Rozdział 12

Dzisiaj speszjalne słowo wstępu od jednej z autorek, czyli Claudii. A czemu speszyl? No bo jak już pewnie wiecie, dzisiaj swoje 49 urodziny obchodzi nasz kochany alkoholik Duff! Ja od siebie chciałam mu życzyć odpornej trzustki i wątroby, aby nadal dzielnie trzymał się żony, której i tak nie lubię, oraz żeby jego córki chociaż odrobinę zmądrzały. Pieniędzy nie ma co, bo i tak ma w cholerę, a szczęście samo przyjdzie. Wszystkiego najlepszego!

Claudia

Czas mijał, i zanim się zorientowałam został tydzień do Wigilii. Powinnam się cieszyć tą całą świąteczną atmosferą, jednak ona tylko mnie dobijała. A może bardziej fakt, że w tym roku będę obchodzić to święto sama. Bo na towarzystwo matki nie ma co liczyć. Zapewne weźmie sobie jakiś dyżur, będzie mieć wtedy podwójnie płacone. Zresztą, nie chciałabym spędzić z nią tego na pozór wyjątkowego dnia. Zawsze na Wigilię przychodziłam do Michelle. Jej tata gotował wtedy przepyszne dania, mała Kate biegała i śmiała się wokoło, a my pomagałyśmy sprzątać i wszystko przygotowywać. Na tą myśl poczułam, że mój policzek zrobił się wilgotny. No pięknie. Wstałam z łóżka, była 10:30. Wczoraj skończyła się szkoła i wracamy dopiero po nowym roku. Całe szczęście. A co do szkoły, to zapoznałam się lepiej z Alice. Okazała się naprawdę fajną dziewczyną, ale to zajęło mi jakieś dwa tygodnie aby ją, że tak powiem, rozpracować. Jest bardzo zamknięta w sobie i nieśmiała. W sumie, to jej się nie dziwię. Po tylu latach dokuczania i wyśmiewania się z niej. Ja bym nie wytrzymała. Postanowiłam sobie, że pomogę jej w przełamywaniu swoich słabości. I co najważniejsze, zdobyć jej zaufanie. Nie mogę przecież polegać tylko na Duffie, prawda? 

Nagle usłyszałam pukanie od strony okna. Już wiem kto to był, zdążyłam się przyzwyczaić. O wilku mowa.
- Panie McKagan, nie nauczyli Cię korzystać z drzwi? - westchnęłam i wpuściłam jegomościa do środka.
- Nauczyli, ale tak jest ciekawiej. - uśmiechnął się do mnie i uściskał na powitanie. Zawsze robi mi się po tym jakoś tak... ciepło w środku. Dobra, Claudia ogarnij się. 
- A więc, co Cię do mnie sprowadza? - zamknęłam okno i usiadłam na łóżku, po chwili do mnie dołączył. 
- Po prostu mi się nudzi. - odpowiedział, jednak wciąż miałam wrażenie, że nie o to chodzi. Przez przeszło miesiąc zdążyłam go dosyć dobrze poznać i wiedziałam, kiedy jest coś na rzeczy. 
- Mi się coś nie wydaje. Mów, bo nie chce mi się bawić w żadne gierki. - spojrzałam na niego i zobaczyłam, że zaczął się... lekko rumienić?! Co, Duff się rumieni?! Nie wierzę!
- No... bo kurwa, wiem, że z Twoją matką jakoś zajebiście nie jest, a niedługo Wigilia i w ogóle. I nie chciałem, żebyś spędziła ją sama, no i... jak nie masz żadnych planów to możesz wpaść do nas na kolację, moja mama nie będzie mieć nic przeciwko. - wypalił i zaczął gapić się w podłogę. Zachciało mi się śmiać. Wyglądał tak niewinnie! Nie chciałam go jednak jeszcze bardziej zawstydzać, więc wstrzymałam swój śmiech. Nie powiem, zrobiło mi się miło. 
- Dziękuję. Naprawdę to doceniam, i skoro Twoja mama nie ma nic przeciwko to może wpadnę. I tak raczej nie będę miała co robić. - uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam się do niego. Jak on to robił, że zawsze wiedział jak rozwiązać moje problemy? 
Już chciałam się odsunąć, ale poczułam, że on tylko pogłębił uścisk. Nie prostestowałam, siedzieliśmy tak przez chwilę, jednak po jakimś czasie powiedziałam, że muszę iść do toalety. Co oczywiście było kłamstwem. W łazience tylko spojrzałam na siebie i na myśl nasuwało mi się tylko jedno pytanie: Claudia, co się z Tobą do kurwy dzieje? Normalnie odepchnęłabyś go po pięciu sekundach, a teraz? Mam nadzieję, że to nie jest to o czym myślę.
Wyszłam z łazienki i zobaczyłam, że Duff z łóżka przeniósł się na krzesło i patrzył się ślepo w ścianę. Nawet nie zauważył kiedy weszłam do środka. 
- Ej, co jest? Stało się coś? - zapytałam niepewnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Świetnie, pewnie coś zjebałam, jak zwykle. Może rozmyślił się z tą Wigilią? Boże, mam nadzieję, że nie, bo nie wiem co wtedy zrobię. 
- Nie, coś ty! Zamyśliłem się. - po chwili obdarzył mnie jednym z tych swoich rozbrajających uśmiechów. Trochę się uspokoiłam. 

