Rozdział 14


Rzadko się to zdarza, ale chciałam zadedykować ten rozdział Kamili aka Moja Córa. Rozdział nie przebiegł tak jak Ty to sobie wyobrażałaś, jednak mam nadzieję, że mnie za to nie zabijesz. Wybaczcie, że taki krótki. Ostatnio kompletnie nie mogę się zebrać w sobie. Tak czy siak, enjoy!

Claudia

Nie wiedziałam kompletnie co się dzieje, jednak w pewnym momencie się opamiętałam. Odsunęłam się od zaskoczonego Duffa.
- J-ja... przepraszam! - wyjąkałam i zabrałam wszystkie swoje rzeczy.
- Nie, to ja przepraszam-! Chwila, Claudia poczekaj!

Wybiegłam. Nie patrzyłam na nikogo, nie zwracałam uwagi na to, że ktoś woła moje imię. Bałam się, chociaż nie wiedziałam czego. A może wiedziałam, tylko nie mogłam się przyznać przed samą sobą? Nie chciałam, aby sytuacja sprzed roku znowu się powtórzyła. Gdy tylko weszłam do domu od razu zamknęłam drzwi na klucz i okno od swojego pokoju. Opuściłam rolety i usiadłam na łóżku skulona. Łzy same zaczęły spływać po moim policzku, rozmazując przy tym tusz do rzęs. Co ja robię? Nie chcę go odpychać, chcę go mieć przy sobie... Może nawet coś do niego czuję. W sumie, nie może tylko na pewno. Po prostu przez tą moją pieprzoną wewnętrzną blokadę ciągle odpycham od siebie ludzi, którzy próbują się do mnie zbliżyć.
Siedziałam tak jeszcze z godzinę, rozmyślając nad tymi ostatnimi miesiącami. Prawda jest taka, że Seattle w ogóle do mnie nie pasowało. Tak, wiem, mówiłam, że się przyzwyczaiłam, że już jest ok. Ale ja dosyć często się okłamuję. Mam dość tego miasta. I gdyby nie Duff, to już dawno bym stąd wyjechała. Jednak po tej sytuacji, tylko jedna myśl tłukła mi się po głowie. I nie miałam żadnych skrupułów aby ją zrealizować. Nie zorientowałam się nawet gdy zasnęłam.

