedy do mnie podbiegł udawałam, że tej sytuacji nigdy nie było.
- 10 minut spóźnienia. - powiedziałam surowym tonem i zaczęłam mierzyć go wzrokiem.
- Naprawdę przepraszam, miałem ... małą wymianę zdań z rodzeństwem. - podrapał się po głowie i widać po nim było, że jest dość zmieszany.
- Daj spokój, żartowałam. Aż tak poważnie wyglądałam? - zaczęłam się śmiać aby rozładować trochę atmosferę.
- No, nie powiedziałbym, że żartujesz. Lepiej już chodźmy, bo mamy 10 minut do nadrobienia. - mówiąc to chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą. Szliśmy szybkim marszem, jednak to nie przeszkadzało nam w rozmowie. Przyznam, że dobrze mi się z nim gadało. Nawet bardzo. Nie byłam spięta, jak to miałam w zwyczaju kiedy rozmawiałam z nowo poznanymi osobami. Duff wydawał się być zawsze w dobrym humorze, co mi się podobało i nawet chyba tego potrzebowałam. Nadal nie mogłam przestać myśleć co u Michelle i chłopaków, jednak dzisiaj zadzwonię do niej ponownie aby dokończyć wczorajszą konwersację.
Kiedy dotarliśmy do szkoły, momentalnie zrobiłam się blada. Nie mogłam zrobić kolejnego kroku. Po prostu ta szkoła była OGROMNA. Nie ma porównania do tej szopy z Lafayette. I jeszcze tak dużo ludzi... Przecież ja się w niej zgubię i odnajdą mnie po kilkunastu latach, koczującą w jakimś zapuszczonym składziku. Chłopak chyba też zauważył, że coś jest ze mną nie tak.
- Ej, wszystko ok? Nie wyglądasz najlepiej. - spytał zmartwiony.
- Nic, tylko ta szkoła jest... duża. - wydukałam.
- Hahah, nie martw się, przyzwyczaisz się do tego. Zresztą, nie zostawię Cię samej, nie bój. - po tym uśmiechnął się do mnie serdecznie i to dodało mi otuchy. Claudia, ogarnij się. Jeszcze będziesz znała tą szkołę najlepiej ze wszystkich!
Kiedy weszliśmy do środka Duff wyjaśnił mi gdzie leżą poszczególne klasy, a potem musiał udać się do toalety. Nie chciał mnie zostawić, jednak nie mam przecież 5 lat, dam sobie radę. Jakoś. Po intensywnych poszukiwaniach mojej klasy w końcu mi się udało. I nawet się nie spóźniłam. Gdy zobaczyłam nauczyciela postanowiłam poinformować go aby wiedział, że to ja jestem nową uczennicą. Wydawał się dosyć miły i zdecydował przedstawić mnie klasie jak wszyscy uczniowie wejdą do środka. Świetnie, będę pewnie musiała powiedzieć jakieś bzdety typu mam na imię Claudia, liczę sobie 16 lat, lubię kucyki i ABBĘ. Rzygam.
Gdy ludzie zaczęli wchodzić do środka, ja stałam przy biurku i stawałam się coraz bardziej nerwowa. Czułam wzrok innych, co było dla mnie jeszcze bardziej stresujące. W końcu nastał moment w którym miałam się, że tak powiem zaprezentować.
- Cisza! - próbował stłumić nastolatków, którzy już zaczęli pewnie wymyślać niestworzone historie na mój temat. - Jak widzicie dołączyła do nas nowa osoba. I proszę zakończyć wszelkie rozmowy w tym momencie. - kiedy wypowiedział te słowa klasa w końcu ucichła. Przełknęłam ślinę i stanęłam na środku klasy.
- Mam na imię Claudia, 16 lat, przyjechałam z Indiany. Więcej nie musicie wiedzieć. - pewnie zabrzmiałam jak Jeffrey, ale nie interesowało mnie to, czy dobrze wypadłam, bo gdy zobaczyłam dwie blondyny wytykające mnie palcem krew od razu zaczęła mi buzować. Mam nadzieję, że nie zrobiłam się czerwona. Jednak kiedy ponownie rozejrzałam się po klasie w ostatnim rzędzie po prawo dostrzegłam nikogo innego jak szczerzącego się Duffa. Kamień spadł mi z serca, może nie będę do końca takim wyrzutkiem. Zajęłam miejsce na drugim końcu sali przy oknie. Spojrzenia innych wciąż koncentrowały się na mnie, jednak starałam się nie zwracać na to uwagi. Zwróciłam swój wzrok w stronę mojego kolegi i oboje uśmiechnęliśmy się do siebie.
Lekcje minęły dosyć szybko, poznałam już większość nauczycieli a przerwy spędziłam z Duffem. Zaznajomiłam się też z jego przyjacielem o imieniu Andy, który w sumie był mi obojętny. Nie to, że go nie polubiłam. Po prostu wydał mi się trochę nijaki. Jednak nie powinnam go skreślać już na starcie, prawda?
Wróciliśmy wszyscy razem do domu, chociaż Andy opuścił nas wcześniej, bo mieszkał bliżej. Umówiłam się potem z chłopakami na przechadzkę po mieście, bo w końcu wychodzić będzie trzeba, a nie mogę spacerować tylko po naszym osiedlu. Kartony jeszcze nie doszły, co zaczęło mnie strasznie irytować ze względu na puste ściany mojego pokoju i braku płyt. Zapisałam sobie jeszcze na dłoni aby zadzwonić potem do Michelle, bo z moją pamięcią różnie bywa jak już wiecie. Matki nie było w domu. Chociaż ta rzecz pozostała bez zmian.
Duff, Duff, Duff, Duff, Duff, Duff, Duff, Duff *.* *.* *.* *.*
OdpowiedzUsuńCzytam dalej. ;D