Ten wieczór spędziliśmy głównie słuchając muzyki i gadając o różnych pierdołach, jak zwykle. W towarzystwie Duffa czułam się swobodnie, nic mnie nie stresowało ani nie myślałam o tym, co wypada powiedzieć a co nie. Zupełnie jak przy Michelle. Wczoraj rozmawiałyśmy. Jak się dowiedziałam, że prawie to zrobiła z Axlem, to myślałam, że ją rozkurwię przez tą słuchawkę. No każdy tylko nie ten rudy popierdolec. Już wolałabym Jeffreya, naprawdę. Ale i tak coś czuję, że to właśnie z nim to zrobi. No cóż, przecież jej tego nie zabronię. Ona będzie potem żałowała. A ja ostrzegałam. 

***
Przez następne kilka dni zastanawiałam się co kupić Duffowi na prezent, bo przecież nie wypadało przychodzić z niczym. Chciałam, aby to było coś wyjątkowego, a nie kolejna płyta czy koszulka. Kurwa, zachowuję się jakbym wybierała prezent dla chłopaka, a nie przyjaciela! Mówię wam, źle ze mną. A skoro ja to stwierdzam, to musi być prawda. Znałam Seattle już dość dobrze, więc przeznaczyłam jeden z moich cennych dni do pochodzenia po sklepach. Kompletnie nic mi się nie podobało. Nie wspominając już o tłumach ludzi, którzy byli wszędzie, i to dosłownie. Nienawidziłam tego, ale musiałam jakoś przetrwać. 