Kiedy tylko się obudziłam zbiegłam na dół sprawdzić, czy matka jest już w domu. Była w kuchni i czułam zapach spalonych jajek. Kucharką to ona nigdy nie była, i chyba odziedziczyłam po niej tą cechę. Postanowiłam, że wykorzystam ten czas na pakowanie. Wzięłam swoją największą walizkę i torbę, spakowałam wszystko co tylko się dało przewieźć. Ciuchy, książki, trochę winyli, kosmetyki z łazienki. Nie wahałam się. Już dawno chciałam to zrobić, wydarzenie z wczoraj było tylko gwoździem do trumny. Jedna część mnie chce tu zostać i wszystko wyjaśnić, porozmawiać, druga zaś chce uciec od tego, nie dopuścić do takiej bliskości. I niestety ta druga część była o wiele głośniejsza. Założę się, że pewnie będę tego żałować. Ale ja inaczej nie potrafię.
Usłyszałam jak Margaret zamyka drzwi od swojego gabinetu. To była moja szansa. Zniosłam na dół cały mój bagaż najciszej jak tylko mogłam i nabazgrałam coś na kartce, że wyjeżdżam i ma mnie nie szukać. Czego i tak pewnie by nie zrobiła. Zawsze jednak lepiej się upewnić. Klucze od samochodu zazwyczaj wisiały przy drzwiach, ale tym razem ich nie było. Wpadłam w panikę. Jeśli teraz po coś zejdzie to koniec. W porę zauważyłam zieloną torebkę na komodzie i bez namysłu zaczęłam w niej grzebać. Po chwili usłyszałam brzdęk metalu i poczułam jakby z mojego serca spadł nieopisany ciężar.
Chwyciłam klucze i wyniosłam swoje rzeczy na zewnątrz. Rozejrzałam się, czy nikt mnie nie widzi, jednak gdybym tu nie mieszkała to mogłabym pomyśleć, że mieszkańcy tego domu gdzieś wybyli. Otworzyłam bagażnik i upchałam wszystko na styk. Może nie powinnam brać tylu rzeczy? Ale teraz już jest za późno. Wsiadłam za kierownicę i odpaliłam samochód. Na szczęście nie był on stary, a silnik był regularnie sprawdzany, więc nie zrobił większego hałasu. Boże, jak bardzo dziękuję Jeffreyowi za te przejażdżki na których nauczył mnie prowadzić! Chociaż nigdy nie jechałam aż tak daleko, co wywołało pewne obawy. Dobra, jebać to! Teraz albo nigdy!
Wyciągnęłam ze schowka wszystkie mapy jakie matka trzymała w aucie i nakreśliłam miejsce mojej podróży. Los Angeles. Od jak dawna marzyłam aby tam pojechać, a co dopiero mieszkać. Może potrzebowałam takiego popchnięcia. Rumor silnika chyba jednak nie był na tyle cichy, bo zobaczyłam wybiegającą z domu jak torpeda Margaret.
- Ty mała szmato! Ani mi się waż! - krzyknęła rozwścieczona.
Było już za późno. Tylko złośliwie jej pomachałam i odjechałam najszybciej jak mogłam wraz z niewiarygodnie głośnym piskiem opon. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafię. Mam nadzieję, że nie zadzwoni na policję. Jeśli tak, to jestem załatwiona po całości. Jednak martwić będę się potem, teraz najważniejsze to wyjechać z Seattle. Potem z górki.

***

Po dwugodzinnej przejażdżce zatrzymałam się na jakiejś zapyziałej stacji benzynowej aby kupić coś do jedzenia i skorzystać z toalety. Kiedy miałam wsiadać do samochodu poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
- Czego?! - odwróciłam się nerwowo, bo myślałam, że może matka już zgłosiła to na komisariat i właśnie miałam zostać zatrzymana przez przypadkowego otyłego funkcjonariusza. Zamiast spaślaka zobaczyłam wysoką brunetkę, z długimi czarnymi włosami i krwistoczerwonymi ustami. Mimo, że wolę chłopców - zatkało mnie.
- Wyluzuj mała, po prostu zauważyłam, że sama jedziesz i pomyślałam sobie... Może nie szukasz jakiegoś towarzysza podróży? - uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w moją stronę. - Monica jestem.
- Claudia... - uścisnęłam ją niepewnie i po chwili zapytałam. - No jadę sama, ale skąd mogę wiedzieć, czy nie jesteś jakąś psychopatką, która wydrapie mi oczy po paru kilometrach? - byłam nieufna i okazywałam to. Nie miałam z tym najmniejszych problemów.
- Hahahah, rany, zawsze walisz tak prosto z mostu? - zaśmiała się i spojrzała na mnie. - Nie martw się, nie jestem psychopatką ani żadną akwizytorką czy komornikiem, szukam tylko transportu.
Po chwili intensywnego myślenia doszłam do wniosku, że w sumie czemu miałabym jej nie zabrać? Podróż pewnie wydałaby się krótsza i może mogłybyśmy prowadzić samochód na zmianę. Jeśli oczywiście potrafi.
- Pod jednym warunkiem. - w końcu powiedziałam.
- Jakim?
- Nie wychujasz mnie w połowie drogi. Jeśli tak też postąpisz, to nie ręczę za siebie. - zmierzyłam ją zimnym wzrokiem, ale obydwie wybuchłyśmy śmiechem.
- Jasna sprawa. W takim razie chyba możemy już ruszać?
- Zapraszam do środka. - otworzyłam jej drzwi od strony pasażera i opuściłyśmy stację benzynową.

W trakcie jazdy dowiedziałam się, że Monica ma 18 lat i tak jak ja udaje się do L.A. Ucieszyło mnie to, bo nie spędzę tego czasu sama. Okazało się też, że mamy podobne gusta muzyczne, ale niestety czarna nie przepadała za punkiem. Bywa, nie każdy musi go lubić. Ile ludzi tyle gustów. Przypomniało mi to jednak o Duffie. Poczułam jakieś ukłucie w sercu, ale szybko je zignorowałam. Nie będę się zachowywać jak jakaś wielce zraniona nastolatka, bo w sumie nic mi nie zrobił. To tylko ja jestem taka pojebana. Uciekam nie wiadomo przed czym. Chyba Monica o czymś mówiła i jej nie słuchałam, bo zaczęła mnie lekko szturchać. Wróciłam na ziemię i skupiłam się na prowadzeniu, aby nie wprowadzić nas do jakiegoś rowu. I tak to było trudne, ponieważ robiło się dosyć późno, a moje oczy zaczynały się mimowolnie zamykać. Moja towarzyszka chyba to zobaczyła i od razu zaproponowała zamianę. Nie protestowałam, jeszcze mi życie miłe.

Następnego dnia musiałyśmy się zatrzymać na kolejnej stacji benzynowej - złapałyśmy gumę. Złożyłyśmy się razem z Monicą i poprosiłyśmy pracowników o pomoc, bo żadna z nas się na tym nie znała. Na szczęście byli na tyle mili, aby wymienić nam oponę i jeszcze spuścić trochę z ceny. Kiedy miałam już wsiadać do sprawnego auta, zobaczyłam budkę telefoniczną. Michelle! Nie dzwoniłam do niej od jakichś trzech dni! ... Na pewno dostanę opieprz. Wzięłam jakieś drobne i popędziłam w stronę budki. Wykręciłam numer i modliłam się, aby była w domu. Odebrała po dwóch sygnałach.
- Słucham?
- No cześć żono. - przywitałam ją i głupkowato się zaśmiałam. Lekko odsunęłam od siebie słuchawkę i czekałam na solidny opierdol.
- Boże, idiotko, jak się umawiałyśmy?! Dzwonimy do siebie co dwa dni! A nie co trzy czy cztery! Umiesz liczyć, czy już kompletnie zgłupiałaś w tym Seattle?! - wykrzyczała niemal na jednym tchu. Nie było tak źle jak przypuszczałam.
- Nie jestem w Seattle.
- Co, jak to? - spytała, wyraźnie otępiona moją informacją.
- No normalnie. Miałam już dosyć i sobie wyjechałam. - oznajmiłam jakbym rozmawiała o dzisiejszej pogodzie.
- Ja pierdolę, jak sobie wyjechałaś? Ot tak? A co z Duffem?
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. Co miałam jej oznajmić? Wyjechałam, bo mnie pocałował? Bo bałam się zaangażować w coś większego? Była mi najbliższą osobą na świecie, a i tak nie mogłam zdobyć się na odpowiedź.
- A co ma być z Duffem? On został w Seattle i tyle. - brzmiałam jak typowa zimna suka. I nie podobało mi się to.
- Wiem, że kłamiesz. - jak ona dobrze mnie znała.
- Powiem Ci jak zadzwonię następnym razem, dobrze?
- Dobrze, tylko powiedz mi gdzie jedziesz.
- Domyśl się.

Rozłączyłam się i wróciłam do samochodu. Monica zapytała czemu mnie tak długo nie było, jednak zbyłam ją tylko wymówką o pilnym telefonie. Który w pewnym sensie był pilny. Tym razem znowu ona prowadziła, bo ja nie byłam w stanie. Braki porządnego snu zaczynały dawać się we znaki. Kawy nie miałam zamiaru pić, brzydziła mnie. Zanim ruszyłyśmy postanowiłam przenieść się na tyły, gdzie mogłabym chociaż trochę odespać. Dziewczyna to zrozumiała i nie robiła mi o to wyrzutów.