Już miałam wracać do domu, kiedy nagle na kogoś wpadłam. Tą osobą okazał się nie kto inny jak Alice. Ucieszyłam się na jej widok, bo może ona zna jakieś dobre miejsce?
- Cześć Alice! - przywitałam ją i uściskałam na powitanie.
- O, cześć. - odpowiedziała cicho i na jej twarz wstąpił nieśmiały uśmiech.
- Słuchaj, mam pewną sprawę. Śpieszy Ci się gdzieś? - spytałam, bo wyglądała na dosyć zagubioną. Była moją jedyną nadzieją.
- Niespecjalnie. Wyszłam tylko aby kupić sobie coś do jedzenia. Czy coś się stało? - poprawiła nerwowo grzywkę i spojrzała na mnie.
-  Nie, nie! Po prostu pomyślałam, że może znasz jakieś ciekawe sklepy, gdzie mogłabym kupić jakiś prezent. Ale nie taki zwykły. 
- W sumie to znam, jeśli chcesz jakąś niepowtarzalną rzecz. Tylko nie wiem, czy jest jeszcze otwarte. Szczególnie w taki dzień jak dzisiejszy. 
- Mam czas, a prezent mi jest bardzo potrzebny. - powiedziałam i patrzyłam na nią zniecierpliwiona. 
- Rozumiem. W takim razie za mną. 
Alice prowadziła mnie dotąd nieznanymi mi uliczkami, które o późnej porze pewnie przyprawiłyby mnie o dreszcze. Naprawdę, nie chciałabym tutaj przechodzić w środku nocy. Przynajmniej sama. Po kilkunastu minutach drogi stanęłyśmy przed małym sklepikiem, który chyba był czymś na wzór antykwariatu, jednak nie do końca. Czarna miała rację, tutaj faktycznie mogę znaleźć coś godnego uwagi. Weszłyśmy do środka i przywitała nas starsza pani z nieładem na głowie.
- Witam was serdecznie. Co was sprowadza do mojej dziupli, szczególnie osoby w tak młodym wieku? - zażartowała i uśmiechnęła się do nas uprzejmie. 
- Szukamy prezentu dla przyjaciela. - odpowiedziałam, bo zauważyłam, że Alice już zaczęła szperać wśród sterty starych książek. 
- Masz na myśli coś konkretnego? 
- W sumie, to nie... - podrapałam się po głowie i głupkowato zaśmiałam. 
- Nie chcę kierować się stereotypami, ale sądząc po twoim ubiorze to chyba mam coś odpowiedniego. - powiedziała i weszła w głąb sklepu. Nie było jej przez długi czas, i gdyby nie odgłosy intensywnego szukania, zaczęłabym się martwić, bo może coś ją przygniotło, ale wróciła z małym pudełeczkiem w dłoniach. 
- Przeglądałam pewnego dnia magazyny i zobaczyłam w jednym mężczyznę z jakiegoś punkowego zespołu, który to nosił. Może twojemu koledze by się spodobało. - podała mi rzecz i gdy otworzyłam pudełko nie mogłam uwierzyć swoim oczom. W środku znajdował się wisior, identyczny jaki miał Sid Vicious, który pewnie był mężczyzną z gazety o którym mówiła sprzedawczyni. Podniosłam ostrożnie kłódkę, jakby była wykonana z papieru i dokładnie ją obejrzałam. Idealne odwzorowanie. Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej.
- Biorę to! Ile płacę? - już miałam sięgać po portfel, jednak kobieta zatrzymała mnie ręką.
- Nie musisz. Ten naszyjnik leżał tu już zbyt długo, czekając na odpowiednią osobę. Mam nadzieję, że spodoba się Twojemu przyjacielowi. - po raz kolejny obdarzyła mnie serdecznym uśmiechem i nie mogłam się pohamować od przytulenia jej.
- Naprawdę pani dziękuję. Na pewno tu jeszcze zajrzę! - pomachałam na pożegnanie i opuściłyśmy sklep. 

Byłam bardzo zadowolona, ponieważ miałam świetny prezent i zaoszczędzone pieniądze. Dwa kurczaki na jednym ogniu czy jakoś tak. W drodze powrotnej rozmawiałyśmy o tym jak spędzimy święta, i dowiedziałam się, że Alice pojutrze wylatuje do Włoch. Podobno ma tam rodzinę. Szczęściara. Odprowadziła mnie tam gdzie się spotkałyśmy i pożegnałyśmy się. 

***
Nadszedł dzień Wigilii  Za dwie godziny miałam być w domu państwa McKaganów, a ja nie miałam kompletnie w co się ubrać. Typowy babski problem. Jednak ja naprawdę nie posiadałam żadnego odpowiedniego stroju na taką okazję. Nie wyskoczę przecież w podartych jeansach i za dużej koszulce. Zdecydowałam się zajrzeć do garderoby matki. Tak, byłam już na tyle zdesperowana aby coś od niej pożyczyć. Margaret ubierała się zazwyczaj klasycznie, więc nie powinno być większych kłopotów. Pobiegłam do jej pokoju i szybko omiotłam wzrokiem szafę. Nie miała nic szczególnego... Może jednak te jeansy i koszulka nie były taką złą opcją? Po jeszcze jednym rozejrzeniu się zauważyłam w rogu kawałek matowego materiału. Chwyciłam za tą rzecz i wyciągnęłam czarną, dopasowaną sukienkę przed kolana. Idealna. Czyli moja rodzicielka miała tam jakiś gust. Postanowiłam, że ją założę. Korzystając z okazji wzięłam również lakierowane baleriny. Skąd ona je miała? Raczej nie będę wnikać. 