***

Do Los Angeles dotarłyśmy w południe następnego dnia, tym razem bez żadnych wpadek. Miasto przerosło moje oczekiwania. Był dzień, a kolorowe neony nadal się świeciły. Na ulicach można było zobaczyć ludzi z każdej subkultury, od ujaranych hipisów aż do zatwardziałych metali. Wszystko tętniło życiem. Byłam po prostu oczarowana. Monica to zauważyła i od razu sprowadziła mnie na ziemię, jak zwykle.
- Nie daj się zwieźć urokowi dzianych dzielnic. Niektóre miejsca w L.A to istne piekło na ziemi. - powiedziała, wypalając trzeciego już dzisiaj papierosa. Paliła więcej niż Michelle.
- Zdaję sobie z tego sprawę. - co prawdą oczywiście nie było. Miasto Aniołów znałam tylko z opowieści i kompletnie nie wiedziałam co mnie tam czeka. Mnie, zagubioną szesnastolatkę, która gówno wie o życiu. W duchu modliłam się, żeby Monica wzięła mnie pod swoje skrzydło. Inaczej ja tutaj zginę.

Zajechałyśmy do okolic Hollywood i zaczęłyśmy się rozglądać za jakimś tanim hotelem. Poszukiwania zajęły nam z dwie godziny, a i tak znalazłyśmy tylko rozlatujący się motel. Warunki były okropne, ale przynajmniej było tanio. Nie powinnam narzekać na wypalone dziury w pościeli, w końcu to są dopiero początki. Wynajęłyśmy wspólny pokój na dwa tygodnie, bo w końcu powiedziałam czarnej o moich obawach. Ta tylko się zaśmiała i zgodziła się przez jakiś czas ze mną pomieszkać. Mimo, że znałam ją tylko kilka dni to naprawdę ją polubiłam. Ale nie mogłam się też od niej uzależniać jeśli chcę tu przetrwać. A muszę to zrobić. Inna opcja nie wchodzi w grę.

Rozpakowałam się i przeliczyłam pieniądze, które zdążyłam wynieść ze schowka matki. Z moich obliczeń wynika, że jeśli ograniczę zbędne wydatki to wyżyję na tym z miesiąc, może trochę więcej. Na ten moment martwiła mnie tylko jedna rzecz - praca. Kto zatrudni taką gówniarę jak ja, która nie zna się na niczym specjalnym oprócz muzyki? Trzeba będzie się porządnie rozejrzeć. Monica wyszła do sklepu coś kupić, więc wykorzystałam ten czas i wzięłam długi, gorący prysznic. Starałam się nie myśleć o niczym, a szczególnie o chłopaku z Seattle. Na pewno mnie teraz nienawidzi. Nie chciałam tego. I zaczynałam powoli żałować mojej decyzji, jednak szybko odgoniłam te myśli strumieniem wody. Wyszłam owinięta ręcznikiem i wyjrzałam przez okno. Widziałam ludzi szwendających się bez konkretnego celu, jakąś grupkę starszych pań, które żywo dyskutowały na jakiś temat. Pewnie o dzisiejszej młodzieży, podobno tak zepsutej. Zaczęłam się zastanawiać jakich ludzi tutaj poznam. Może nawiąże nowe przyjaźnie na lata, a może znajomości, które będę przeklinać aż do śmierci? Chciałam, aby mi to ktoś powiedział. Ale nikt nie był w stanie. Rzuciłam się na łóżko i natychmiastowo zasnęłam.

Obudziło mnie buczenie suszarki Monici, która była świeżo po porannej toalecie. Na stole zobaczyłam cztery bułki z szynką i dwie szklanki soku pomarańczowego.
- Śpiąca królewna w końcu wstała. Ogarnij się trochę i zjedzmy śniadanie, bo jestem pierońsko głodna. - rzuciła i wróciła do suszenia swoich włosów.
- Nie musiałaś na mnie czekać. - wstałam z łóżka wciąż zaspana i przetarłam moje jeszcze senne oczy.
- Nie musiałam, ale chciałam. Jedzenie smakuje lepiej w czyimś towarzystwie. - uśmiechnęła się do mnie i odłączyła suszarkę od kontaktu.
- Dziękuję. W takim razie daj mi 5 minut. - czy ona jest jakimś moim aniołem stróżem w tym mieście? Jeśli tak, to dziękuję ci Boże, nawet jak nie istniejesz.

Po śniadaniu oznajmiłam mojej współlokatorce, że wyruszam na poszukiwania nowej pracy. Od razu wymieniła mi miejsca, w których powinnam zacząć. Zaczęłam się zastanawiać, czy już tu wcześniej nie mieszkała. Bo jak na nowo przybyłą była za bardzo rozeznana we wszystkim. Spytam jej się kiedy wrócę.

Odwiedziłam wszystkie miejsca które poleciła mi Monica, jednak zawsze byłam odsyłana typowym "W razie czego to zadzwonimy". Byłam w sklepie zoologicznym, w budce z hot-dogami, studiu nagraniowym, saloniku prasowym, kawiarni - nic. Znowu zaczęły mnie nachodzić negatywne myśli, że ja tu nie dam rady i pewnie za jakiś czas wrócę z podkulonym ogonem do Seattle, a moja duma by chyba tego nie wytrzymała. Fakt, to był dopiero pierwszy dzień, ale co jeśli kolejny będzie taki sam? Usiadłam bezradnie na krawężniku i pogrążyłam się w rozmyślaniu nad ewentualnymi opcjami jakiegoś zarobku. Może zacznę handlować prochami? Nie, nie mam tutaj żadnych kontaktów. Prostytucja odpada, nie jestem aż tak zdesperowana. Wstałam, otoczona ponurą aurą człowieka, który przegrał życie i po chwili usłyszałam jakieś krzyki z oddali. Zignorowałam je i poszłam przed siebie. I to był mój błąd.

Jakiś narwaniec na rowerze po prostu na mnie wjechał, powodując upadek mój jak i jego. Rower wylądował z dwa metry od nas, a sam chłopak koło mnie. Na szczęście nic poważniejszego mi się nie stało. Od razu zaczęłam na niego wrzeszczeć.
- No kurwa, pojebało Cię?! Ślepy czy może idiota?!
- A Ty głucha czy tylko tępa?! Nie słyszałaś jak wołałem abyś się odsunęła?! - podniósł się i otrzepał swoje spodnie, które rozdarły się na kolanie. - No świetnie.
- Może nie słyszałam! Zresztą, jaki wariat tak zapierdala na rowerze?! - nie dawałam za wygraną.
Chwila ciszy.
- Dobra, może przestańmy tak na siebie drzeć te ryje. Przepraszam. - podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Chyba źle go oceniłam na początku.
- W sumie ja też, bo faktycznie mogłam uważać. - podałam mu rękę jak na kulturalnego człowieka przystało i przedstawiłam się. - Claudia jestem.
- Saul. - uśmiechnął się nieśmiało i jakby cała złość z niego wyparowała.

Może życie w Los Angeles nie będzie takie złe?

2 komentarze:

  1. Tyle czekałam na ten rozdział ! I nie zawiodłaś mnie jest świetny. Szkoda mi tylko Duff'a bo Claudia zrobiła taką głupotę przez jeden pocałunek może mogłaby z tym żyć? A tu nagle taka zmiana, kradzież samochodu wyjazd do LA. Ale wydaje mi się, że tak kolorowo nie będzie i Claudia wróci do matki, albo zatrzyma się na jakiś czas u Michelle. W sumie to się zdziwiłam, że nie pojechała od razu do niej. Czekam teraz na rozdział Michelle !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie o tą głupotę mi chodziło. Ile ludzi je robi pod wpływem impulsu? No, ale koniec filozoficznych dyrdymałów. Następny będzie dłuższy. c; /Claudia

      Usuń