Skoro miałam już strój, z makijażem i resztą poszło gładko. Włosy spięłam w kucyka, a makijaż starałam się zachować jak najbardziej naturalny. Wyrobiłam się na styk, bo zostało mi jakieś dziesięć minut. Sprawdziłam tylko, czy dobrze wyglądam i wzięłam torebkę z kluczami i prezentem w środku. Kiedy wyszłam na zewnątrz, poczułam na mojej dłoni coś zimnego. Pierwszy płatek śniegu w tym roku. Może te święta nie będą takie złe? 
Zapukałam do drzwi lekko poddenerwowana, bo szczerze mówiąc, to jeszcze nie miałam okazji porozmawiać z panią McKagan ani z żadnym z jego rodzeństwa. Nie miałam pojęcia jak na mnie zareagują. Otworzyła mi kobieta w średnim wieku, zadbana i z pogodnym uśmiechem na ustach. Już wiem, po kim Duff go odziedziczył.
- Ah, to Ty musisz być Claudia! Wchodź, zapraszamy! - powitała mnie i zaciągnęła do środka. - Myślałam, że w tym roku już możemy sobie odpuścić śnieg na święta, a tu proszę jaka niespodzianka! Poczekaj chwilkę, zawołam Michaela. - mówiąc to wyszła z przedsionku i zawołała Duffa, w tym czasie ja zdążyłam zdjąć buty i kurtkę. Słyszałam jak ktoś schodził, a raczej biegł, po schodach. 
- Rany, już myślałem, że nie przyjdziesz! - tu przystanął na chwilę i zmierzył mnie od stóp do głów. Poczułam się jakoś... dziwnie. Jak jakaś rzecz na aukcji. 
- Ślicznie wyglądasz... - powiedział i podszedł bliżej. Czyli nie było tak źle.
- Dziękuję. Może to trochę za wcześnie, ale wesołych świąt. - wyciągnęłam z torebki małe pudełko i wręczyłam mu je do rąk. 
- Nie musiałaś. - uśmiechnął się i ucałował mnie w policzek. Czułam, że zaraz przybiorę kolor czerwony. Próbowałam jakoś to ukryć. Zdecydowanie za często się to zdarza, za często!
Weszliśmy do jadalni i zobaczyłam mnóstwo pysznych potraw na ładnie przyozdobionym stole. O wiele więcej niż na normalnej Wigilii u Michelle, ale nie zapominajmy, że tutaj jest więcej osób. Usiedliśmy z Duffem koło siebie, jednak po chwili dało się usłyszeć docinki jego rodzeństwa. 
- Duffy, ile zapłaciłeś tej dziewczynie aby tu przyszła? Bo nie wierzę, że przekonałeś ją swoim urokiem osobistym. - zakpił z niego jego starszy brat.
- Pieprz się! - chciało mi się śmiać, jednak nie chciałam pogarszać sytuacji i jakoś go stłumiłam.
- O co Ci chodzi? Wątpię, aby ktoś taki jak ona był z moim marnym bratem. - widziałam już, że Duff się podnosił, ale akurat w tym momencie weszła jego mama niosąc ostatnie danie. Usłyszałam tylko z jego ust coś w rodzaju "Jeszcze się z tobą policzę" ale chyba nikt oprócz mnie nie zwrócił na to uwagi. Kiedy już wszyscy zasiedli do stołu, zaczęliśmy wspólny posiłek. Jedzenie było wyśmienite, prawie tak dobre jak kuchnia pana White. Bracia nadal się ze sobą kłócili, ale to była chyba akurat norma. Złapałam dobry kontakt z jedną z sióstr Duffa, Carol. Okazała się bardzo miłą osobą. Gdy skończyliśmy a rozmowy ucichły, rozpoczął się moment rozdawania prezentów, na który jakoś specjalnie nie czekałam. Nie dosyć, że dostałam coś od mamy i rodzeństwa Duffa (przez co zrobiło mi się niesamowicie głupio, ponieważ ja dla nich nic nie przyniosłam) jak i również od niego samego. Powiedzieli, żebym się tym nie przejmowała, ale łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Jeszcze się jakoś odwdzięczę. Postanowiłam, że otworzę prezenty dopiero gdy wrócę do domu. 

Kiedy atmosfera zaczęła opadać, a przy stole została tylko pani McKagan i jego dwie siostry, poszliśmy na górę. Duff dostał nową płytę The Ramones, Road to Ruin, więc chcieliśmy ją razem przesłuchać. Usiadłam na dywanie i zaczęłam wsłuchiwać się w pierwsze dźwięki. Tak, te święta zdecydowanie zaliczam do udanych. Tylko myśl o powrocie do domu psuła wszystko. Chyba nieświadomie zrobiłam jakiś dziwny grymas, bo chłopak tylko się na mnie spojrzał i wpędziłam go w lekkie zakłopotanie.
- Naprawdę przepraszam za moją rodzinę, nie zawsze są tacy. - spuścił głowę ze wstydu i zaczął bawić się swoimi palcami.
- Coś ty! Twoja rodzina jest wspaniała, i dziękuję Ci, że mnie zaprosiłeś. Gdyby nie Ty pewnie siedziałabym teraz w swoim pokoju z jakimś tanim winem, jak zwykle. - odpowiedziałam i szturchnęłam go lekko w ramię. 
- To czemu zrobiłaś taką dziwną minę?
- Po prostu... - tu zrobiłam małą pauzę - jak pomyślę, że muszę wracać do pustego domu to automatycznie cały dobry humor mi znika. 
- A musisz w ogóle wracać? Przyzwyczaiłem się do spania na podłodze, a w moim pokoju jest jeszcze dywan. - wyszczerzył się do mnie i zaczął łaskotać. Od razu zaczęłam się rzucać we wszystkie strony i błagać, aby przestał, ale w kwestii łaskotek pan McKagan nie miał litości. Kiedy w końcu mu się znudziło, leżeliśmy tak z kilkanaście minut, wciąż się śmiejąc. Wstałam pierwsza, jednak po chwili Duff znowu przyciągnął mnie do siebie. Lekko podskoczyłam, jakby ktoś poraził mnie prądem, lecz on to zignorował. Przytulił mnie od tyłu, a głowę schował w moich włosach, które wcześniej rozpuściłam. Teraz na pewno wyglądałam jak burak, na szczęście on tego nie widział.
- Duff... ? - nie dostałam odpowiedzi. Odwróciłam się do niego, ale nie spodziewałam się akurat TEGO.
Jego ciepłe wargi dotknęły moich ust. Serce już nie biło szybko, ono wręcz łomotało. Chciałam się odsunąć, jednak moje ciało kompletnie mnie nie słuchało. Jakbym została zahipnotyzowana. Przysunęłam się do niego i wplotłam swoją dłoń w jego bujne włosy i nie wiedzieć czemu - odwzajemniłam pocałunek. On tylko objął mnie w pasie i nie przerywał pieścić moich ust.  Po chwili poczułam, jak jego dłoń zaczęła wędrować pod moją sukienką. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie chciałam dopuścić do takiej bliskości, a jednak nie protestowałam. Nie chciałam wyjść na "łatwą". Ja się tak nie zachowywałam. Ja nie potrafiłam kochać. A przynajmniej próbowałam to sobie wmówić. 



3 komentarze:

  1. Ojejku ja słodko!
    Jak dobrze mieć takiego przyjaciela który zaprasza cie do wlasnego domu na swieta.
    Taka mila rodzinna atmosfera....nie obyło sie bez docinkow rodzenstwa :D
    \koniec rozdziału czytałam z otwartą gębą z wrażenia! Kurde no wiedzialam ze tak bedzie :d
    zajebisty rozdzial czekam na nastepne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Już się nie mogę doczekać dalszej części. Również nie spodziewałam się takiego zakończenia rozdziału...ale to dobrze, przynajmniej zaskoczenie było ;) I oby tak dalej.

    OdpowiedzUsuń
  3. khfksdghk zajekurawbiste *______________*
    a Duff w tym opowiadaniu jest chyba najsłodszym chłopakiem pod słońcem...

    OdpowiedzUsuń